Przywykał już nawet do tego zajęcia, gdy grono kolegów koczujące w Monachium dało znak życia. Monachium, które widział w przejeździe do Paryża, podobało mu się niezmiernie. Ruszył tedy do „Mnichowa”. Znalazł tam całą kolonię. Byli to malarze, studenci, artyści wszelkiego kalibru, rzemieślnicy i sieroty bezdomne, „die unglücklichen Polen”[*]. Wrzało tam jak w ulu. Toczyły się spory, tworzyły stronnictwa, partie, odbywały zgromadzenia, sądy, a nawet bójki. Chobrzański wszedł, rzecz prosta, do jednego ze stronnictw i wkrótce objął tam dowództwo. Był to kierownik energiczny. Zaprowadził w swojej partii taki ład, że częstokroć wykonanie przepisów kończyło się w biurze policji. Adwersarzy, których trafnie nazywał „ptakami plwającymi we własne gniazdo”, zwalczał ręką tak żelazną, że mu grożono wybiciem szyb i skóry. Gdy własnego mieszkania nie miał, groźby redukowały się do nastawania na całość skóry, co znowu umiał odeprzeć krzyżową sztuką zażywając sękatego kija. Wnet po przyjeździe, nim trafiły się późniejsze roboty pozował malarzom. Jego piękna twarz, pełna dziwnego wyrazu melancholii, dumy i hardości, pociągała artystów. Zyskał sobie opinię ciekawej głowy i znany był dość szeroko jako „unglűcklicher Pole”. Z czasem ta ściśle etnograficzna nomenklatura przeistoczyła się w mniej określoną: „unglűckliche Fratze mit vielen Konsonantem”[*], ale też wówczas Krzywosąd tylko swojej braci pozował, i to nie inaczej jak na koniu.
Stosunki z malarzami pchnęły go do całkowicie innej dziedziny. Naród malarski, zmieniający miejsce pobytu, niedbały, dziś tarzający się w złocie, a jutro głodu bliski, stał się źródłem zarobków Krzywosąda. Oto, dajmy na to, wyjeżdża jakiś malarzyna w górę, opuszcza Monachium i dąży w świat szeroki. „Wójt” kupuje od niego za byle co albo po prostu dziedziczy sprzęty artystyczne, stare ubiory, nieraz jakieś połamane zbroje, draperie, nie dokończone studia, szkice, rysunki, a choćby potłuczone ramy. Dla innego trzeba zreparować stylowe siodło, zeszyć kostium, naprawić mebel, skleić jakiś zabytek. Krzywosąd brał to wszystko w ręce i robił. Raz dobrze, drugi raz źle, ale robił. Przypatrywał się dziwnym procesom tworzenia, podsłuchiwał dyskusje, badał ów ogromny kraj, państwo malarza, i zdobywał encyklopedyczne wykształcenie w zakresie antykwarsko-graciarsko-rzemieślniczo-artystycznym. Jeżeli czego nie umiał zrobić, to przynajmniej wiedział, jak się to robi. Gdyby i tu wytknął mu kto brak stanowczości, to w żadnym razie nie mógł zaprzeczyć, że o istnieniu całego mnóstwa rzeczy, zupełnie obcych przeciętnemu zjadaczowi chleba, Krzywosąd potrafił gadać. Z czasem w dużej izbie na Schwantalerstrasse mieścił się dziwaczny zakład. Były tam i narzędzia stolarza, i warsztat ślusarski, tygle, retorty, kupy ram, flaszki z różnobarwnymi płynami, skóry, żelastwa. Na ścianach wisiały szkice i obrazy, częstokroć dzieła sztuki, pseudoperskie dywany, przeróżne kawałki oręża i zbroi. Po upływie lat kilkunastu spędzonych w Monachium Krzywosąd wyszedł na fabrykanta starożytności. Czasem udało mu się zlepić z ułamków według istniejącego wzoru jakąś podobiznę starożytnego sprzętu czy mebla i odstąpić to antykwariuszowi, wymyć szczerniałe malowidło kupione za byle co i puścić w świat jako „szkołę włoską” czy „holenderską”. Szczególniejszą miłością „wójta” cieszył się styl gotycki. Krzywosąd widział ten styl wszędzie, tam nawet, gdzie był inny. Szczytem pochwały w jego ustach było słowo: — gotyk! Stąd zbiory jego zawierały tyle rzeczy spiczastych. Wszystko, co tylko miało kształt ostrołuku, zasługiwało na uwagę, a więc: żelazne ozdoby sztachet, klucze, okucia drzwi, lichtarze chłopskie z okolic Jeziora Bodeńskiego, klamerki u pasków, ramy itd., nie mówiąc już o istotnych ułamkach gotyku.
U Krzywosąda zbierały się nieraz rozmaite grupy burszów[*] i artystów. Stary wąsal częstował tę młódź lekkomyślną niesłychaną szpagatówką „swego chowu”, serem, który sam wyrabiał, i suchym chlebem, którego jeśli sam nie piekł, to przynajmniej osobiście archaizował w swych bezdennych szafach do stanu spleśnienia na kolor biały. W drodze szczególnej łaski pozwalał wówczas byle komu zbliżać się do „broni” rozwieszonej na ścianach oraz wywłóczył skądś ze spodu stare, zagwazdane rysunki i z wyrazem zupełnej niedbałości, jakby obwieszczał rzecz najobojętniejszą w świecie, mówił wskazując palcem ten lub ów bohomaz:
— Piotr Paweł Rubens[*]…
Albo:
— Szkoła bolońska… Trzeci okres Gwido Reniego[*]…
Po rysunkach takich mistrzów zaczynała się prezentacja innych zbiorów, jak na przykład książeczki pt. Priapeia[*], w oprawie białej, z cielęcej skóry. Książeczka ta była w kilku miejscach przebita na wylot. Kiedy zapytywano, co znaczą te rozdarcia, Krzywosąd objaśniał, że to było ulubione dziełko Karola XII[*], które wszakże służyło mu nieraz za cel do strzałów z pistoletu. Była tam również laska Seweryna Goszczyńskiego[*], zwana czasami laską Wincentego Pola[*]. Był sztylet Beniowskiego[*] wysadzany muszelkami — mundur oficera z czasów Księstwa Warszawskiego, dopełniony przez Krzywosąda w ten sposób, że spłowiałe wypustki zastąpione zostały innym, mniej więcej zbliżonym kolorem, a guziki i szlify odpowiednimi guzikami i szlifami uniformu piechoty francuskiej z czasów Napoleona III. Za szkłem wisiał żupanik atłasowy ześcibany z nie pasujących do siebie kawałków — stał dziwny, pokruszony sprzęcik, zwany apteczką Stanisława Augusta, leżała faja z terakoty na zgiętym cybuchu, zwana fajką Stefana Batorego itd.[*]
Nie wszystkim jednak i nie zawsze „wójt” pokazywał swe zbiory. Było na przykład kilku ludzi wśród młodej kolonii, którzy go irytowali i wpędzali w zły humor. Jeden z takich, zetknąwszy się z antykwariuszem, zaraz po stereotypowym pytaniu o zdrowie dodawał:
— A cóż Van-Dycki[*], jakże tam? W robocie, co? No, i jakże, udają się?
Drugi wymoczek udawał głuptasa i kiedy Krzywosąd pokazywał zbiory, wtrącał ślamazarne pytanie:
— A ja gdzieś czytałem, tylko nie pamiętam, w jakim dziele, że Szczerbiec[*], miecz Bolesławowski, to podobno jest w pańskich rękach, tylko pan unika o tym rozgłosu, żeby go panu stańczycy[*] przez nastawionych zbirów nie wykradli. Nam by go pan mógł pokazać… Złożylibyśmy przysięgę, że ani mru-mru…
Miał jednak Krzywosąd i swoich wielbicieli. Tym pokazywał wydobyte z dna inkrustowanej szafy kawałki haftowanej materii i zapewniał, że jest to urywek szaty, której druga część znajduje się w Cluny — jakąś miniaturkę w szczerniałej ramce… O tym obrazku szeptem i z mruganiem mówił, że jest przez pewnego handlarza ukradziony z Brery[*] w Mediolanie…
Peter Paul Rubens (1577–1640) — znakomity malarz flamandzki epoki baroku; sztuka jego odznacza się bujnością kształtu, przepychem i soczystością barw.
Karol XII (1682–1718) — król szwedzki od 1697 r., ostatni władca absolutny Szwecji, wybitny dowódca wojskowy. Podczas III wojny północnej (1700-1721) wielokrotnie walczył zwycięsko z przeważającymi siłami koalicji Danii, Saksonii, Rosji i Polski. W 1700 r. rozgromił armię rosyjską (pod Narwą), wyparł Augusta II Mocnego do Saksonii i zmusił go do abdykacji (1706), zaś popierającą go w większości polską szlachtę skłonił do elekcji Stanisława Leszczyńskiego. Przeciw Rosji sprzymierzył się z hetmanem kozackim Iwanem Mazepą. Po klęsce pod Połtawą (1709) uciekł do Turcji, gdzie początkowo był internowany, później jednak nakłonił sułtana do wojny z Rosją (1710). Zawarcie pokoju turecko-rosyjskiego pociągnęło za sobą wydalenie Karola XII. Wrócił do Szwecji i kontynuował walkę z antyszwedzka koalicją. Zginął w Norwegii podczas oblężenia twierdzy Friedrichshald.
Seweryn Goszczyński (1801–1876) — poeta romantyczny zaliczany do szkoły ukraińskiej (autor m.in.
Wincenty Pol (1807–1872) — poeta, twórca wierszy o tematyce i stylizacji ludowej, także patriotycznych (zob.
Maurycy August Beniowski (1741–1786) — słowacki podróżnik, awanturnik i żołnierz, autor barwnych pamiętników; w 1768 r. dołączył do konfederacji barskiej (dzięki temu epizodowi stał się tytułowym bohaterem poematu dygresyjnego J. Słowackiego, a następnie powieści W. Sieroszewskiego), schwytany przez Rosjan i zesłany, urządził na Kamczatce spisek i bunt więźniów, którzy opanowawszy miasto, uciekli na zdobytym przez siebie statku „Św. Piotr i Paweł”; Beniowski tułał się następnie po morzach (Aleuty, Ameryka Płd., Japonia), aż w 1772 r. dotarł do Francji, gdzie swymi opowieściami zainteresował króla Ludwika XV. Zaciągnął się do wojska fr. w stopniu podpułk. Wysłany przez rząd w 1773 r. z misją kolonizacyjną, przybył na Madagaskar, gdzie został w 1776 r. przez rdzennych mieszkańców uznany królem. W 1782 gościł w Stanach Zjednoczonych, utrzymywał znajomość z Benjaminem Franklinem. W 1785 r. powrócił na Magagaskar, odbił stolicę kraju z rąk francuskich, przejęcie władzy rozpoczynając od budowy fortów; zginął w potyczce z Francuzami.