Выбрать главу

– Muszę się jeszcze z panią widzieć – powiedział zachrypniętym głosem. – To bardzo, bardzo ważne…

– Jest pan zuchwały! – Uśmiechnęła się kokieteryjnie panna Sperling. – Najpierw pan prosi o jedną przysługę, o wybaczenie, a zaraz o drugą…

– Niechże mi pani nie odbiera nadziei! – poprosił wystudiowanym, łagodnym basem.

– Nadziei na co? – Renata spoważniała. – Czy pan sobie zbyt dużo nie wyobraża, drogi panie?

– Nadziei na to, by stać się lepszym. – Był przygotowany na to pytanie. – Dzięki pani. Po ostatnim spotkaniu z panią czułem się jak podlec. Jak człowiek ciężko chory moralnie. Dzisiaj mnie pani częściowo uleczyła, a ja pragnę być zdrów całkowicie! Najskuteczniejsze medicamentum jest w pani pięknych dłoniach!

– A jakiż to niby cudowny lek?

– Zgodzi się pani przyjąć moje zaproszenie do „Luwru”? To pierwszorzędna restauracja, niedaleko od pani domu, wszystkiego pięć minut drogi – mówił szybko. – Zjemy kolację, porozmawiamy, a potem odprowadzę panią do domu. O zbyt wiele proszę?

– Sama nie wiem… – zawahała się.

– Czy to znaczy „tak”? Czy moją prośbę pani spełni?

– Niech pan zgadnie!

– Przyjdę po panią!

– Nie, pani Zimorowiczowa nie może pana widzieć!

– Dziś o ósmej w „Luwrze”?

– Już panu powiedziałam – niechże pan zgadnie! A teraz proszę już iść!

– Lubię zgadywanki i dobrze rozwiązuję łamigłówki. – Popielski uniósł do ust smukłą dłoń, która najpierw stawiała opór, a potem stała się rozkosznie bezwładna. – Jestem pewien, że dobrze zgadłem! „Louvre”. Do zobaczenia w Paryżu dziś wieczorem, panno Renato!

Zbiegł po schodach lekko jak młodzieniec. W otwartej bramie siedział stróż i drzemał w majowym słońcu. Kiedy Popielski przy nim stanął, ocknął się.

– Zapali pan? – Popielski wyciągnął w stronę stróża papierośnicę z ulubionymi egipskimi.

Ten wyjął dwa papierosy, jednego włożył do ust, drugiego za ucho.

– Co, to dla brata w wojsku, panie Dudek? – zapytał Popielski, zaciągnąwszy się z upodobaniem.

– Tak, cóś si ostatniu chłopaczyna fest ruzpalił!

– Niech pan mi coś powie, drogi panie Dudek. – Edward wyjął kolejne dwadzieścia groszy z pugilaresu. – Wczoraj o jedenastej wieczór to pani Zimorowiczowa była w domu czy nie?

– Nie było jej. – Stróż sięgnął po pieniądze. – Wyjechała do domku letniegu do Brzuchowic, a wraca dzisiaj!

– A obie panny były? – Popielski miał szybszy refleks i nie dał monety stróżowi.

– Cóś pan taki szwytki [50]! – Dudek patrzył łakomie na monetę. – To więcyj kosztuji!

– To wszystko i tak za dużo mnie kosztuje. – Popielski poprawił ciemne okulary, schował monetę do kieszeni i ruszył w stronę zalanej słońcem ulicy.

– Czekaj pan! Ali szwytki gościuniu! – Stróż podbiegł do wychodzącego i szepnął mu do ucha: – Czarnej bini [51] nie byłu, a u panny Stoleckij ta był cału noc pan inżynier.

– Co to za inżynier? – W Popielskim obudził się policjant. – Zna go pan?

– Ta nazwiska to ja ganc zapomniał!

– A to panu przypomni? – W wypielęgnowanych palcach Popielskiego zabłysła znów moneta dwudziestogroszowa.

– Ten cwancygier** całkim mi wszystku przypomniał. – Dudek schował monetę. – Inżynier hrabia Bekierski! Ma wielki majątyk, ali gdzie, ta nie wim.

Popielskiego zalała nienawiść tak gwałtowna, że nagle ujrzał właściciela majątku Stratyn leżącego we krwi i w rzygowinach na posadzce tej kamienicy. Podał rękę stróżowi. Musiał go mieć po swojej stronie, kiedy Bekierskiemu – prędzej czy później – stanie się coś złego w tej bramie na Lindego. A potem już o tym nie myślał. Całą jego uwagę zaprzątało pojęcie ménage å deux – ze sobą i z Renatą w rolach głównych.

Kiedy wszedł do mieszkania, jego nastrój zmienił się po raz kolejny tego poranka. Leokadia oznajmiła, iż był telefon od sekretarza samego komendanta wojewódzkiego. Inspektor Czesław Paulin Grabowski życzył sobie widzieć Popielskiego dzisiaj o szóstej w swoim gabinecie.

6

DO GODZINY AUDIENCJI WYZNACZONEJ POPIELSKIEMU przez komendanta pozostawało jeszcze bardzo dużo czasu. Prawie cały dzień. Dwie godziny snu wystarczyłyby, aby przespać najostrzejsze światło południa i zregenerować siły naruszone przez wczorajszy alkohol. Było mu akurat tylko tyle potrzebne, by wypocząć po zdarzeniach poranka, które targały jego uczuciami w sposób zmienny i nieprzewidywalny.

Popielski zasunął zasłony w gabinecie, na głowę włożył haftowaną szlafmycę i wszedł pod kołdrę. Zamknął oczy i czekał na ten moment, kiedy myśli przestają brzęczeć po głowie i przekształcają się w szereg obrazów – łagodnych, obojętnych i sennych. Gdy takie obrazy się nie pojawiały, zwykle sam je wywoływał: przed jego oczami rozlewały się szerokie stepy Ukrainy i wielkie szumiące rzeki. Te wizje były ostatnią rozpaczliwą próbą wezwania Morfeusza. Po nich nadchodził albo sen, albo sucha, zgrzytająca różnorodnością dźwięków, znienawidzona bezsenność.

Teraz myśli odmawiały mu posłuszeństwa i nie był w stanie roić o wodach i trawach zielonej Ukrainy. Zamiast tego pobudzona pamięć podsyłała mu na zmianę – już to łagodny owal oblicza Renaty Sperling rozjaśnionego wielkimi zielonymi oczami, już to zacięte usta i grubo ciosane szczęki inspektora Czesława Paulina Grabowskiego. I jedna, i druga wizja powodowała silne podniecenie – choć całkiem różnego rodzaju. I jedna, i druga wywoływała wyrzuty sumienia – Renata ostrzegała: „Festina lente!” [52], komendant krzyczał: „Ja mam pana przyjąć na powrót do pracy, a pan mi tu przychodzi i nie wie nic o tych zapisach Hebraisty!”. Popielski odrzucił gwałtownie kołdrę, wstał i usiadł ciężko za biurkiem. Zapalił lampę, sprawdził, czy zasłony szczelnie zakrywają okno, a potem przystąpił do pracy. Rozłożył na zielonej skórze blatu kartki z hebrajskimi zapisami i długo na nie patrzył. Potem otwarł słownik hebrajski i wynotował wszystkie miejsca w Starym Testamencie, w których występują użyte w zapisach wyrazy. Ze swojej wielkiej czterodrzwiowej biblioteki, ozdobionej z obu stron postaciami żniwiarzy, wyjął teraz cztery egzemplarze Biblii, w czterech wersjach językowych – polskiej, hebrajskiej, greckiej i łacińskiej.

Wydawało mu się, że zapisy mordercy są przypadkowe, byle jakie, płaskie i po prostu głupie. Czuł, że imitują one tylko jakąś głęboką okultystyczną treść. Dlatego postanowił im się przyjrzeć w innych kontekstach, zrozumieć je dogłębnie i etymologicznie. Wiecznym piórem Waterman przepisywał w czterech językach miejsca biblijne na małe kartoniki, tam podkreślał wyrazy występujące w komunikatach mordercy i usiłował się dogrzebać do ich pierwotnych znaczeń. Potem porównywał te znaczenia w czterech wersjach językowych i czuł coraz większe podniecenie twórcze. Wciągały go nie tyle jakieś mgliste wyobrażenia celu pracy, ile sama praca. Ekscytowało go własne równe pismo, cieszyły podkreślenia czerwonym atramentem różnic znaczeniowych, zgrzyt stalówki na papierze, a nawet zapach otwartej biblioteki. Nie zauważył, kiedy minęło południe, ledwo zarejestrował przyjście Rity ze szkoły i jej pocałunek wyciśnięty na ojcowskim policzku, prawie że nie poczuł smaku obiadu, który mu przyniesiono do gabinetu. Dopiero koło trzeciej opadł z sił. Oparł się bezwładnie o obrotowy fotel, nogi wyciągnął prosto przed siebie i patrzył na swoje notatki ze wzrastającą irytacją. „No tak – myślał – tym właśnie obdarzę dzisiaj inspektora Grabowskiego. Rozważaniami naukowymi. Powiem mu, że hebrajski wyraz»jutrzenka«jest spokrewniony z wyrazem»zaczarować«! Ależ się stary ucieszy! Ależ mnie uhonoruje! On tylko spojrzy na mnie i powie słodko:»Co to za uczony wykład, panie! Pan powinieneś być profesorem na uniwersytecie, ale tam, jak słyszałem, nie bardzo pana chcą«. Spojrzy na listę swych pracowników i doda:»A my, o ile się nie mylę, nie mamy etatu dla żadnego profesora«„.

вернуться

[50] Szybki.

вернуться

[51] Dziewczyny.

вернуться

[52] Spiesz się powoli.