— Gdzie więc zawiesimy twoją zdumiewającą lampę?
Mnisi spojrzeli w stronę niszy. Była to jedna z czternastu identycznych przegród wydzielonych zgodnie z umieszczoną w niej tematyką i otwartych na salę. Każda nisza miała sklepienie, a na żelaznym haku osadzonym w zworniku był zawieszony krucyfiks.
— Jeśli ma pracować w niszy — oznajmił Kornhoer — wystarczy zdjąć krucyfiks i powiesić na jego miejscu lampę, oczywiście tylko czasowo. Nie ma innego…
— O nieba! — wykrzyknął bibliotekarz. — Poganin! Bluźnierca! — Armbruster wzniósł do nieba drżące ręce. — Pomóż mi, Boże, bym nie rozdarł go na strzępy tymi oto rękami! Gdzież się zatrzyma? Zabierz go, zabierz! — Obrócił się do nich tyłem, nie opuszczając drżących rąk.
Dom Paulo skrzywił się wprawdzie lekko na propozycję wynalazcy, ale teraz zmarszczył się gwałtownie, patrząc w stronę pleców bibliotekarza. Nigdy nie podejrzewał Armbrustera o udawaną potulność, tak sprzeczną z jego naturą, ale skłonność do kłótni wyraźnie pogłębiła się u postarzałego już mnicha.
— Bracie Armbrusterze, proszę wrócić!
Bibliotekarz obrócił się posłusznie.
— A teraz opuść ręce i zechciej przemawiać spokojniej, kiedy…
— Ależ, ojcze opacie, słyszałeś wszak, co on…
— Bracie Armbrusterze, zechciej wejść na drabinę i zdjąć krucyfiks.
Krew odpłynęła z twarzy bibliotekarza. Stał oniemiały przed dom Paulem.
— To nie jest kościół — oświadczył opat. — Umiejscowienie wizerunków jest sprawą dowolną. Na razie zechciej zdjąć ten krucyfiks. To chyba jedyne miejsce stosowne dla lampy. Widzę teraz, że to urządzenie wprowadziło zamęt do twojej biblioteki i być może zakłóciło ci trawienie, ale mamy nadzieję, iż dzieje się to w imię postępu. Jeśli zaś nie, wtedy…
— Każesz zabrać stąd naszego Pana, byleby zrobić miejsce dla postępu!
— Bracie Armbrusterze!
— Dlaczego po prostu nie zawiesisz tego czartowskiego światła na Jego szyi?
Twarz opata zastygła.
— Nie zmuszam cię do posłuszeństwa, bracie. Przyjdź do mojego gabinetu natychmiast po komplecie.
Bibliotekarz załamał się.
— Przyniosę drabinę, ojcze opacie — szepnął i oddalił się, powłócząc nogami.
Dom Paulo podniósł wzrok na ukrzyżowanego Chrystusa. Czy ma to dla Ciebie znaczenie? — zapytał w myślach.
Czuł w żołądku jakby węzeł. Wiedział, że później ów węzeł wydrze całą należną zapłatę. Wyszedł z sutereny, zanim ktokolwiek mógł spostrzec, że źle się poczuł. Nie było właściwe, żeby wspólnota wiedziała, jak taka banalna dolegliwość może wziąć nad nim górę.
Cała instalacja została zakończona następnego dnia, ale dom Paulo pozostał podczas próby w swoim gabinecie. Dwukrotnie musiał ostrzec na stronie brata Armbrustera, a następnie napomnieć go publicznie podczas posiedzenia kapituły. Mimo to większą sympatię odczuwał dla stanowiska bibliotekarza niż Kornhoera. Opadł bezwładnie na fotel za swoim stołem i czekał na nowiny z krypty, czując, że powodzenie albo porażka próby niewiele go obchodzi. Przyciskał jedną rękę do swojego habitu, Gładził żołądek, jakby chciał uśmierzyć rozhisteryzowane dziecko.
Znowu wewnętrzny skurcz. Zdawało się, że nadchodzi za każdym razem, kiedy grozi jakaś nieprzyjemność, a czasami właśnie znikał, kiedy nieprzyjemność eksplodowała otwarcie i mógł podjąć z nią walkę. Ale tym razem nie mijał.
Został ostrzeżony, ale przecież i tak o tym wiedział. Bez względu na to, czy ostrzeżenie pochodziło od anioła, diabła, czy też z jego własnego sumienia, głosiło, że musi baczyć na siebie i na jakąś rzeczywistość, której jeszcze nie dostrzegał.
Co dalej? — zastanawiał się, pozwalając sobie na cichy jęk i cichutkie „wybacz” pod adresem posągu świętego Leibowitza, który stał w przypominającej kapliczkę niszy w rogu gabinetu.
Po nosie świętego Leibowitza łaziła mucha. Wydawało się, że święty patrzy zezem na muchę, więc opat ją odgonił. Opat polubił tę rzeźbę z dwudziestego szóstego wieku; miała na twarzy osobliwy uśmiech raczej niestosowny dla wizerunków przeznaczonych na ołtarze. Jeden kącik ust obniżył się przy tym uśmiechu, brwi schodziły się nisko, ściągnięte nieco powątpiewająco, aczkolwiek w kącikach oczu były zmarszczki od śmiechu. Ze względu na sznur wisielczy przełożony przez jedno ramię twarz świętego często robiła dziwne wrażenie. Być może wynikało to z lekkiej nieregularności słoi drzewnych, które kierowały dłonią rzeźbiarza, kiedy owa dłoń zamierzała właśnie wydobyć drobniejsze szczegóły, niż to było możliwe przy tego rodzaju materiale. Dom Paulo nie był pewny, czy wizerunek był kształtowany na żywym drzewie, a dopiero potem rzeźbiony, czy leż nie. Czasem cierpliwy mistrz z owego wieku zaczynał pracę od przycinania, naginania, skręcania i podwiązywania żywych gałęzi młodego dębu albo cedru, tak aby przyjęły zaplanowane położenie. Dręczył rosnące drzewo, by uzyskać podziwu godny kształt driady z rękami złożonymi albo wzniesionymi do nieba. Wreszcie ścinał dorosłe drzewo, aby wysuszyć je i wyrzeźbić. Wykonany w ten sposób posąg był niezwykle odporny na rozszczepianie albo łamanie, bo większość linii naprężeń szła zgodnie z naturalnym układem słoi.
Dom Paulo często dziwował się, że drewniany Leibowitz okazał się również odporny na wielowiekowy ciąg poprzednich opatów, dziwował się ze względu na ten nader osobliwy uśmiech świętego. Ten uśmieszek doprowadzi cię wcześniej czy później do klęski — ostrzegł wizerunek… Z całą pewnością święci w niebie są roześmiani; psalmista powiada, że sam Bóg zanosi się śmiechem, ale opat Malmeddy, pokój jego duszy, musiał odnosić się do tego z dezaprobatą. Nadęty osioł. Ciekawe, jak sobie z nim poradziłeś. Dla niektórych jesteś za mało świętoszkowaty. Ten uśmiech… kto ze znanych mi osób tak właśnie się uśmiecha? Podoba mi się, ale… Pewnego dnia w tym fotelu usiądzie jakiś kolejny ponurak. Cave canem[48]. Zastąpi cię Leibowitzem z gipsu. Cierpliwym. Który nie będzie zezował na muchy. Wtedy gdzieś w magazynie zostaniesz zjedzony przez termity. Aby przetrwać niespieszne segregowanie przez Kościół dzieł sztuki, musisz mieć powierzchowność, która przypadnie do smaku poczciwym prostaczkom, a i tak pod tą powierzchownością będziesz musiał spodobać się na dodatek dzielącym włos na czworo mędrcom. To przesiewanie trwa długo, ale od czasu do czasu jakaś nowa ręka ujmuje sito — kiedy świeżo upieczony prałat dokonuje inspekcji swoich biskupich komnat i mruczy sam do siebie: „Niektóre z tych śmieci trzeba będzie usunąć”. Sito jest zazwyczaj wypełnione słodką papką. Kiedy stara papka zostanie wyrzucona, dodaje się nowej. Ale to, co zostało na sicie, jest złotem i przetrwa. Jeśli Kościół wytrzymał pięć wieków złego smaku kapłańskiego, to dlatego, że przypadkowo pojawiający się dobry smak zazwyczaj odrzuca większość przemijających kiczów i czyni z Kościoła miejsce pełne majestatu, które onieśmiela potencjalnych amatorów upiększania.
Opat wachlował się wachlarzem z piór sępich, ale ten powiew nie przynosił ochłody. Powietrze od okna było jak żar z paleniska i to tchnienie palonej słońcem pustyni wzmagało jeszcze bardziej złe samopoczucie spowodowane tym, co jakiś diabeł czy dosyć bezceremonialny anioł wyczyniał z jego brzuchem. Ten rodzaj upału wskazuje na czające się niebezpieczeństwo oszalałych od gorąca grzechotników i burz zbierających się nad górami, a także wściekłych psów i ludzi, których słońce doprowadza do obłędu. Trudniej wtedy znieść skurcze żołądka.
— Słucham? — mruknął głośno do świętego i była to nie ujęta w słowa modlitwa o chłodniejszą pogodę, bystrzejszy umysł i przenikliwsze wejrzenie w to niewyraźne poczucie, że dzieje się coś złego. Może to przez ten ser — pomyślał. Jakiś jest w tym roku kleisty i zielony. Mógłbym się go wyrzec i poprzestać na bardziej lekkostrawnej diecie.