Выбрать главу

Rozmawiała z mężczyzną w granatowym garniturze i dymnych okularach, który siedział przy wejściu za biurkiem. Próbowała mu przedstawić swoją sprawę. Kiedy słuchał jej łamanej angielszczyzny, która stawała się jeszcze gorsza w sytuacjach stresowych, przyjazny uśmiech znikał stopniowo z jego twarzy i na koniec poinformował ją oschłym tonem, by zwróciła się ze swoim problemem gdzie indziej.

Nie powiedział tylko gdzie.

Wieczorem, kiedy Camilla usnęła, usiadła po turecku na materacu i używając skrzynek po piwie jako biurka, napisała do rodziców Jima jeszcze jeden list. Pisała powoli, starając się wyraźnie stawiać litery.

Dear Mister and Missis Cosgrave,

Sins Jim left me and oure dauhter Camilla in januari I have not herd from him. It is now 5 months that have gon. Do you now were he is? I am worryd about him and it wold he very nice if you cold write me a letter and say if you now what has happend to him. I now that he wold write to me if cold, becouse he is a very god and honest boy and he loves me and oure little dauhter. She is nou 6 month and a very fine and beutiful girl. Pleas, Mister and Missis Cosgrave, write to me and tell wat has happend to Jim. With many thanks and god gretings.

Rebecka Lind[2]

Dostała od koleżanki kopertę poczty lotniczej i kiedy ją zakleiła, wypisała starannie drukowanymi literami swój adres na odwrocie. Dla pewności poszła następnego dnia na pocztę i nakleiła znaczek. Teraz pozostawało jej tylko czekać dalej.

Rebecka nie lubiła mieszkać w mieście. Jak daleko sięgała pamięcią, tęskniła za wsią. Chciała prowadzić zdrowe i proste życie, blisko natury, najchętniej otoczona zwierzętami i dziećmi. Miała poczucie, że urodziła się w złym czasie i w złym miejscu. Czasem zastanawiała się nad absurdem, że kiedyś na wsi mieszkali biedni i ciężko pracujący ludzie, a teraz było to dane tylko bogatym. Stare gospodarstwa chłopskie zostały przerobione nie do poznania na letnie domy zamożnych mieszkańców miast. Rybackie chaty i działki wojskowe stały się wdzięcznymi i malowniczymi domami weekendowymi dla zestresowanych przedsiębiorców, polityków, lekarzy i adwokatów. Wiele najpiękniejszych obszarów dzikiej i nietkniętej przyrody zajęto pod pola golfowe z luksusowymi pomieszczeniami dla wytwornych klubowiczów. Zbudowano lotniska i elektrownie atomowe w miejscach, które właściwie powinny być rezerwatami przyrody. Wielkie obszary żyznej ziemi uprawnej zniszczono i wyrównano pod autostrady.

Kiedy Rebecka chodziła ulicami, myśląc o tym wszystkim, często miała ochotę stanąć na środku jezdni, zatrzymać ruch i krzyczeć do ludzi wokół siebie, by zobaczyli, w jakim to wszystko pogrąża się szaleństwie. Kiedy szła w chmurze spalin samochodowych, mocno przyciskając do siebie ciepłe i miękkie ciałko Camilli, ogarniała ją rozpacz na myśl o świecie, w jakim będzie musiało wzrastać jej dziecko.

Rebecka zachowała skrawek ziemi przy domku działkowym, w którym przez jakiś czas mieszkała. Znajdował się w Eriksdalslunden, niedaleko jej tymczasowego miejsca zamieszkania. Chodziła tam każdego ranka i pielęgnowała swój mały ogródek, w którym uprawiała warzywa dobre dla Camilli. Dużo się nauczyła o uprawie biodynamicznej i żywieniu makrobiotycznym i cieszyła się, że może sama uprawiać i zbierać większość jedzenia, którego potrzebowała wraz ze swoim dzieckiem.

Kiedy była ładna pogoda, często siadała w Eriksdalslunden i pozwalała Camilli pełzać w trawie, a sama myślała o Jimie i zastanawiała się, do kogo ma się zwrócić, by się dowiedzieć, co się z nim stało.

Zaczynała się jesień, pierwszy najemca pokoju wkrótce do niego wróci, a ona znów będzie musiała się wyprowadzić. Nie wiedziała dokąd, ale miała nadzieję znaleźć pokój w kręgu swoich przyjaciół.

Na kilka dni przed jej przeprowadzką przyszła odpowiedź na jej list do rodziców Jima.

Jego mama pisała, że właśnie się przeprowadzili do innego stanu, daleko od tego, w którym mieszkali wcześniej. Jim nie dostał kary symbolicznej, jaką mu obiecano, lecz został skazany na cztery lata więzienia za dezercję. Nie mogli go odwiedzać ze względu na odległość od stanu, w którym znajdowało się więzienie, ale mogli z nim korespondować. Podejrzewali, że władze więzienne cenzurują jego pocztę i dlatego nie dostała od niego żadnej wiadomości. Mogła spróbować pisać sama, ale nie było pewności, że list do niego dojdzie. Oni nie mogą zrobić nic, by pomóc jemu, jej czy dziecku, ponieważ ojciec Jima jest ciężko chory i przechodzi kosztowną kurację.

Rebecka uważnie przeczytała list kilka razy, ale jedynymi słowami, jakie naprawdę dotarły do jej świadomości, były „cztery lata więzienia”.

Camilla spała na jej materacu na podłodze. Położyła się na posłaniu, mocno przytuliła do dziecka i rozpłakała.

Nie spała przez całą noc i zapadła w sen dopiero, gdy zaczęło świtać.

Kiedy Camilla zbudziła ją w chwilę później, wiedziała już, do kogo zwrócić się o pomoc.

Rozdział 12

Biuro Hedobalda Braxéna było równie niechlujne, jak on sam. Mieściło się jednak dość blisko centrum, przy ulicy Davida Bagarego, ale w budynku, którego właściciel tylko w wyjątkowych przypadkach otwierał sakiewkę na tyle, by wymienić przepaloną żarówkę – odkąd dom zbudowano, a było to dawno temu.

Braxén nie miał sekretarki ani poczekalni, tylko jeden pokój z niewiarygodnie brudnymi szybami i wnęką kuchenną, gdzie czasami parzył kawę, to znaczy wtedy, kiedy była jakaś kawa i nie skończyły mu się akurat plastikowe kubki.

Niektórzy nazywali go adwokatem wódczanym, ale się mylili, ponieważ Bekacz nie miał upodobania do alkoholu. Nawet częstowany i nakłaniany potrafił wypić najwyżej szklankę piwa.

W malutkim pomieszczeniu znajdowały się dwa koty i klatka z trochę brudnym i wyliniałym starym kanarkiem. Większą część powierzchni podłogi zajmowało duże biurko, które z pewnością było bardzo stare, a do tego takie ogromne, że wielu się zdumiewało nad geniuszem speców od przeprowadzek, którzy zdołali wnieść je przez drzwi. Sam Bekacz mawiał, pewnie żartem, że zbudowano je w pokoju już po wzniesieniu budynku siedemdziesiąt lat temu lub coś w tym rodzaju. Nowa wersja zamkniętego pokoju.

Braxén siedział za biurkiem i czytał „Ny Dag”, a jego cygaro leżało na pełnej niedopałków popielniczce. Spojrzał zaciekawiony na klientkę znad gazety niespodziewanie żywymi, barwnymi oczami.

Biurko było zawalone papierami ułożonymi w stosy imponującej wysokości.

Nie spodziewał się chyba więcej niż jednego klienta naraz, ponieważ w pokoju był tylko jeden fotel dla gości, w którym trudno było usiąść, głównie z powodu dokumentów, teczek i starych gazet sięgających aż do poręczy.

Czytanie tygodników było rzeczą, jaką często robił w sądzie, ku irytacji wielu, lecz dużej satysfakcji własnej, czasem także z pożytkiem dla swoich klientów, ponieważ oskarżony mający tak pewnego siebie adwokata niewątpliwie jest niewinny. Poza tym formalny obowiązek udowodnienia winy spoczywał na prokuratorze, a ci, z nielicznymi wyjątkami, tracili koncept w konfrontacji z nieortodoksyjnymi metodami Bekacza. Buldożer Olsson był jednym z tych nielicznych wyjątków od reguły.

Po jakiejś minucie, bo tyle co najmniej to trwało, jego oczy rozpogodziły się i rzekł:

– Aha, Roberta…

– Rebecka – poprawiła dziewczyna.

– Właśnie, Rebecka – przytaknął.

Braxén odłożył gazetę i postawił na biurku kota.

Niektórzy koledzy próbowali go wykluczyć z palestry, uzasadniając to między innymi tym, że jego biuro nie jest lokalem urzędowym, tylko zwierzyńcem. Ci koledzy po fachu należeli do światowców i ludzi sukcesu, to znaczy w aspekcie finansowym, ponieważ najczęściej przegrywali sprawy albo doprowadzali do porozumień, na których tylko sami mogli zarobić, podczas gdy Bekacz od czasu do czasu wygrywał procesy, które każdy inny szwedzki adwokat uznałby od początku za beznadziejne.