Выбрать главу

Słońce rzucało swoje południowe przekleństwo na spaloną ziemię, obkładając anatemą wszystko, co zachowało choćby odrobinę wilgoci. Franciszek nie ustawał w pracy pomimo skwaru.

Kiedy podróżny zmiótł co do ostatniej okruszyny zapiaszczony chleb i ser, wypił parę łyków z bukłaka, wsunął stopy w sandały, wstał z chrząknięciem i pokuśtykał przez ruiny do miejsca, gdzie trudził się nowicjusz. Widząc, że starzec zbliża się, brat Franciszek usunął się na bezpieczną odległość. Pielgrzym drwiąco pogroził mu swoją zaostrzoną laską, ale wydawało się, że bardziej interesuje go murarskie przedsięwzięcie młodzieńca niż zemsta. Przystanął, żeby obejrzeć zbudowaną przez nowicjusza kryjówkę.

W tym miejscu, w pobliżu wschodniego krańca ruin, brat Franciszek wygrzebał płytki dół, używając przy tym kija jako motyki i rąk zamiast szufli. Pierwszego dnia wielkiego postu zrobił dach, wykorzystując do tego celu wiązki chrustu, i nocą chronił się pod nim przed pustynnymi wilkami. Ale w miarę jak przybywało dni postu, wzrastała w okolicy liczba jego śladów i nocne drapieżniki poczuły nieprzeparty pociąg do terenu ruin, a kiedy wygasło ognisko, ośmieliły się tak dalece, że jęły drapać wokół wiązki chrustu.

Franciszek najpierw próbował zniechęcić je do nocnych podkopów, narzucając więcej chrustu na swój dół i odgradzając go kręgiem głazów ułożonych ciasno w bruździe. Ale poprzedniej nocy coś wskoczyło na stos chrustu i zaczęło wyć, podczas gdy Franciszek leżał pod spodem i drżał ze strachu, tak więc postanowił umocnić jamę i, wykorzystując pierwszy krąg kamieni jako fundament, jął budować ścianę. Mur pochylał się do środka, ale ponieważ ogrodzenie miało kształt prawie owalny, kamienie z każdej kolejnej warstwy napierały jedne na drugie, uniemożliwiając zawalenie się całej budowli. Brat Franciszek miał nadzieję, że dobierając starannie skalne odłamy, dbając o utrzymanie równowagi, utykając szczeliny ziemią i podpierając małymi kamykami, zdoła dokończyć budowy kopuły. I nawet jedno przęsło nie wspartego na niczym łuku rzucało w jakiś nie wyjaśniony sposób wyzwanie sile ciążenia, wznosząc się nad jamą jako świadectwo tych planów. Brat Franciszek zaskowyczał jak szczenię, kiedy pielgrzym zaczął z zaciekawieniem szturchać ten łuk swoją laską.

Zatrwożony o swoje mieszkanie nowicjusz przysunął się bliżej i patrzył, jak pielgrzym dokonuje inspekcji. Ten zaś odpowiedział na jego skowyt pokazaniem laski i krwiożerczym rykiem. Brat Franciszek, umykając, nastąpił na skraj habitu i klapnął na ziemię. Starzec zachichotał.

— Hmmm… hnnn. Potrzebny ci będzie głaz niezwykłego kształtu, żeby pasował do tego otworu — oznajmił i zaczął obstukiwać kijem na wszystkie strony pustą przestrzeń w najwyższym rzędzie kamieni.

Młodzieniec skinął i spojrzał w drugą stronę. Nadal siedział na piasku i miał nadzieję, że milczenie i spuszczony wzrok wyjaśnią starcowi, iż nie wolno mu ani rozmawiać, ani zgodzić się dobrowolnie na czyjąś obecność w wielkopostnej samotni. Wziął patyk, zaczął pisać na piasku: Et ne nos inducas in[5]

— Jak na razie nie zaproponowałem ci, że zmienię te kamienie w chleb, prawda? — spytał ze złością wędrowiec.

Brat Franciszek podniósł szybko wzrok. Więc to tak! Więc starzec umie czytać, a co więcej, zna Pismo. Ponadto jego uwaga wskazywała, że zrozumiał, dlaczego młodzieniec tak impulsywnie użył święconej wody, a również dlaczego tu przebywa. Brat Franciszek, zdając sobie teraz sprawę z tego, że pielgrzym podkpiwa sobie z niego, znowu spuścił wzrok i czekał.

— Hmmm… hnnn… Tak więc należy zostawić cię samego? No cóż, ruszam w takim razie swoją drogą. Powiedz mi jednak, czy twoi bracia z opactwa użyczą staremu człowiekowi dachu nad głową.

Brat Franciszek skinął potakująco.

— Dadzą ci także jeść i pić — dodał cicho, korzystając z prawa miłosierdzia. Pielgrzym zachichotał.

— W zamian za to, zanim odejdę, znajdę ci głaz, który będzie pasował do otworu. Bóg z tobą.

„Ależ wcale nie musisz” — nie wypowiedziany protest zamarł bratu Franciszkowi na wargach. Patrzył, jak tamten odchodzi, kuśtykając. Pielgrzym jął chodzić to tu, to tam wśród stert gruzu. Przystawał co jakiś czas, by obejrzeć jakiś kamień albo podważyć go swoją laską. Jego starania z całą pewnością okażą się bezowocne — pomyślał nowicjusz, gdyż sam już prowadził podobne poszukiwania od przedpołudnia. Doszedł w końcu do wniosku, że łatwiej będzie usunąć i zbudować na nowo odcinek ostatniego rzędu niż znaleźć zwornik, który pasowałby do przypominającego klepsydrę otworu. Ale z pewnością pielgrzym straci rychło cierpliwość i pójdzie swoją drogą.

Przez ten czas brat Franciszek odpoczywał. Modlił się o odzyskanie tego duchowego oderwania od świata, którego miał szuka zgodnie z założeniami czuwania; chodziło o to, żeby umysł stał się czystym pergaminem, na którym w tej samotności mogłyby zostać zapisane słowa wezwania — jeśli tylko ta inna Niezmierzona Samotność, Bóg, zechce wyciągnąć dłoń, by dotknąć jego ludzkiej samotności i naznaczyć jego powołanie. Mata Księga którą przeor Cheroki wręczył mu poprzedniej niedzieli, służyła z; przewodnik w medytacji. Liczyła sobie wiele wieków i nazywane ją Libellus Leibowitz, aczkolwiek tylko niepewna tradycja przy pisywała jej autorstwo samemu błogosławionemu.

Parum eąuidem te diligebam, Domine, juventute mea; quart doleo nimis… Zbyt mało, Panie mój, miłowałem Cię w latach me młodości; dlatego tak bardzo smucę się w mych latach dojrzałych Próżno w dniach owych uciekałem do Ciebie…

— Hej!, tutaj! — Okrzyk dobiegł zza stosów gruzu.

Brat Franciszek rzucił krótkie spojrzenie w stronę, skąd dochodził głos, ale nie dostrzegł pielgrzyma. Jego wzrok znowu skierował się na stronicę.

Repugnans tibi, ausus sum quaerere quidquid doctius mihi fide, certius spe, aut dulcius caritate visum esset. Quis itaąue stultior me… .[6]

— Hej, chłopcze! — rozległ się znowu okrzyk. — Znalazłem ci kamień, który zapewne będzie pasował.

Tym razem, kiedy brat Franciszek uniósł głowę, zobaczył laskę dającą mu sygnały zza góry kamieni. Westchnął i wrócił do lektury.

O inscrutabilis Scrutator animarum, cui patet omne cór, sime vocaveras, olim a te fugeram. Si autem nunc velis vocare me indignum[7]

Spoza gruzów dobiegł poirytowany głos:

— Dobrze, jak sobie życzysz! Oznaczę głaz i wetknę przy nim kij. Rób, co ci się podoba.

— Dziękuję ci — westchnął nowicjusz, ale sam wątpił, by starzec go usłyszał. Dalej mozolił się nad tekstem.

Libera me, Domine, ab vitiis meis, ut solius tuae voluntatis mihi cupidus sim, etvocationis[8]

— Tutaj! — wrzasnął pielgrzym. — Wetknąłem kij i zaznaczyłem głaz. I obyś jak najszybciej usłyszał, chłopcze, głos, na który czekasz. Olla allaj!

Okrzyk osłabł i zamierał, i zaraz potem brat Franciszek dostrzegł kątem oka pielgrzyma z trudem podążającego szlakiem, który prowadził do opactwa. Szeptem wypowiedział czym prędzej słowa błogosławieństwa i modlitwę o szczęśliwą drogę.

Odzyskawszy swoją samotność, odłożył książkę do jamy i wrócił do wznoszenia na chybił trafił swojego muru, nie zawracając sobie na razie głowy głazem znalezionym przez pielgrzyma. Kiedy jego wygłodniałe ciało dźwigało się, napinało i potykało f pod ciężarem głazów, jego umysł automatycznie powtarzał modlitwę o utwierdzenie w powołaniu:

вернуться

5

I nie wódź nas na…

вернуться

6

Sprzeciwiając się Tobie, ośmieliłem się rozprawiać o tym, co wydało mi się mądrzejsze od wiary, pewniejsze od nadziei lub słodsze od miłości chrześcijańskiej. Któż przeto głupszy ode mnie…

вернуться

7

O niezbadany Egzaminatorze dusz, dla którego każde serce stoi otworem, jeśli kiedyś wołałeś mnie, uciekałem od Ciebie. Jeśli jednak teraz chcesz mnie wezwać niegodnego…

вернуться

8

Uwolnij mnie, Panie, od występków moich, abym w sercu pragnął tylko i spełnienia Twojej woli i abym (usłyszał Twoje) wezwanie…