Była bardzo otwarta.
Kiedy przeniósł ręce na jej barki, zmieniła pozycję, położyła się na nim, przylgnęła całym ciałem – gotowa, zaspokojona.
Słyszał jej przyśpieszony oddech na ramieniu, a chwilę później na wargach. Leżąc na plecach, czuła się pewnie i bezpiecznie, mocno oplatając nogami jego biodra.
Kiedy wyszła, od paru godzin było już jasno.
Włożyła podomkę i kapcie i powiedziała:
– Cześć i dzięki!
– Wzajemnie.
Tak więc stało się i pewnie nigdy się nie powtórzy. Chociaż kto wie…
On nie wiedział.
Wiedział natomiast, że mógłby być jej ojcem, gdyby nim już nie był od dwudziestu siedmiu lat.
Pomyślał, że środa mimo wszystko minęła całkiem, całkiem. Albo to czwartek dobrze się zaczął?
I zasnął.
Kilka godzin później spotkali się w komendzie.
– Kto ci zarezerwował pokój w Savoyu? – spytał mimochodem Martin Beck.
– Ja. Ale tak mi poradził Lennart.
Martin Beck uśmiechnął się pod nosem.
No jasne. Kollberg intrygant. Jednak tym razem na pewno się nie dowie, czy mu się udało, czy nie.
Rozdział 25
W czwartek o dziewiątej rano w głównej kwaterze śledczej panował zastój. Martin Beck i Månsson siedzieli naprzeciwko siebie przy dużym biurku i milczeli. Martin Beck palił, a Månsson nie robił kompletnie nic. Wykałaczki mu się skończyły. Dwanaście po dziewiątej Benny Skacke dokonał pierwszego wyłomu w bezczynności, wchodząc do pokoju z potwornie długą taśmą teleksu. Zatrzymał się przy drzwiach i zaczął pobieżnie przeglądać tekst.
– Co to? – spytał Martin Beck.
– Wykaz z Kopenhagi – odpowiedział ospale Månsson. – Dostajemy je każdego dnia. Kto zaginął, za kim rozesłano listy gończe, jakich samochodów szukają, co znaleźli i tak dalej.
– Dużo dziewcząt zaginęło – powiedział Skacke. – Dziewięć… nie, dziesięć.
– Uhm, taka pora roku.
– Lisbeth Møller, dwanaście lat – wymruczał Skacke. – Od poniedziałku nie wróciła do domu. Narkomanka. Dwanaście lat!
– Czasami pojawiają się u nas – wyjaśnił Månsson. – Oczywiście bardzo rzadko.
– Skradzione samochody – kontynuował Skacke. – Jeden szwedzki paszport, wystawiony na Svena Olofa Gustafssona ze Svedali, lat pięćdziesiąt sześć. Zarekwirowany prostytutce w Nyhavn. Razem z portfelem.
– Pijana świnia – lakonicznie skomentował Månsson.
– Koparka z placu budowy tunelu. Jak można podpylić koparkę?
– Zdarza się – powiedział Martin Beck.
– Pijana świnia – powtórzył Månsson. – Czy jest coś o broni? Przeważnie podają to na końcu.
Skacke przeglądał taśmę.
– Tak. Kilka sztuk. Szwedzki pistolet wojskowy, 9 milimetrów, Husqvarna, na pewno stary, beretta jaguar… pudełko po arminiusie dwudziestcedwójce, pięć paczek amunicji 7,65 milimetra…
– Stop! – przerwał mu Månsson.
– Co napisali o tym pudełku? – zapytał Martin Beck.
– Oryginalne pudełko do arminiusa kaliber .22.
– Gdzie znalezione?
– Wypłynęło na brzeg między Dragørem a Kastrup. Znalezione przez osobę prywatną i przekazane tamtejszej policji. We wtorek.
– Czy na naszej liście nie ma arminiusa dwudziestkidwójki? – spytał Martin Beck.
– Jasne, że jest.
Månsson nagle się ożywił i chwycił za słuchawkę.
– No pewnie – powiedział Skacke. – Pudełko. Pudełko na bagażniku roweru…
Månsson przebił się przez centralę kopenhaskiej policji i po dłuższej chwili uzyskał połączenie z Mogensenem.
Mogensen nic nie słyszał o żadnym pudełku.
– Rozumiem, że nie możesz mieć wszystkiego na głowie – powiedział Månsson. – Ale tak się składa, że sami umieściliście to pudełko na waszym pieprzonym wykazie. Poczekaj chwilę… – Spojrzał na Skackego. – Który numer na liście?
– Trzydziesty ósmy.
– Numer trzydziesty ósmy – powtórzył Månsson do słuchawki. – To może być dla nas ważne…
Słuchał przez minutę.
– Może wiesz coś więcej o Aero-fragt i Olem Hoff-Jensenie?
Pauza.
– W porządku. – Månsson rozłączył się i popatrzył na kolegów. – Sprawdzą i się odezwą.
– Kiedy? – spytał Martin Beck.
– Mogensen nie zasypia gruszek w popiele – odrzekł Månsson i zatopił się w myślach.
Odezwali się po niespełna godzinie.
Månsson głównie słuchał. I miał coraz weselszą minę.
– Wspaniale – skwitował na zakończenie.
– No i? – zapytał Martin Beck.
– Pudełko obejrzeli dokładnie ich technicy. Chłopak z Dragøru chciał je wyrzucić, ale się rozmyślił i wczoraj włożył je do foliowej torby i wysłał do Kopenhagi. Przypłynie do nas wodolotem, który odbija z Nyhavn o jedenastej. – Zerknął na zegarek. – Benny, dopilnuj, żeby radiowóz czekał na przystani.
– A czego się dowiedział o Hoff-Jensenie? – spytał Martin Beck.
– Prawie wszystkiego. Dobrze go tam znają. Szemrany typ. Ale nie do ruszenia. W Danii nie prowadzi żadnych lewych interesów. Wszystko, co robi, jest zgodne z prawem.
– Żadnych lewych interesów Palmgrena.
– Tak. Najwyraźniej chodzi o grubsze sprawy. Mogensen powiedział, że nazwiska Palmgrena i Hoff-Jensena są wymieniane w związku z przemytem broni i samolotów do krajów obłożonych embargo na dostawę broni. Dowiedział się o tym przez Interpol. Ale oni też nic nie mogą zrobić.
– Albo nie chcą.
– To całkiem prawdopodobne.
Månsson ziewnął.
Czekali. Nic innego im nie pozostało.
Za dziesięć dwunasta pudełko leżało na biurku.
Zdjęli foliową osłonę. Starym zwyczajem obchodzili się z nim bardzo ostrożnie, mimo że zdążyło przejść przez niejedne ręce.
Martin Beck podniósł pokrywkę, chwycił się za brodę i patrzył na wycięcia na rewolwer i dodatkową kolbę.
– Tak. Chyba masz rację.
Månsson pokiwał głową. Kilka razy zamykał i otwierał pudełko.
– Dosyć łatwo się otwiera.
Obejrzeli je ze wszystkich stron. Już wyschło i było w nie najgorszym stanie.
– Nie leżało w wodzie zbyt długo – powiedział Martin Beck.
– Pięć dni.
– Patrz!
Martin Beck lekko przesunął dłonią po dnie kartonu. Papier, którym był oklejony, przesiąkł wodą i gdzieniegdzie odpadł.
– Aha. Coś tu było napisane. Chyba długopisem. Moment.
Månsson wyjął z szuflady lupę i podał Martinowi Beckowi.
– Hm. Widać odciski. Całkiem wyraźne „B” i „S”. Może coś jeszcze.
– Dobrze. Mamy ludzi z lepszymi instrumentami niż moje stare szkło powiększające. Niech się temu przyjrzą.
– To jest, a raczej był, rewolwer sportowy – powiedział Martin Beck.
– Też mi coś takiego chodziło po głowie. Poza tym rzadkiej marki. – Månsson zabębnił palcami w blat biurka. – Przekażemy to technikom i zlecimy Skackemu sprawdzenie klubów strzeleckich. A sami pójdziemy na lunch. Niegłupi podział pracy, co?
– Uhm.
– Przy okazji pokażę ci Malmö. Byłeś w Pułkowniku?
– Nie.
– Najwyższy czas.
Restauracja Pułkownik[14] mieści się na dwudziestym szóstym piętrze Kronprinshuset. Panorama z barowego okna zrobiła na Martinie Becku piorunujące wrażenie, przebijając wszystko, co podziwiał w poprzednich dniach.
14