Выбрать главу

Na stole pojawiły się talerze uwielbianej przez Ritę kaszki krakowskiej, czyli zapiekanej kaszki z rodzynkami i migdałami w syropie malinowym. Na środku Hanna ustawiła koszyk z bułkami i przykrywaną salaterkę z serdelkami. Ojciec i córka zjedli to wszystko z wielkim apetytem, a kolejność potraw była uświęcona rodzinną tradycją: najpierw słodkości, potem potrawy pożywne.

Po chwili pięli się w górę ulicą Kraszewskiego, wzdłuż Ogrodu Jezuickiego. Rita trzymała mocno ojca za rękę i jak zwykle dopytywała się o znaczenie dziwnego symbolu na sygnecie. On niósł jej tornister i jak zawsze żartował, mówiąc, że ten magiczny znak jest ostrzeżeniem dla niegrzecznych dziewczynek Popielski był tego poranka tak szczęśliwy, że nawet do głowy mu nie przyszło, że bardzo ryzykuje, wystawiając się już drugi dzień na działanie promieni słonecznych. Chodzenie po słońcu w ciemnych okularach, jak twierdzili medycy, miało być doraźnym zabezpieczeniem, nie zaś codziennym zwyczajem. Nawet o tym nie pomyślał, podobnie jak o śledztwie, o tajnej misji Zaremby, a nawet o Renacie Sperling.

Te wszystkie zgryzoty jednak powróciły, gdy odprowadził córkę do żeńskiej szkoły powszechnej św. Marii Magdaleny Ucałował dziecko, oddając mu tornister wraz z torebką z piernikami juraszkami, które rano kupiła Hanna.

W drodze powrotnej przechodził w nieodpowiednim miejscu przez ulicę Sapiehy i omal nie potrąciła go limuzyna, na której tylnym siedzeniu rozpierał się komendant wojewódzki inspektor Czesław Paulin Grabowski. W jednej dłoni trzymał papierosa, w drugiej duży bukiet czerwonych goździków. Odprowadził Popielskiego srogim wzrokiem, a nawet coś na jego temat powiedział szoferowi.

Popielski, unikając połajanek, szybko przebiegł na drugą stronę ulicy i stanął przed kościołem pod wezwaniem identycznym jak szkoła Rity. Wypadek, który omal go nie dotknął i który sam na siebie byłby sprowadził, zburzył mu miły nastrój poranka. Miał on jednak bardzo ważne znaczenie – zaktywizował go do działania. Limuzyna naczelnika przypomniała mu bowiem o śledztwie i o zaniedbaniu analizy hebrajskich zapisów. Imieninowe kwiaty w dłoni inspektora mówiły mu natomiast, że teraz jest coś ważniejszego od śledztwa.

Przeprosić Renatę! „Chociaż ją w nocy na Lindego stukał jakiś młody żigolo – myślał z goryczą – to i tak należą się jej przeprosiny za moje haniebne zachowanie u Gutmana”.

U pani Bodnarowej na początku ulicy Sapiehy kupił bukiet czerwonych róż i zbiegał z nim z góry ulicą Kopernika, szybko, lecz ostrożnie, pilnie zważając, aby jasnobrązowym cieniowanym trzewikiem nie zawadzić o jakąś nierówność chodnika. Po chwili stał przed bramą, znad której dochodziły wczoraj w nocy jęki rozkoszy.

– A panna Marianna Stolecka to pod jakim numerem u pana mieszka? – zapytał stróża.

Kamieniczny funkcjonariusz przestał zamiatać chodnik i patrzył nieufnie na pokiereszowanego przybysza.

– Długu już ni pomieszka, jak si bendzi tak pruwadzić – odpowiedział stróż. – Ali na razi to mieszka pud trójku.

Popielskiego olśniło. Uwagi stróża o nieskromnych obyczajach lokatorki spod trójki podsunęły mu myśl, że okrzyków rozkoszy, które słyszał wczorajszej nocy, wcale nie musiała wydawać Renata Sperling, lecz jej koleżanka, właśnie panna Stolecka! A zatem niesłusznie posądzał swoją dawną uczennicę! Uśmiechnął się, dwudziestoma groszami natychmiast poprawił humor naburmuszonego stróża i przychylnie go do siebie nastawił, po czym wbiegł po schodach, wesoło pogwizdując.

Ale zmienność nastrojów nie opuszczała go tego poranka. Na półpiętrze poczuł, że nie może oddychać. Jego płuca zamarły, jakby nagle skute lodem. „Jeśli jej koleżanka wczoraj się puszczała – myślał – to gdzie ona w tym czasie była? Gdzieś indziej. U jakiegoś gacha! Albo tutaj wraz z przyjaciółką uprawiała ménage å trois [48]!”

Z trudem odetchnął i stanął pod drzwiami mieszkania numer 3. Zastukał w zieloną szybkę obramowaną z trzech boków metalowymi secesyjnymi kłosami.

– Zakochałeś się czy co, do cholery? – powiedział do siebie, ciężko sapiąc. – A co jest złego w ménage å trois? Chyba tylko to, że ciebie wczoraj tam nie było!

Ostatnie pytania i osobliwą odpowiedź usłyszała Renata Sperling, która stała w drzwiach mieszkania wyraźnie zmieszana i zaniepokojona.

– Dzień dobry, panno Renato – odezwał się, wyciągając w jej stronę bukiet róż. – Przepraszam panią za moje zachowanie u Gutmana. Byłem pijany, miałem gorączkę, a ponadto… nic mnie usprawiedliwia… Chyba tylko chwilowy obłęd, w jaki popadłem…

Renata stała w drzwiach, a ręce opuściła wzdłuż wąskich bioder. Miała na sobie jasną sukienkę. Jej przód ozdabiały czarne romby, a szyję i talię dziewczyny duże szare kokardy. Nie odzywała się i nie patrzyła na swego gościa. Nie zamknęła mu jednak drzwi przed nosem. Najwyraźniej dawała mu jakiś cień nadziei.

– Proszę, niechże pani tylko przyjmie te kwiaty, a ja wtedy odejdę spokojny. – Starał się tę szansę wykorzystać i od razu uderzył w melodramatyczny ton. – Smutny, tak, zrozpaczony, tak, ale spokojny. Ogarnie mnie martwy, beznadziejny spokój. To lepsze od gorączki, która mnie przy pani ogarnia…

– Wszystku w purządku u panny? – zapytał stróż, który stał na półpiętrze i przysłuchiwał się każdemu słowu.

– Tak, panie Dudek, w jak najlepszym. – Zza ramienia Renaty wychyliła się szczupła i wysoka blondynka. – No, niechże pan wejdzie! – rzuciła do Popielskiego zniecierpliwiona. – Bo drzwi otwarte i muchy lecą.

Edward nie wiedział, komu ma być bardziej wdzięczny – ciekawskiemu stróżowi czy bezpośredniej pannie, która, jak się domyślił, była Marianną Stolecką. Tej nie zdążył jednak podziękować, ponieważ, stukając pantoflami, wyszła na balkon.

– Proszę do naszego pokoju – powiedziała Renata i odwróciła się na pięcie.

Znalazł się w małym pokoiku, którego okna wychodziły na ulicę, a więc tam gdzie wczoraj słyszał odgłosy erotycznej ekstazy. W pomieszczeniu stały dwa łóżka żelazne, dwa parawany i miska na mosiężnym rzeźbionym stojaku. Za parawanami wisiały na ścianie uchwyty obwieszone sukienkami, bluzkami i spódnicami. „Brak tylko pończoch i biustonoszy, a byłoby jak w burdelu – pomyślał Popielski. – Za tymi parawanami pewnie się podmywają. A potem złączają łóżka i robią ménage å trois”.

Oparł się plecami o ścianę. Dotkliwy ból, który sam sobie zadał, pomógł mu odrzucić tę podłą, ale i fascynującą jednocześnie myśl. Obydwoje stali, ponieważ jedynym miejscem, gdzie mogliby usiąść, było łóżko. Popielskiemu aż się gorąco zrobiło na myśl o takiej poufałości.

– Przyjmie pani kwiaty ode mnie?

– Tak. – Wzięła bukiet i położyła go na stoliku stojącym pomiędzy łóżkami. – Nie jestem pamiętliwa. Ale proszę mnie już więcej nie nachodzić! Właścicielka mieszkania pani Zimorowiczowa nie pozwala nam przyjmować wizyt mężczyzn…

„Wczoraj nie było zatem właścicielki – pomyślał – a może była? A w takim razie to… Czyżby wczoraj one obie, same ze sobą?! Ménage å deux [49]?”

вернуться

[48] Seks we troje.

вернуться

[49] Seks we dwoje.