Выбрать главу

– Spójrz na to optymistycznie – powiedziałem. – Mamy tam pójść w biały dzień. Żaden z graczy nie dotrze tam przynajmniej do jutra. W branży ARG nazywamy to gigantyczną przewagą.

Jolu uśmiechnął się do mnie.

– To brzmi nieźle – powiedział.

– To lepsze niż wcinanie uni – odparłem.

– Zamierzamy gadać czy wygrać? – wtrąciła Van. Była tuż po mnie najlepszym graczem w grupie. Traktowała grę bardzo, bardzo poważnie.

Całą czwórką ruszyliśmy w drogę, żeby rozszyfrować nową wskazówkę, wygrać – i stracić wszystko, na czym nam zależało, na zawsze.

Fizycznym elementem dzisiejszej wskazówki był zestaw współrzędnych GPS – istniały współrzędne dla wszystkich głównych miast, w których rozgrywano Harajuku Fun Madness – dzięki nim mieliśmy odnaleźć sygnał sieci bezprzewodowej. Sygnał ten był celowo zagłuszany przez inny, schowany obok nadajnik Wi-Fi, tak żeby nie mogły go odnaleźć konwencjonalne detektory Wi-Fi – małe gadżety informujące was o tym, że znaleźliście się w zasięgu czyjejś sieci, z której możecie za darmo korzystać.

Mieliśmy wytropić lokalizację „ukrytej” bezprzewodówki, mierząc moc sieci „widocznej” i odnajdując miejsce, gdzie w pewien tajemniczy sposób stawała się najsłabsza. Tam mieliśmy znaleźć kolejną wskazówkę – ostatnim razem była ukryta w daniu dnia w Anzu, eleganckiej restauracji sushi w hotelu Nikko w Tenderloin. Nikko należał do Japońskich Linii Lotniczych, jednego ze sponsorów Harajuku Fun Madness, więc kiedy w końcu udało nam się wytropić wskazówkę, cały personel skakał wokół nas. Podali nam miseczki z zupą miso, żebyśmy spróbowali uni, czyli sushi zrobionego z jeżowców, o konsystencji bardzo roztopionego sera i zapachu bardzo rzadkich psich odchodów. Ale smakowało naprawdę dobrze. Przynajmniej tak mówił Darryl. Ja nie miałem zamiaru tego próbować.

Za pomocą swojego wbudowanego w telefon detektora Wi-Fi, mniej więcej w odległości trzech przecznic od O'Farrell Street, zaraz przed Hyde Street i naprzeciwko podejrzanego salonu masażu azjatyckiego, w którego oknie migał czerwony napis ZAMKNIĘTE, złapałem sygnał sieci bezprzewodowej. Nazwa sieci brzmiała HarajukuFM, więc wiedzieliśmy, że znaleźliśmy się w dobrym miejscu.

– Jeśli to tutaj, to ja nie idę – rzekł Darryl.

– Czy wszyscy macie swoje detektory Wi-Fi? – zapytałem. Darryl i Van mieli je wbudowane w swoje telefony, ale Jolu, który był zbyt wyluzowany, żeby nosić telefon większy od swojego małego palca, wziął oddzielny kieszonkowy detektor.

– Dobra, rozejdziemy się i zobaczymy, co znajdziemy. Szukacie miejsca, w którym nagle przycichnie sygnał i w miarę jak będziecie się wzdłuż niego poruszać, będzie stawał się coraz słabszy.

Zrobiłem krok do tyłu i stanąłem komuś na palcach. Kobiecy głos krzyknął: „Aaa!”, więc odwróciłem się w obawie, że jakaś naćpana prostytutka zadźga mnie za to, że złamałem jej obcasy.

Zamiast tego znalazłem się twarzą w twarz z dziewczyną w moim wieku. Miała gęstą czuprynę jasnoróżowych włosów i twarz o rysach gryzonia, na której tkwiły wielkie okulary przeciwsłoneczne wygląda jące praktycznie jak gogle pilota. Ubrana była w pasiaste rajstopy wynurzające się spod czarnej babcinej sukienki, do której przypiętomnóstwo japońskich ozdobnych maskotek – postaci z anime, dawnych światowych przywódców oraz nalepek z zagranicznych napojów gazowanych.

Podniosła aparat i zrobiła nam wszystkim zdjęcie.

– Uśmiech – zawołała. – Jesteście w ukrytej kamerze szpiegującej.

– O, nie – odparłem. – Nie zrobiłabyś...

– Zrobię to – rzekła. – Jeśli wasza czwórka nie zostawi wskazówki w spokoju i nie pozwoli jej wytropić mnie i mojej drużynie, to w ciągu trzydziestu sekund wyślę to zdjęcie do szkolnego ochroniarza. Możecie wrócić za godzinę, wtedy ten teren będzie należał do was. Myślę, że to więcej niż fair.

Za jej plecami dostrzegłem trzy inne dziewczyny w podobnych strojach – jedna miała niebieskie włosy, druga zielone, a trzecia fioletowe.

– Kim wy jesteście, drużyną lodów na patyku?

– Jesteśmy ekipą, która skopie wam tyłki w Harajuku Fun Madness – wyrecytowała. – A ja jestem osobą, która za sekundę prześle twoje zdjęcie i wpakuje cię w niemałe kłopoty.

Poczułem, że stojąca za mną Van rusza do przodu. Szkoła dla dziewcząt, do której chodziła, słynęła z takich kłótni, więc byłem pewien, że zaraz rozwali tym ciziom łby.

Wtedy świat zmienił się na zawsze.

Najpierw to poczuliśmy: to wywołujące mdłości szarpnięcie betonu pod stopami, które każdy Kalifornijczyk rozpoznaje instynktownie – trzęsienie ziemi. Na początku miałem ochotę uciekać: „Gdy masz kłopoty i nie pomaga nic, wiej okrężną drogą, wrzeszcz i krzycz”. Ale później zdałem sobie sprawę, że znajdowaliśmy się w najbardziej bezpiecznym z możliwych miejsc, nie byliśmy w budynku, który mógłby się na nas zawalić, ani na środku ulicy, gdzie odłamki gzymsu mogłyby rozbić nam głowy.

Trzęsienia ziemi są niesamowicie ciche – w każdym razie na początku – ale to takie nie było. To był niewiarygodnie głośny huk, najgłośniejszy ze wszystkich, jakie dotychczas słyszałem. Ten dźwięk był tak druzgocący, że powalił mnie na kolana, zresztą nie tylko mnie. Darryl potrząsnął moim ramieniem i wskazał na miejsce ponad budynkami, wtedy to ujrzeliśmy: na północnym wschodzie, od strony zatoki, unosiła się ogromna czarna chmura.

Usłyszeliśmy kolejny huk, a chmura dymu zrobiła się jeszcze większa. Wszyscy znaliśmy ten rozpościerający się czarny kształt z filmów, na których się wychowaliśmy. Ktoś musiał wysadzić coś dużego w powietrze.

Rozległy się następne grzmoty i nastąpiły kolejne trzęsienia. W oknach wzdłuż całej ulicy pojawiły się twarze. Wszyscy patrzyliśmy na ten grzyb dymu w milczeniu.

Zawyły syreny.

Słyszałem już takie syreny – włączali je we wtorkowe południa, żeby sprawdzić system obrony cywilnej. Ale takie nieplanowane alarmy znałem jedynie ze starych filmów wojennych i gier wideo, w których ktoś bombarduje z góry kogoś innego. Syreny przeciwlotnicze. Łuuuuuuuu... – ten dźwięk sprawiał, że wszystko zdawało się mniej rzeczywiste.

– Meldować się w schronach.

To brzmiało niczym głos Boga dochodzący ze wszystkich stron naraz. Na słupach elektrycznych umieszczone były głośniki, których dotychczas nigdy nie dostrzegłem. Wszystkie odezwały się jednocześnie.

– Meldować się w schronach.

Schronach? Spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani. W jakich schronach? Chmura unosiła się spokojnie, rozpościerając się coraz bardziej. Czy to wybuch atomowy? Czyżby to było nasze ostatnie tchnienie?

Dziewczyna z fioletowymi włosami chwyciła za ręce swoje koleżanki i razem zaczęły uciekać w popłochu w kierunku stacji metra i wzgórz.

– NATYCHMIAST MELDOWAĆ SIĘ W SCHRONACH.

Dookoła było dużo wrzasku i bieganiny. Turyści – zawsze można ich dostrzec, to ci, którzy myślą: KALIFORNIA = CIEPŁO i spędzają wakacje w San Francisco, marznąc w swoich krótkich spodenkach i koszulkach – rozpierzchli się we wszystkich kierunkach.

– Powinniśmy iść! – wrzasnął mi do ucha Darryl, ale wśród wycia alarmów, do których dołączyły tradycyjne syreny policyjne, i tak ledwie mogłem go usłyszeć. Dziesiątki radiowozów SFPD[7] mijało nas z wrzaskiem.

– NATYCHMIAST MELDOWAĆ SIĘ W SCHRONACH.

– Biegniemy do metra – wrzasnąłem. Wszyscy przytaknęli. Zwarliśmy szeregi i ruszyliśmy w dół ulicy.

вернуться

7

SFPD (ang. San Francisco Police Department) – Wydział Policji San Francisco.