Выбрать главу

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA 1927 ROKU, CZWARTA PO POŁUDNIU

Dom handlowy braci Baraschów pękał w szwach. Wypełniały go głównie dzieci, które zapamiętale biegały, nie zważając na strumyki potu wypływającego im spod kaszkietów i czapek. W ogromnej dwupiętrowej hali okolonej dwiema galeriami zwieszały się ze szklanego sufitu metrowe metalowe strzałki, które wskazywały na stoiska z zabawkami. Poruszały się one wertykalnie na sprężynach wprawianych w ruch przez ludzi czasowo zatrudnionych na okres świąteczny i noworoczny. Dzieci wiedziały zatem doskonale, jak trafić przed oblicze dobrotliwych Świętych Mikołajów, którzy – prezentując powaby towarów – wprawiali kolorowe bąki w obłąkane wirowanie, dosiadali ostrożnie koni na biegunach, przerzucali całe armie ołowianych żołnierzy, wtykali smoczki w usta niechętnym lalkom, pozwalali zjadać porcelanowym lwom szylkretowe żyrafy i kazali podnosić ciężary nakręcanym atletom i pokonywać wciąż tę samą trasę elektrycznym kolejkom.

Mock rozpiął palto, zdjął kapelusz, przyklepał niesforne fale włosów i usiadł na pikowanym siedzisku składającym się z dwóch współśrodkowych walców. Wygodnie oparty, zaczął się zastanawiać, po co tu przyszedł. Wiedział tylko tyle, że wszedł tu, kierując się niepowstrzymanym impulsem, który był wynikiem wcześniejszych myśli. Ku swojej zgrozie Mock nie mógł przypomnieć sobie żadnej z nich. A zatem, aby odbudować ten ciąg asocjacji, musiał wrócić do opowieści Hartnera. Przypomniał sobie swoje próby usprawiedliwienia niewiernej żony kupca: grzeszyła, a więc była taka ludzka, arcyludzka! Ba! Aleksiej von Orloff uznałby, że była w momencie grzechu bardzo blisko Boga! A jak oceniłby ten rosyjski mędrzec czyn jej męża? Kiedy ją zabijał, również popełniał grzech! Kto z nich był bliżej Boga? Czy ten, czyj grzech jest cięższy?

Mock pamiętał swoją gwałtowną reakcję na tę przewrotną aksjologię grzechu, poryw wściekłości, kiedy przechodził koło jubilera Sommego. „Czyż nie lepsze jest pozbycie się grzechu – myślał wtedy – i zapomnienie o nim niż trwanie w nim?” Myśl o odrzuceniu grzechu wywołała kolejną – pierwsza spowiedź małego Eberharda w ogromnym kościele Aniołów Stróżów w Wałbrzychu i spracowana dłoń ojca potrząsająca jego dłonią, kiedy przepraszał rodziców za swoje grzechy. Nie wiedział zresztą, za co przeprasza – czuł, że nie ma grzechów, żałował, że nie ma ich, myślał, że oszukuje ojca. Eberhard Mock czuł uścisk twardej dłoni szewca Johannesa Mocka, kiedy widział dzieci wyrywające się rodzicom i wbiegające pod wielki neon „Gebr. Barasch”. Wiedział już, po co przyszedł do domu towarowego. Wstał i udał się do stoiska z alkoholem, gdzie kupił kwadratową butlę wódki Schirdewana, uwielbianej przez jego brata Franza.

„Kolejna zbrodnia dopiero za trzy dni – myślał, mijając na parterze kwartet smyczkowy grający kolędę O, Tannenbaum. – Mam zatem sporo czasu. Wszyscy moi ludzie mają czas do Wigilii. Mogę się więc upić na wesoło, bo dlaczego miałbym się upić na smutno?”

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA, GODZINA WPÓŁ DO PIĄTEJ PO POŁUDNIU

Mock z trudem wspiął się na czwarte piętro kamienicy przy Nicolaistrasse i – głośno sapiąc – zastukał mocno do jednych z czterech par drzwi. Otworzyła mu Irmgard, po czym odwróciła się i usiadła jak automat na taborecie. Zaszczekały fajerki. Mock zajrzał w wylęknione oczy swojej bratowej, minął ją i wszedł do pokoju. Majster kolejowy Franz Mock siedział przy stole w koszuli bez kołnierzyka.

Mocna, czarna herbata wgryzała się w emalię stojącego przed nim kubka. Mięśnie przedramion napinały się, kiedy kciukiem i palcem wskazującym jednej i drugiej ręki ściskał liniowaną kartkę papieru zapisaną równym pismem. Eberhard postawił na stole wódkę i nie zdejmując palta ani kapelusza, sięgnął po kartkę. Franz ścisnął papier jeszcze mocniej i zaczął czytać mocnym, twardym głosem:

Kochana Mamo, opuszczam Wasz dom na zawsze. Był on mi bardziej więzieniem niż domem, bardziej ponurym lochem niż spokojną przystanią. A w lochu tym pomiatał mną wściekły tyran. Nie chciał mnie rozumieć i miał tylko toporne wyobrażenia o świecie, w którym każdy poeta musi być Żydem lub homoseksualistą, a receptę na sukces życie wypisuje jedynie inżynierom kolejowym. Rzucam szkołę i odchodzę do kobiety, z którą chcę dożyć kresu swoich dni. Nie szukajcie mnie. Kocham Ciebie i stryja Eberharda. Bądź zdrowa i żegnaj na zawsze.

Twój Erwin

Franz skończył czytać list, podniósł głowę i spojrzał na brata. W jego oczach czaiła się pewność wyroku.

– On ciebie uważa za ojca – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Dopiąłeś swego, co, świński ryju? Wychowałeś mi syna, co? Swojego nie mogłeś zrobić złamanym kutasem, więc zabrałeś się do wychowywania mojego…

Eberhard Mock zapiął płaszcz, postawił na sztorc kołnierz, nacisnął na głowę kapelusz i wyszedł z pokoju. Za kilka sekund wrócił po kwadratową flaszkę wódki Schirdewana, ulubionej wódki jego starszego brata Franza.

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA, TRZY KWADRANSE NA PIĄTĄ

W cukierni „Silesia” przy Ohlauerstrasse było głośno i tłoczno. Otulone papierosową mgłą kelnerki w granatowych sukienkach z koronkowymi kołnierzykami pokonywały slalomem trasę od baru ku marmurowym stolikom, zaparowanym lustrom, hałaśliwym sklepikarzom, urzędnikom napychającym się struclami i smutnym gimnazjalistom, którzy zaczerniali papierowe serwetki miłosnymi cierpieniami i odwlekali, jak długo mogli, moment uregulowania rachunku.

Jeden z cierpiących Werterów biedził się właśnie nad metaforą, która najtrafniej, w ekspresjonistycznej manierze, oddałaby Katullusowe odi et amo [23], kiedy na serwetkę, zapełnioną przez niego plątaniną uczuć, padł cień. Chłopak uniósł głowę i poznał pana Eberharda Mocka, stryja jego przyjaciela Erwina. W innych okolicznościach takie spotkanie sprawiłoby mu wielką radość. Teraz jednak widok radcy kryminalnego wprawił ucznia w silne zakłopotanie, tak jak wtedy, gdy Mock przed rokiem, na kilku spotkaniach, pomagał Erwinowi i jego kolegom zrozumieć pokrętny styl Liwiusza, tak jak wtedy, gdy po kilku darmowych korepetycjach zaprosili radcę do tej właśnie kawiarni i słuchali jego policyjnych historii. Mock usiadł bez słowa przy gimnazjaliście i uśmiechnął się do niego. Z kieszeni palta wyjął papierośnicę, zamówił u kelnerki kawę i jabłecznik. Uczeń też się nie odzywał i zastanawiał się, jak przedłużać w nieskończoność swoje milczenie. Wiedział, po co przyszedł radca kryminalny.

вернуться

[23] Kocham i nienawidzę.