Выбрать главу

„Kolejna zbrodnia dopiero za trzy dni – myślał, mijając na parterze kwartet smyczkowy grający kolędę O, Tannenbaum. – Mam zatem sporo czasu. Wszyscy moi ludzie mają czas do Wigilii. Mogę się więc upić na wesoło, bo dlaczego miałbym się upić na smutno?”

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA, GODZINA WPÓŁ DO PIĄTEJ PO POŁUDNIU

Mock z trudem wspiął się na czwarte piętro kamienicy przy Nicolaistrasse i – głośno sapiąc – zastukał mocno do jednych z czterech par drzwi. Otworzyła mu Irmgard, po czym odwróciła się i usiadła jak automat na taborecie. Zaszczekały fajerki. Mock zajrzał w wylęknione oczy swojej bratowej, minął ją i wszedł do pokoju. Majster kolejowy Franz Mock siedział przy stole w koszuli bez kołnierzyka.

Mocna, czarna herbata wgryzała się w emalię stojącego przed nim kubka. Mięśnie przedramion napinały się, kiedy kciukiem i palcem wskazującym jednej i drugiej ręki ściskał liniowaną kartkę papieru zapisaną równym pismem. Eberhard postawił na stole wódkę i nie zdejmując palta ani kapelusza, sięgnął po kartkę. Franz ścisnął papier jeszcze mocniej i zaczął czytać mocnym, twardym głosem:

Kochana Mamo, opuszczam Wasz dom na zawsze. Był on mi bardziej więzieniem niż domem, bardziej ponurym lochem niż spokojną przystanią. A w lochu tym pomiatał mną wściekły tyran. Nie chciał mnie rozumieć i miał tylko toporne wyobrażenia o świecie, w którym każdy poeta musi być Żydem lub homoseksualistą, a receptę na sukces życie wypisuje jedynie inżynierom kolejowym. Rzucam szkołę i odchodzę do kobiety, z którą chcę dożyć kresu swoich dni. Nie szukajcie mnie. Kocham Ciebie i stryja Eberharda. Bądź zdrowa i żegnaj na zawsze.

Twój Erwin

Franz skończył czytać list, podniósł głowę i spojrzał na brata. W jego oczach czaiła się pewność wyroku.

– On ciebie uważa za ojca – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Dopiąłeś swego, co, świński ryju? Wychowałeś mi syna, co? Swojego nie mogłeś zrobić złamanym kutasem, więc zabrałeś się do wychowywania mojego…

Eberhard Mock zapiął płaszcz, postawił na sztorc kołnierz, nacisnął na głowę kapelusz i wyszedł z pokoju. Za kilka sekund wrócił po kwadratową flaszkę wódki Schirdewana, ulubionej wódki jego starszego brata Franza.

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA, TRZY KWADRANSE NA PIĄTĄ

W cukierni „Silesia” przy Ohlauerstrasse było głośno i tłoczno. Otulone papierosową mgłą kelnerki w granatowych sukienkach z koronkowymi kołnierzykami pokonywały slalomem trasę od baru ku marmurowym stolikom, zaparowanym lustrom, hałaśliwym sklepikarzom, urzędnikom napychającym się struclami i smutnym gimnazjalistom, którzy zaczerniali papierowe serwetki miłosnymi cierpieniami i odwlekali, jak długo mogli, moment uregulowania rachunku.

Jeden z cierpiących Werterów biedził się właśnie nad metaforą, która najtrafniej, w ekspresjonistycznej manierze, oddałaby Katullusowe odi et amo [23], kiedy na serwetkę, zapełnioną przez niego plątaniną uczuć, padł cień. Chłopak uniósł głowę i poznał pana Eberharda Mocka, stryja jego przyjaciela Erwina. W innych okolicznościach takie spotkanie sprawiłoby mu wielką radość. Teraz jednak widok radcy kryminalnego wprawił ucznia w silne zakłopotanie, tak jak wtedy, gdy Mock przed rokiem, na kilku spotkaniach, pomagał Erwinowi i jego kolegom zrozumieć pokrętny styl Liwiusza, tak jak wtedy, gdy po kilku darmowych korepetycjach zaprosili radcę do tej właśnie kawiarni i słuchali jego policyjnych historii. Mock usiadł bez słowa przy gimnazjaliście i uśmiechnął się do niego. Z kieszeni palta wyjął papierośnicę, zamówił u kelnerki kawę i jabłecznik. Uczeń też się nie odzywał i zastanawiał się, jak przedłużać w nieskończoność swoje milczenie. Wiedział, po co przyszedł radca kryminalny.

– Niech pan mi powie, Briesskorn – Mock podsunął papierośnicę rozmówcy – gdzie mogę znaleźć Erwina?

– Powinien być w domu – młodzieniec, nie patrząc na Mocka, wyłuskał papierosa zza gumki.

Mock wiedział, że Briesskorn kłamie, że zrobił sztubacki dowcip, tak jak kiedyś, gdy – jak mu opowiadał Erwin – zapytany przez łacinnika Piechottę, gdzie w tym zdaniu jest i orzeczenie, odpowiedział, że między wyrazem rozpoczynającym zdanie a kropką. Mock był pewien, że Briesskorn kłamie, ponieważ szukający go stryj zacząłby od domu, a nie od tej łaźni parowej wypełnionej ciastkami, kawą i ciepłymi gęstymi likierami; o tym wiedziałby każdy, kto byłby wtajemniczony w ucieczkę Erwina, a zatem mówiąc: „Chyba jest w domu”, gimnazjalista powiedział: „Wiem, gdzie jest, ale panu nie powiem”.

– Mój drogi panie Briesskorn – Mock wbił oczy w rozmówcę – wie pan, że profesor Piechotta jest moim kolegą z czasów studenckich? I to kolegą dobrym, prawie przyjacielem. Wiele przeżyliśmy, wypiliśmy niejedno piwo na zebraniach burszenszaftów, nie raz i nie dwa pociliśmy się ze strachu w ławie uniwersyteckiej, kiedy profesor Eduard Norden wpatrywał się w nas, wybierając kolejną ofiarę, która przeanalizuje metrycznie jakiś chór z Plauta… Tak… – rozkroił łyżeczką jabłecznik. – Byliśmy przyjaciółmi, jak pan i Erwin, mój bratanek, byliśmy lojalni wobec siebie, żaden z nas by drugiego nie wydał… Lecz gdyby Ferdinanda Piechottę szukał w tych zamierzchłych czasach jego krewny i przyjaciel po to, by z nim porozmawiać i zapobiec jakiemuś głupstwu, złamałbym słowo dane Piechotcie…

– Czy pan radca myśli, że ja zdradzę przyjaciela pod wpływem tak interesującej oferty? – Briesskorn obracał w długich palcach kolejnego papierosa. – Przecież wiem, że Piechotta mnie nienawidzi i prędzej zerwie z panem przyjaźń, niż przestanie mnie dręczyć…

– Pan mnie obraża – Mock dopił kawę, wstał od stołu i z uwagą pomacał flaszkę w kieszeni płaszcza. – Pan wątpi w moje słowa… Pan jest bystry i dobrze zrozumiał moją ofertę, ale pan myśli, że chcę pana oszukać, że jestem drobnym krętaczem, pokątnym oszustem, czy tak? Wiesz, młody człowieku, czym jest przyjaźń między mężczyznami?

– Erwin jest u Inge Gänserich – powiedział Briesskorn i zgniótł w palcach niezapalonego papierosa. Jasny tytoń „Georgia” rozsypał się na marmurowy blat stolika.

– Dziękuję panu – Mock podał mu rękę. Gimnazjalista chwycił ją i mocno trzymał.

– Męska przyjaźń i męskie słowo to chyba coś najpewniejszego na świecie – powiedział Briesskorn. – Wierzę panu, panie radco… To, że zdradziłem, gdzie jest Erwin, nie sprawi, że nasza przyjaźń zginie…

– Najpewniejszą rzeczą na świecie – Mock obrócił w palcach kapelusz – jest śmierć. Napisz tak do swojej Lotty.

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA, GODZINA WPÓŁ DO SZÓSTEJ

Mock nie musiał nikogo pytać, kim jest Inge Gänserich ani gdzie mieszka. Znał doskonale oficynę na Gartenstrasse 35 za pasmanterią Hartmanna. Tam właśnie mieszkała ta znana malarka, która – jak Mock pamiętał z kartoteki – przed dziesięcioma laty pojawiła się w śląskiej stolicy. Najpierw zaczęła tu szukać szczęścia jako modelka. Słynęła z tego, że – jeśli zgodziła się jakiemuś artyście pozować – było to jednoznaczne z wyrażeniem zgody na dzielenie z nim łoża. Owo „tak” nie było jednak wymawiane zbyt często i zależało w dużej mierze od płaconego jej honorarium. Nic zatem dziwnego, że piękna, tajemnicza i małomówna Inge była modelką i muzą jedynie najbogatszych malarzy. Jednemu z nich, niejakiemu Arno Gänserichowi, autorowi surrealistycznych podmorskich pejzaży, Inge odpowiedziała dwukrotnie „tak” – raz, krótko po tym, jak został jej przedstawiony, drugi raz – przy ołtarzu. Po hucznym weselu młoda para zamieszkała na Gartenstrasse 35 i przez ponad rok kontynuowała po nocach weselne przyjęcie, ku zgrozie i wściekłości spokojnych i spracowanych sąsiadów. Tam Mock zobaczył Inge po raz pierwszy, kiedy w 1920 roku został wezwany przez swojego ówczesnego szefa, oberpolicmajstra z rewiru piątego, na akcję uspokojenia dzikiej pijackiej orgii, jaką urządzili młodzi małżonkowie. Mockowi dała się wtedy mocno we znaki malarska pasja obecnych na przyjęciu gości. Przeklinał ordynarnie artystyczne uzdolnienia panów i pań, którzy zamroczeni morfiną porozlewali farby i własnymi nagimi ciałami mieszali je na palecie podłogi. Mock chwycił wtedy Inge w objęcia, okrył ją kocem, a potem rozpoczął ciężką walkę, by ją wyprowadzić z mieszkania. Jeszcze dziś, mijając pasmanterię Hartmanna, czuł jej zęby na swojej dłoni, wciąż widział, jak wylewa na jego garnitur z drogiej, polskiej, bielskiej wełny wiadro niebieskiej olejnej farby, którą jej mąż usiłował oddać melancholię podwodnego pejzażu. Mock pamiętał też siebie, jakby z oddalenia, w zwolnionym tempie, kiedy podnosił pięść nad kształtną głową Inge i zadawał cios.

вернуться

[23] Kocham i nienawidzę.