Выбрать главу

Nie podjąwszy dyskusji z Leokadią, zdusił niedopałek i wyszedł do przedpokoju. Starannie zamknął drzwi do salonu i usiadł przy konsolce z aparatem. Sięgnął po książkę telefoniczną, znalazł w niej, czego szukał, i wykręcił numer. Był spięty, choć wiedział, że głosu Renaty i tak nie usłyszy w słuchawce.

– Tu mówi Stratyn, rezydencja Józefa hrabiego Bekierskiego – usłyszał nieco teatralny ton.

– Dzień dobry – powiedział z lekkim drżeniem głosu. – Czy rozmawiam może z majordomusem, panem Stanisławem Wiąckiem?

– Tak, przy aparacie.

– Mówi Edward Popielski. To mnie pan zawiózł…

– Wiem, czym mogę służyć?

– Chciałbym rozmawiać z panną Sperling.

– Już tu nie pracuje.

W słuchawce zapadła cisza. Popielski usłyszał stuknięcie, a potem jakieś szmery, rozmowy, a nawet muzykę. Nie było sygnału przerwania połączenia. Czekał. Czuł, że wszystko go swędzi, że jakieś owady oblepiają jego ciało i włażą mu do wszystkich otworów w głowie. Znał dobrze to uczucie. Wściekła, swędząca niecierpliwość.

– Panna Sperling jest we Lwowie – po minucie usłyszał trzask w słuchawce i ściszony głos Wiącka. – Mieszka u panny Marianny Stoleckiej, adres…

– Zadwórzańska ile? – przerwał mu niecierpliwie Popielski.

– Nie żadna Zadwórzańska. Lindego 3. – Stary kamerdyner rozłączył się, dodawszy jeszcze: – Życzę powrotu do zdrowia.

Popielski odłożył słuchawkę. Żyły mu pulsowały na szyi. Mieszka gdzie indziej, na Lindego, a jeszcze gdzie indziej wtedy jechała! Na Zadwórzańską! Do gacha, do kochanka, aby mu się oddać, aby mu się, jak suka, nadstawić! Oparł się plecami o krzesło. Nie czuł bólu pleców, lecz spojrzenie Leokadii, nie widział Hanny, która z wesołym podśpiewywaniem wracała z cielęciną na sznycle, lecz smukłą postać kuzynki.

„Co za rozczarowanie – mówiły wielkie czarne oczy Leokadii. – Co za smutne rozczarowanie!”

Przycisnął mocniej plecy do krzesła. Teraz już poczuł. Ból omal go nie zamroczył. „Meum mihi, to mi się należy” – pomyślał. Każdemu to, co mu się należy.

4

RESTAURACJA „LOUVRE” MIEŚCIŁA SIĘ NA ROGU Kościuszki i Trzeciego Maja, w przepięknej kamienicy Rohatyna. Leżała blisko i domu Popielskiego, i ulicy Chorążczyzny, gdzie mieszkał Wilhelm Zaremba. To właśnie z powodu położenia przyjaciele najchętniej się tam spotykali – w dawnych czasach, kiedy Popielski nie musiał się jeszcze tak oszczędnie obchodzić z pieniędzmi. Teraz dawne czasy miały powrócić.

Siedzieli przy bocznym stoliku, który zawczasu telefonicznie zamówił Popielski, i spożywali faszerowane jaja na ciepło, pokryte chrupiącą panierką. Popijali je wódką czystą Pierre’a Smirnoffa. Wokół panował nastrojowy półmrok, który umożliwił Popielskiemu zdjęcie okularów. Obaj mieli sobie wiele do powiedzenia – Zaremba chciał przedstawić prostą relację z dotychczasowego dochodzenia, Popielski zaś poprosić przyjaciela 0 bardzo trudną i subtelną przysługę, o której dziś dokładnie 1 intensywnie myślał podczas popołudniowego spaceru z Ritą na Wysokim Zamku.

– Wiesz co, Edziu? – Zaremba strzyknął sobie do szklanki wody gazowej. – Ja zacznę, bo ty, jak powiadasz, masz do mnie dłuższą sprawę.

– Tak będzie najlepiej. – Popielski rozsmarował sobie językiem na podniebieniu farsz – wyczuwał w nim pietruszkę, koperek, grzyby, a nawet smalec, na którym przyrumieniano jajka.

– Wczoraj wieczorem Wiktor Żelazny zgłosił nam zaginięcie jednej ze swoich dziuniek [43]. – Zaremba nabił na widelec ostatnie jajko. – Rozpoznał ją. Lija Kochówna, lat dwadzieścia trzy, wyznania mojżeszowego, łowiła frajerów zawsze na korso… Luksusowa dziunia. Znaleziono ją prawie w miejscu pracy… – Tak, rzeczywiście niedaleko od Sapiehy. Oto wyniki autopsji. – Zaremba wyciągnął z teczki akta sprawy. – Uprzedzę twoje pytanie. Nie była chora wenerycznie. Morderca nie jest zatem higienistą zabijającym syfilityczne kobiety…

– Nazwijmy go raczej Hebraistą – Popielski rozlał ostatki wódki z małej karafki i uniósł ją tak, by dostrzegł to kelner – bo tylko to łączy te morderstwa poza płcią ofiar. Co więcej wiemy o Lii Kochównie?

– Urodziła się na Wagowej w biednej wielodzietnej rodzinie drobnego handlarza kwasem węglowym. Piętnaście lat później pojawiła się po raz pierwszy w naszej kronice. – Zaremba wystukał na kartonowej teczce z aktami jakiś rytm. – 2 marca 1922 roku aresztowano ją w tajnym komunistycznym lokalu, gdzie oddawała się działalności wywrotowej…

– Jakiej? – Popielski się zdumiał. – Dziwka od Żelaznego była komunistką?

– Wywrotowej, wywrotowej, dobrze usłyszałeś. – Zaremba zaśmiał się. – Wywróciła się na plecy i przyjmowała za kotarką towarzyszy Wyobraź sobie: jeden drukuje ulotki, a drugi pipczy [44]. W czasie przesłuchania powiedziała, cytuję – sięgnął po akta – „Umiliłam tak czas pięciu bolszewikom”.

– Wyszukany język jak na małą dziwkę.

– Wydano jej wtedy książeczkę zdrowia, powiadomiono rodziców i Izraelski Dom Wychowawczy, gdzie zresztą krótko mieszkała. Wystawiono jej tam nie najlepszą opinię: była pyskata, nieposłuszna i ubliżała innym wychowankom. Lija Kochówna zniknęła z obszaru naszych zainteresowań na cztery lata. Pojawiła się tam znów w związku ze sprawą obyczajową. Niejaka Stefania Korczyńska, zamieszkała przy stacji Podzamcze, wniosła skargę na sąsiada, stolarza Antoniego Frylicha. Z jego okna niosły się po nocach jęki rozkoszy i zakłócały sen mieszkańców. Posterunkowy z Balonowej udał się tam i zastał w mieszkaniu Frylicha dziewiętnastoletnią Liję Kochównę. Upomniał ją surowo, a na Frylicha nałożył mandat i tak się ta cała jęcząca sprawa zakończyła.

– Jęki rozkoszy? – powtórzył Popielski w zamyśleniu.

Przy stoliku zjawił się kelner z nową dwustugramową karafką wódki oraz wazą zupy rakowej i pasztecikami w zaparzanym cieście. Rozstawił talerze przed mężczyznami i wręczył im nakrochmalone serwety. Kiedy je zawiązywali pod szyjami, nalał im z wazy solidne chochle zupy, po czym zaczerpnął łyżką śmietany i rozjaśnił nią różową toń.

– Zjedzmy najpierw – zaproponował Popielski – bo jeszcze poplamię zupą ekspertyzę.

– Smacznego! – powiedział kelner i oddalił się tanecznym krokiem.

Popielski rozgryzł gorące ciasto i jego usta napełnił miękki móżdżek cielęcy. Odrobina zupy nadała tej kombinacji delikatny słonawy posmak. Zamknął oczy. Od dwóch lat nie jadł niczego, co by dorównywało temu specjałowi.

Zaremba nalał po kieliszku.

– Twoje zdrowie, Edziu! Szybkiego gojenia ran!

– Dziękuję, bracie!

Popielski po wódce pochłonął ostatni pasztecik, a Zaremba wypił trochę wody gazowej.

– Czytaj tę ekspertyzę, a ja muszę do pana Edzia. – Wilhelm wstał i poszedł w stronę baru.

Tylko temu jedynemu człowiekowi Popielski wybaczał zwrot, który we Lwowie oznaczał udanie się do ubikacji. Wyjął ekspertyzę profesora Kuryłowicza i rabina Schatzkera. Obaj identycznie przetłumaczyli zapis hebrajski znaleziony przy zwłokach Lii Kochówny. Obaj uczeni zwrócili uwagę na ostatnie słowo w tym zapisie: wyraz

Iwjtn, a po włączeniu weń samogłosek liwjatan, „wąż”, uległ późniejszej deformacji i zaczął w tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej oznaczać jakiegoś potwora, skąd już tylko mały krok do znaczenia „szatan”. Toteż w obu zapisach hebrajskich, znalezionych przy zwłokach jednej i drugiej kobiety – konkludowali naukowcy – występują jakieś określenia diabła. Na tym kończyły się ustalenia rabina Schatzkera, natomiast profesor Jerzy Kuryłowicz dodawał, iż do napisania drugiego komunikatu potrzebna jest lepsza znajomość hebrajskiego niż w pierwszym wypadku, który jest „słownikową wyliczanką”.