Выбрать главу

— No to sprawdź w książce telefonicznej — poradził któryś roztropnie.

— A idź ty do wszystkich diabłów! — Redaktor działu ekonomicznego wściekły zaczął wydzwaniać do biura numerów, a kiedy się wreszcie dodzwonił, usłyszał, że oni też nie wiedzą, zawsze przecież informują z książki telefonicznej. Obłęd. W końcu postanowił sam tam pójść i wyszedł z redakcji.

— Wie, że i tak nigdzie niczego nie wydrukuje — rzucił ktoś za nim — a mimo to poleciał. Ot, reporterska dusza.

Wrócił już mój sąsiad, poprosiłem go więc, żeby mi oddał chusteczkę.

— A skąd ci wezmę — odparł najspokojniej w świecie. — Wyobraź sobie, że i papier toaletowy znikł.

— Ej, coś nadają w telewizji — krzyknął ktoś i wszyscy rzuciliśmy się do aparatu. Do tej pory zarówno w radio jak i w TV była przerwa w nadawaniu. Tam również, choć w niewielkiej mierze, stosowane są części z papieru — folie indukcyjne, kondensatory — więc trwało to nieco, nim usunęli awarie. Kiedy w końcu pojawił się na ekranie obraz, okazało się, że był niemy. Nie działały głośniki. Biedny lektor pokazywał coś na tablicy, wychodził, potem znowu wracał, w ogóle scena była dość osobliwa. W miarę patrzenia zaczęliśmy jednak uzmysławiać sobie, jakie rozmiary przybierała katastrofa.

Na posiedzeniu gabinetu podjęto ustną uchwałę o wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Ponadto wydano rozporządzenie o bezpłatnym korzystaniu z transportu kolejowego oraz bezpłatnym zaopatrywaniu rynku w towary pierwszej potrzeby. Działalność urzędów państwowych, spółek finansowych i przemysłowych została sparaliżowana. Spiker, drżąc na całym ciele, apelował do obywateli o zachowanie spokoju.

— Słuchaj — trzepnął mnie po ramieniu naczelny — leć do Instytutu Mikroorganizmów. Podobno jeden uczony, nawiasem mówiąc mój znajomy, doszedł, jaka jest przyczyna tego wszystkiego. Mówię ci, będzie rewelacja.

— Co nam z rewelacji, jak nie mamy gazety?

— Wypiszemy na kawałku forniru i wywiesimy przed redakcją — uderzył się w pierś dumny ze swego pomysłu. — Papier nie papier, oto gdzie tkwi duch dziennikarski. No leć na jednej nodze i zaraz wracaj.

Kiedy wychodziłem na ulicę, złapał mnie za rękę młody pisarz i eseista, ostatnio bardzo modny.

— No i co będzie? Co będzie z moim honorarium i z moimi rękopisami. — Rozpacz miał wymalowaną na pobladłej twarzy. — Przecież ja żyję z pisania, co teraz pocznę?

— A może warto by się wziąć za naukę śpiewu? — Wyrwałem rękę i pobiegłem naprzód.

W drodze do Instytutu przyglądałem się przechodniom. Jedni szli otępiali, inni aż rwali się do awantury. Urzędnicy, „white collars”[8], pozbawieni swoich „papierów” nie mieli co robić w biurach. Przepadły listy imienne i listy obecności, mogli więc w godzinach pracy robić, co im się żywnie podobało. Miasto bez plakatów, ogłoszeń, bez śmieci na ulicach wyglądało za to czyściutko i schludnie, aż przyjemnie było patrzeć.

Papier!

Jakże nietrwały materiał obrała sobie ludzkość dla przekazywania potomności dorobku swojej cywilizacji. Od czterech tysięcy lat, odkąd wynaleziono papirus, najświetniejsze osiągnięcia ducha ludzkiego powierzano kruchym, tak łatwo ulegającym zniszczeniu arkuszom papieru. Teraz, kiedy zostały utracone bez śladu, ludzkość utraciła właściwie dowód na swoje istnienie.

Naukowiec, z którym miałem się spotkać w Instytucie Mikroorganizmów, bynajmniej nie wyglądał na wstrząśniętego. Przeciwnie, uśmiechał się promiennie, zadowolony, że ustalił przyczynę nieszczęścia. Dziwaczna rasa, ci uczeni. Zupełnie jakby żyli w innym świecie.

— Wiem! — wykrzyknął na przywitanie. Zacierając ręce podniósł głowę znad mikroskopu. — Cała ta afera to złośliwy kawał pewnego gatunku mikrobów.

„Ładny kawał, nie ma co” — pomyślałem.

— Bardzo rzadka odmiana, niespotykana na Ziemi. To Bacilla Cilcis Maioris, przywleczona na Ziemię prawdopodobnie przez pierwszą ekspedycję na Marsa. Nader dziwna, bardzo szczególna odmiana — kontynuował z lubością.

— Więc dlaczego nie uporano się z nią natychmiast, skoro jest tak niebezpieczna?

— Ależ początkowo była najzupełniej niegroźna. Na ludzki organizm nie oddziaływuje w najmniejszym stopniu. Przypomina w zachowaniu ziemskie odmiany bakterii, które powodują niszczenie tkanki materiałów tekstylnych… Tak, przypuszczalnie przywieziona przez rakietę, przystosowała się do warunków ziemskich mieszając się z innymi odmianami.

— Jakim więc sposobem, jeśli jest tak nieszkodliwa, narobiła tyle bigosu?

— A to spowodowała jeszcze inna odmiana, odmiana sztucznie wyhodowana przez człowieka.

— Wyhodowana przez człowieka? To znaczy, rozmyślnie przez kogoś stworzona…

— Zgadza się. Jest zupełnie wykluczone, aby odmiana o tak silnym działaniu pojawiła się w sposób naturalny. To odmiana, powtarzam, sztucznie wyhodowana. Szybkość jej rozmnażania przewyższa dwieście razy szybkość, z jaką rozmnażają się osobniki należące do odmiany podstawowej, a to w warunkach ziemskich oznacza podwojenie się całego gatunku w ciągu jednej dziesiątej sekundy. Po drugie, reprodukcja następuje przez podział w stadium zarodkowym. Środowiskiem, jakie wybiera odmiana w tej fazie rozwoju, jest powierzchnia papieru. Środowisko to — w momencie przechodzenia bakterii ze stanu zarodkowego w formę ukształtowaną — zostaje przez nie pochłonięte. Niewątpliwie proces ten rozpoczął się znacznie wcześniej, tak że kiedy dziś o świcie sprawa wybuchła, cały papier, jaki się tylko znajdował na kuli ziemskiej, był już opanowany przez zarodki tego mikroba.

— I dziś rano, kiedy te zarodki przeobraziły się w osobniki dojrzałe, w jednej krótkiej chwili… Ale, któż mógłby i w jakim celu wyhodować tak potworną zarazę?

— Tego nie wiem. To wasze zadanie znaleźć odpowiedź na to pytanie. To mówiąc uczony na powrót obrócił się do mikroskopu. — W Instytucie Biologii Kosmicznej mają kulturę zarodków Cilcis Maioris. Wszyscy zainteresowani stamtąd pobierali próbki do swoich badań. Powinni mieć listę tych, komu je wydawano.

Ale oczywiście żadnej listy nie było. I nie tylko listy! Znikły nalepki z nazwami poszczególnych mikroorganizmów, tak że nie wiadomo było, jaki pojemnik co zawiera. W Instytucie palono właśnie, w obawie przed niebezpieczeństwem wszystkie nie zidentyfikowane, bezcenne niekiedy okazy mikroorganizmów kosmicznych.

Próbowałem dowiedzieć się czegoś na temat Cilcis Maioris. Łapałem po kolei pracowników uwijających się jak w gorączce i zarzucałem pytaniami. Czy ktoś nie przeprowadzał badań na tych przeklętych żyjątkach w zachowaniu przypominających mole? Padała niezmiennie odpowiedź: „nie”. Czy wobec tego wydawano ją komuś z zewnątrz? Owszem. Komu? Hmm, nie wiem, i nie pamiętam, a w ogóle niech pan głowy nie zawraca. Jesteśmy bardzo zajęci i możemy jeszcze przypadkiem wylać na głowę zarazki wenusjańskiej grzybicy. A to rzadkie paskudztwo wywołuje egzemę nie tylko między palcami u nóg, ale na całym ciele!

Udało mi się mimo wszystko znaleźć w końcu młodą urzędniczkę, która przypomniała sobie kilku odbiorców bakterii.

— Tak, nie była to specjalnie interesująca odmiana, amatorów na nią było stosunkowo niewielu. Na ogół laboratoria uniwersyteckie. Mam nadzieję, że zachowano odpowiednie środki ostrożności… — Wymieniła nazwy kilku laboratoriów, które niezwłocznie zapisałem na mankiecie koszuli.

— A tak, i jeszcze… — krzyknęła za mną, kiedy szykowałem się już do wyjścia — pewna pracownia przy jakiejś firmie przemysłowej również pobrała próbki. Nie był to żaden instytut naukowy, prowadzono tam tylko badania na zlecenie tej firmy.

вернуться

8

Dosłownie: białe kołnierzyki. Pogardliwa nazwa warstwy urzędniczej.