Выбрать главу

Śmierć zrobiła dwa kroki, nie więcej, a potem przystanęła – i ani rusz. Kiedy Sieńka próbował ją pociągnąć do przodu, odepchnęła go, boleśnie szturchnąwszy łokciem w dołek.

Skorik chwycił się za brzuch i ustami łapał powietrze, ale jednocześnie zerkał Śmierci przez ramię, kręcąc głową i wyciągając szyję, żeby dojrzeć, co się dzieje. Rozpierała go ciekawość. Widział, jak prystaw cofnął się pod ścianę i jeden rewolwer wycelował w Erasta Pietrowicza; drugi nadal pozostawał skierowany w stronę bandytów.

– A więc to pułapka? – wykrzyknął Innokientij Romanowicz, kręcąc głową jeszcze żwawiej niż Sieńka. – Źle pan trafił, Fandorin! W bębenku mam dwanaście kul, wystarczy dla wszystkich! Budnikow, do mnie!

Policjant podszedł do przełożonego i stanął za nim, groźnie błyskając oczyma spod siwiejących brwi.

– I to nie jedna pułapka, Innokientiju Romanowiczu, ale aż dwie – spokojnie wyjaśnił pan Nameless, którego pułkownik znów nazwał niezrozumiale „fandorinem”. – Powiedziałem przecież, że dzisiaj w nocy chcę zamknąć wszystkie moskiewskie sprawy. Swoimi podejrzeniami podzieliłem się jedynie w celu przedstawienia pełnego obrazu sytuacji. Sprawca znajduje się tutaj, na miejscu, i poniesie zasłużoną karę. Pozostałych zaprosiłem na to spotkanie z innego powodu – żeby uchronić pewną damę od niebezpiecznych znajomości i jeszcze niebezpieczniejszych nawyków. To doprawdy wyjątkowa kobieta, panowie. Wiele wycierpiała i zasługuje na współczucie. Nawiasem mówiąc, to właśnie ona podsunęła mi znakomitą nazwę dla tej operacji, nazywając was pająkami. Bardzo t-trafne określenie. Istotnie jesteście pająkami, przy czym czterej z was należą do gatunku tych zwykłych, pospolitych, ale piąty to prawdziwa tarantula. A więc zapraszam panów do wzięcia udziału w operacji „Pająki w Pułapce”.

– Piąty? – Sołncew zamrugał oczyma, potoczywszy spojrzeniem po Wampirze, Księciu i Oczku. – Gdzie pan widzi piątego?

– Za pańskimi p-plecami.

Sołncew odwrócił się z przestrachem i zobaczył Budnikowa, który spoglądał nań z góry, z wysokości swego olbrzymiego wzrostu.

– Posterunkowy Budnikow jest najważniejszym z moich dzisiejszych gości – oznajmił Erast Pietrowicz. – To pająk prawdziwie gigantycznych rozmiarów.

Policjant ryknął tak, że tynk się posypał z sufitu:

– Co pan, wasza wielmożność, szaleju się objadł?! Ja przecież…

– Nie, Budnikow – ostro przerwał mu inżynier. Nie podniósł głosu, ale policjant zamilkł. – To wyście się objedli sz-szaleju, straciliście rozum na stare lata. Ale do przyczyny waszego zamroczenia umysłowego jeszcze wrócimy. Najpierw zajmijmy się istotą rzeczy. Byliście od samego początku głównym podejrzanym, mimo iż zachowywaliście daleko posuniętą ostrożność. Zaraz wytłumaczę dlaczego. Bestialskie zabójstwa na Chitrowce zaczęły się dwa miesiące temu. Zabito i ograbiono pijanego lumpa, następnie reportera, który zamierzał napisać artykuł o slumsach nędzarzy. Zwykła rzecz na Chitrowce, gdyby nie jeden szczegół – wykłute oczy. Później zabójca w podobny sposób wykłuł je wszystkim członkom rodziny Siniuchinów. Tu zwracają uwagę dwie okoliczności. Pierwsza: było rzeczą niemożliwą, żeby tego rodzaju odbiegających od normy przestępstw dokonano na waszym terenie, a wy byście nie wiedzieli, kto jest sprawcą. Wy, prawowity gospodarz Chitrowki! Przełożeni przychodzą i odchodzą, zmieniają się hersztowie przestępczego świata, ale Budnikow jest wieczny. Wszędzie ma oczy i uszy, wszędzie ma dojścia, zna wszystkie sekrety – i policji, i dintojry. Dokonywano wciąż nowych zabójstw, mówiło już o nich całe miasto, a wszechobecny Budnikow nic nie wiedział, nikogo nie podejrzewał. Na tej podstawie wywnioskowałem, że sami macie powiązania z tajemniczym Poszukiwaczem Skarbu, a być może jesteście nawet jego wspólnikiem. Utwierdziłem się w swoich podejrzeniach, kiedy w kolejnych przypadkach zabójstw ofiarom przestano wykłuwać oczy. Pamiętam, jak powiedziałem wam, że teoria, iż obraz przedśmiertnych zdarzeń utrwala się na siatkówce zamordowanego, nie znalazła naukowego potwierdzenia… Jednakże pewności, że jesteście nie tylko wspólnikiem, lecz także zabójcą, wciąż jeszcze nie miałem. Aż do wczorajszej nocy, kiedy to w piwnicy noclegowni Jeroszenki ukatrupiliście młodego chłopaka, jednego ze swoich informatorów. Właśnie wtedy ostatecznie wykluczyłem z grona podejrzanych wszystkich innych i skupiłem całą uwagę na was…

– Ciekawe byłoby wiedzieć, czym się zdradziłem – wtrącił Budnik, przyglądając się inżynierowi z zainteresowaniem.

Sieńka nie dostrzegł na jego twarzy śladu strachu czy choćby tylko zaniepokojenia. Ale zaraz musiał odwrócić głowę w stronę prystawa.

– Co ty, Budnikow, przyznajesz się?! – wykrzyknął zdenerwowany pułkownik i odsunął się od podwładnego. – Przecież on jeszcze niczego sensownie nie udowodnił!

– Udowodni. – Policjant tylko machnął ręką, nie odrywając oczu od pana Namelessa. – Jemu się człowiek nie wywinie. A ty lepiej milcz, wasza wielmożność, twój numer teraz ostatni.

Sołncew tylko otworzył usta, ale nie mógł wykrztusić słowa. W książkach piszą o tym: „utracił dar mowy”.

– Chcecie wiedzieć, czym się zdradziliście? – powtórzył Erast Pietrowicz, który uśmiechnął się, słysząc pytanie policjanta. – To bardzo proste. Skręcić człowiekowi kark, i to tak błyskawicznie, żeby nawet nie zipnął, można tylko w jeden sposób – złapać go od góry ręką za głowę i gwałtownie szarpnąć, łamiąc kręgi i rozrywając mięśnie. Potrzeba do tego niezwykłej wprost siły, którą pośród wszystkich podejrzanych odznaczacie się jedynie wy, Budnikow. Ani Księciu, ani Oczku, ani panu pułkownikowi by jej nie starczyło. Ludzi zdolnych do czegoś takiego można – i to na całym świecie – policzyć na palcach. Oto i cała mądrość. Sprawa zabójstw na Chitrowce w ogóle nie należy do zbyt skomplikowanych. Gdybym nie był równocześnie zajęty jeszcze jednym śledztwem, zakończyłbym ją o wiele wcześniej…

– No cóż, w końcu i koń się potknie. – Budnikow rozłożył ręce. – Zdawało mi się, że byłem taki ostrożny, a na to nie wpadłem. Trzeba było Proszce rozwalić łeb.

– Chyba tak – zgodził się pan Nameless. – Ale od udziału w operacji „Pająk w Pułapce” to by pana nie uchroniło. A więc zakończenie byłoby takie samo.

Sieńka próbował sobie to „zakończenie” wyobrazić, zerkając zza ramienia Śmierci. Co będzie, kiedy skończy się gadanie? Bandyci niepostrzeżenie zdążyli opuścić ręce, prystawowi wargi latają. Zaraz zacznie palić z rewolwerów – i dopiero nastąpi zakończenie.

Ale inżynier z policjantem gawędzili dalej, jakby siedzieli w herbaciarni przy samowarze.

– Wszystko mogę zrozumieć – ciągnął Erast Pietrowicz. – Nie chcieliście pozostawiać przy życiu żadnych świadków, nawet trzyletniego dziecka nie oszczędziliście. Ale co wam zawiniły papuga i pies? To już nie zwykła ostrożność, tylko jakaś paranoja.

– Ee, nie, wasza wielmożność. – Budnik przygładził obwisłe wąsy. – Ptak był strasznie uczony. Jak wszedłem, Ormiaszka powiada: „Dzień dobry, panie posterunkowy”. A papuga od razu: „Dzień dobrrry, panie posterrrunkowy!” A gdyby tak zaskrzeczała przy śledczym? Co do pieska mamzelki, to miał za dobry węch. W „Policejskich Wiedomostiach” czytałem, jak pies rzucił się na zabójcę swojej pani i w ten sposób skierował na niego podejrzenie. W gazetach człowiek znajdzie wiele pożytecznych informacji. Tylko tego najważniejszego się nie wyczyta. – Tu westchnął skruszony. – Że dźwigając szósty krzyżyk, można znów poczuć się młodym…

– Chodzi wam o to, że w starym piecu diabeł pali? – Erast Pietrowicz ze zrozumieniem kiwnął głową. – Tak, w prasie niewiele się o tym pisze. Powinniście, Budnikow, czytać raczej poezje albo chodzić do opery. „Miłość na wiek się nie ogląda” *, itede. Słyszałem, jak opowiadaliście mademoiselle Śmierci o „silnym mężczyźnie z ogromnym majątkiem”. Mieliście na myśli siebie? W ciągu dwudziestu lat panowania na Chitrowce z pewnością niemało zaoszczędziliście, wystarczyłoby na spokojną starość. Na starość owszem, ale na księżniczkę-łabędzicę – raczej nie. W każdym razie tak właśnie sądziliście. I ta bezsilność popchnęła was w szaleństwo, zapragnęliście „ogromnego majątku”. Zaczęliście zabijać dla pieniędzy, do czego przedtem się nie posuwaliście, a kiedy doszły was słuchy o podziemnym skarbie, zupełnie straciliście rozum…

вернуться

* Aleksander Puszkin, Eugeniusz Oniegin, przełożył Adam Ważyk.