Выбрать главу

– Zapewne, nie dane było mi jej poznać.

Zamilkli pogrążeni w myślach. Chłodny powiew i chrząknięcie brata Pierre’a przywróciło ich do rzeczywistości.

– Przepraszam, panie Fernandzie, przyszedłem zapytać o samopoczucie brata Juliana. Nie wiem, czy jest na siłach spożyć wieczerzę razem z nami, czy może woli, by przyniesiono ją tutaj…

– Jeśli można, chciałbym zostać w namiocie – odrzekł Julian. – Kiepsko się czuję. Może sen przyniesie mi ulgę.

– Powiem medykowi, by zbadał was ponownie – powiedział brat Pierre.

– Tylko nie to, błagam! Nie zniosę kolejnego upuszczania krwi. Lepiej mi zrobi rosół i chleb moczony w winie. Jestem bardzo zmęczony, bracie Pierre…

– Nasz drogi Julian ma chyba rację – wtrącił Fernando. – Pozwólmy mu wypocząć. Krzepiący sen to najlepsze lekarstwo na wszelkie dolegliwości.

– Panie Fernandzie, mój pan Hugon z Arcis wraz z resztą rycejzyoczekują was na wieczerzy.- Zabawię tu jeszcze chwilkę, póki nie przyniesiecie mojemu bratu rosołu, wina i chleba.

Dominikanin wyszedł pospiesznie z namiotu zaniepokojony bladością swego współbrata. Wydało mu się, że dostrzega na jego twarzy – niech mu Bóg wybaczy – cień śmierci.

– Przepraszam, że sprawiłem ci przykrość – powiedział Fernando, gdy znów zostali sami.

– Nic się nie stało.

– Owszem, stało się, ponieważ bardzo cię cenię. Jesteśmy przyrodnimi braćmi, czy ci się to podoba, czy nie. Nie powinieneś cierpieć z powodu swego pochodzenia. Jesteś synem szlachcica, pana Ainsy.

– I służącej.

– Ślicznego i czarującego dziewczęcia, które nie miało innego wyjścia, tylko oddać się swemu panu. Nie ja ustalałem te zasady i bynajmniej mi się one nie podobają, ale wiesz równie dobrze, jak ja, że możni miewają potomstwo z nieprawego łoża. Zresztą miałeś szczęście, bo moja matka nigdy nie zapomniała o nieślubnych dzieciach męża ani o ich matkach. Postarała się zapewnić wam wszystkim odpowiednią pozycję, a o ciebie zatroszczyła się szczególnie. Wychowałeś się w naszym rodzinnym pałacu, razem ze mną wprawiałeś się w jeździe konnej, poza tym nauczono cię czytać i pisać. Moja matka kupiła ci nawet godność duchowną…

– Ale jestem bękartem.

– W oczach Boga wszyscy jesteśmy równi. Na Sądzie Ostatecznym nie będziesz pytany o chwilę i okoliczności twoich narodzin, ale o to, co zrobiłeś za życia.

Julian, zdjęty grozą, dostał ataku kaszlu. Na próżno Fernando podsuwał mu dzban z wodą.

– Uspokój się i pij! Na Boga, co ci jest?

– Sąd Ostateczny… Pójdę do piekła, wiem. Dominikanin trząsł się, po twarzy płynęły mu łzy. Rozpacz i lęk przemieniły sekretarza Świętej Inkwizycji w małe dziecko.

– Ależ Julianie! Co uczyniłeś, by tak mówić?

– Twoja matka… To z jej winy tak cierpię!

– Milcz! Jak śmiesz wygadywać takie potworności! Zakonnik znów zalał się łzami i padł na skromne posłanie. Jego ciałem wstrząsały konwulsje. Fernando nie wiedział, co robić. Cierpiał, widząc swego ukochanego brata, w którego obronie zawsze stawał, w tak strasznym stanie.

– Dobrze, że jest z nami rycerz Armand. To znakomity medyk, zresztą pogłębił jeszcze swą wiedzę podczas naszych wojaży na Wschodzie. Poproszę, by do ciebie zajrzał i ci pomógł. Teraz muszę już iść, wrócę jutro.

Fernando wyszedł z namiotu przygnębiony cierpieniem brata. Bardziej jednak niż choroba martwiła go jego rozdarta dusza.

2

Julian długą chwilę leżał skulony na posłaniu. Ani drgnął, gdy brat Pierre przyniósł mu rosół, chleb i wino. Udał, że śpi, by uniknąć kolejnej rozmowy na temat swego stanu zdrowia. Gdy kroki zakonnika ucichły, podniósł się i umoczył chleb w cierpkawym winie, które czasami podnosiło go na duchu. Duszkiem wypił rosół i znów się położył, czekając, aż umilkną odgłosy obozowego życia i będzie mógł wyruszyć na spotkanie z panią Marią. Wieśniak, który doręczył mu jej list, miał czekać za obozowiskiem i ścieżką wśród skał zaprowadzić go na miejsce spotkania.

Zbudził go szmer przy namiocie. Podniósł się raptownie, świadomy, że zaspał, choć nie wiedział, ile czasu tak przeleżał. Z trudem zwlekł się z posłania i sięgnął po dzban wody. Wypiwszy ją pospiesznie, przemył twarz, wygładził pognieciony habit i wymknął się ostrożnie z namiotu, zdziwiony, że bicie jego serca nie postawiło jeszcze na nogi całego obozu pogrążonego w ciszy i oświetlonego płomieniami ognisk, które miały złagodzić przenikliwy chłód zimowej nocy.

Przemknął między namiotami i skierował się w stronę lasu, pewien, że w każdej chwili z mroku wyłoni się wysłannik Marii.

– Spóźniliście się – zganił go wieśniak, pojawiwszy się przed nim niczym zjawa. Był to pasterz kóz dobrze obeznany z górskimi szlakami.

– Nie mogłem przyjść wcześniej.

– Zaspaliście – stwierdził chłop, wyraźnie nie w humorze.

– Nie, nie zaspałem, po prostu nie mogę opuszczać obozu, kiedy mi się żywnie podoba.

– Inni mogą.

– Proszę, proszę, kto by pomyślał!

– Dziwi was, że wśród zwerbowanych siłą żołnierzy są krewni tych na górze?

Julian nie odpowiedział. A więc Fernando mówił prawdę: oblężeni wchodzili do zamku i wychodzili z niego, gdy tylko chcieli.

– Gdzie oczekuje pani?

– Co to ma za znaczenie? Idźcie za mną i już.

Przez godzinę szli wśród wapiennych skał zwieńczonych olbrzymim kamiennym blokiem, na którego szczycie wznosiła się hardo, niczym wyzwanie dla ludzkiego oka, twierdza Montsegur.

Wieśniak zatrzymał się obok kępy drzew porastających stromą skałę. Julian, ledwie opanowawszy zadyszkę, stanął oko w oko z Marią.

– Synu, cieszę się, że cię widzę!

– Pani…

– Chodź, usiądź przy mnie. Mamy niewiele czasu, więc musimy go jak najlepiej wykorzystać. Opowiadaj, co dzieje się tam, na dole. Nasi szpiedzy donoszą, że Hugon z Arcis zgromadził dziesięć tysięcy żołnierzy. Mam nadzieję, że hrabia Tuluzy nie ulęknie się takiej siły i wypełni swe zobowiązania wobec tych ziem. Gra toczy się nie tylko o wiarę, ale również o władzę.

– Co chcecie przez to powiedzieć, pani?

– Jeśli Hugon zdobędzie Montsegur, nasze ziemie utracą niepodległość. Król połakomił się na nie, bo jego królestwo niewiele jest bez nich warte. Myślisz, że obchodzą go katarzy? Nie, synku, nie łudź się, tu walczy się nie o Boga, ale o władzę. O wcielenie naszych ziem do Francji.

– Papież chce wykorzenić herezję!

– Papież może tak, ale francuskiemu królowi jest wszystko jedno.

– Pani, mówicie takie rzeczy…!

– Dobrze, nie będę cię dłużej zamęczała wywodami, wolę posłuchać ciebie, to znaczy twoich odpowiedzi na moje pytania.

Przez godzinę Maria przesłuchiwała Juliana, wypytując go o każdy, najdrobniejszy nawet szczegół dotyczący wojsk Hugona z Arcis.

– A ty, Julianie, nadal jesteś credente [2]?

– Bo ja wiem!? Jestem zdezorientowany, sam już nie wiem, kim naprawdę jest Bóg.

– Jak możesz tak mówić? Czyżbym się co do ciebie pomyliła? Uważałam cię za inteligentnego chłopca, dlatego chciałam, byś pobierał nauki i został dominikaninem…

– Przecież chodzi wam tylko o to, bym zdradził mych braci!

– Chcę, byś służył prawdziwemu Bogu, nie szatanowi, w którym upatrujesz boga.

Julian przeżegnał się wystraszony. Maria dręczyła go swymi heretyckimi poglądami, siejąc zwątpienie w jego duszy. Dobrze pamiętał dzień, gdy wezwała go, by mu oznajmić, że odnalazła prawdziwego Boga i że od tej pory on również ma mu służyć. Wyjaśniła, że świat stworzyło poślednie bóstwo – demon – który uwięził prawdziwe anioły. Anioły te były ludzkimi duszami, które odzyskają wolność dopiero w chwili śmierci. Ciało, twierdziła Maria, jest więzieniem, najpotworniejszym z lochów. Bóg nie ma nic wspólnego z terra oblivions [3] - jest stwórcą ducha, nie materii. Współistnieją dwa rodzaje stworzenia: zły i dobry, ziemski i duchowy. „Doskonali”, tłumaczyła jego pani, wskazują nam drogę ucieczki z więzienia ciała, by nasza dusza połączyła się w niebie z ową duchową cząstką, dzięki której znów staniemy się jedną całością.

вернуться

[2] Credente (łac.) – „wierzący”.

вернуться

[3] Terra oblivions (łac.) – ziemia obiecana.