— Przepraszam, trochę to trwało — powiedziała, spuszczając wzrok i stawiając tacę na stole. — Synu, mógłbyś…?
Prosząco kiwnęła głową w stronę kuchni, ale Vilgot jej przerwał.
— Frans nie ma czego szukać w kuchni, to babskie sprawy. Wyrósł na mężczyznę, niech siedzi z nami. Zawsze się czegoś nauczy.
Mrugnął do syna, a siedzący naprzeciw niego Frans przeciągnął się w fotelu. Pierwszy raz wolno mu było siedzieć tak długo przy kolacji wydanej dla kontrahentów ojca. Zazwyczaj po deserze szedł do swojego pokoju. Tym razem jednak ojciec chciał, by został. Fransa rozpierała duma. Jeszcze trochę, a guziki koszuli rozprysłyby się na wszystkie strony. Wieczór zapowiadał się coraz ciekawiej.
— Może kropelkę koniaku? Co wy na to? Parę tygodni temu skończył trzynaście lat. Może już pora, żeby spróbował koniaku?
— Jakie już? — zaśmiał się Hjalmar. — Pora była już dawno. Swoim chłopakom daję posmakować, odkąd skończyli jedenaście lat, i powiem, że bardzo dobrze im to robi.
— Vilgot, naprawdę uważasz… — Bodil z rozpaczą spojrzała na męża, który ostentacyjnie nalał do kieliszka sporo koniaku i podał synowi. Frans wypił łyk i zakaszlał.
— Spokojnie, chłopcze, koniak trzeba smakować, a nie wlewać w siebie.
— Vilgot… — znów odezwała się Bodil.
Vilgotowi wzrok pociemniał.
Bodil chciała jeszcze coś powiedzieć. Zwróciła się do Fransa, ale syn z triumfem uniósł kieliszek i powiedział z uśmiechem:
— Twoje zdrowie, droga mamo.
Idąc do kuchni, słyszała za sobą salwy śmiechu. Zamknęła drzwi.
— O czym to ja mówiłem? — powiedział Vilgot, zapraszając gestem do częstowania się kanapkami ze śledziem. — Nad czym ten Per Albin jeszcze się zastanawia? Przecież to jasne, że powinniśmy się włączyć po stronie Niemiec!
Egon i Hjalmar skinęli głowami. No pewnie, można się tylko zgodzić.
— To smutne — powiedział Hjalmar — że w tych trudnych czasach nasz kraj nie potrafi się zachować uczciwie, zgodnie ze szwedzkimi ideałami. Człowiek się niemal wstydzi, że jest Szwedem.
Wszyscy jednomyślnie pokiwali głowami, a potem wypili jeszcze po łyku.
– Że też nie pomyślałem wcześniej! Przecież nie będziemy pić koniaku pod śledzika. Frans, skocz, przynieś kilka zimnych piw!
Pięć minut później zasady zostały przywrócone: kanapki ze śledziem popijali dobrze schłodzonym tuborgiem. Frans ponownie zasiadł w fotelu naprzeciw ojca i uśmiechnął się szeroko, gdy Vilgot otworzył butelkę i podał mu bez słowa.
— Wpłaciłem parę koron, by wesprzeć słuszną sprawę, i panom radzę zrobić to samo. Hitler potrzebuje poparcia wszystkich porządnych ludzi.
— To prawda, interesy idą dobrze — powiedział Hjalmar, unosząc do góry butelkę. — Ledwo nadążamy z eksportem rudy, tyle jest zamówień. Cokolwiek by mówić o wojnie, to opłacalne przedsięwzięcie.
— A jak się jeszcze pozbędziemy żydostwa i zyski się zwiększą, to będzie już całkiem dobrze. — Egon sięgnął w stronę pustoszejącego talerza po kolejną kanapkę. Odgryzł kęs i zwrócił się do Fransa, który pilnie słuchał: — Możesz być dumny ze swego ojca, chłopcze. Niewielu jest w kraju takich jak on.
— Wiem — mruknął Frans.
Czuł się skrępowany tym, że nagle zwraca się na niego uwagę.
— Mam nadzieję, że słuchasz ojca, a nie tych, co nie mają o niczym pojęcia. Chyba zdajesz sobie sprawę, że większość tych, którzy potępiają Niemców i wojnę, ma nieczystą krew. W naszej okolicy jest sporo włóczęgów różnej maści, Walonów[11] i im podobnych, więc nic dziwnego, że przekręcają fakty. Twój ojciec wie, jak jest naprawdę. Wszyscy byliśmy świadkami, jak Żydzi i cudzoziemcy próbowali wziąć górę, zniszczyć wszystko, co niezbrukane, szwedzkie. Hitler podąża słuszną drogą, zapamiętaj sobie moje słowa!
Egon rozgrzał się tak bardzo, że pluł okruszkami chleba na wszystkie strony. Frans słuchał go jak urzeczony.
— Panowie, czas pogadać o interesach.
Vilgot z hukiem postawił butelkę na stole, skupiając na sobie uwagę gości.
Frans przysłuchiwał się rozmowie jeszcze dwadzieścia minut, a potem chwiejnym krokiem poszedł do łóżka. Kładąc się w ubraniu na narzucie, miał wrażenie, że pokój wiruje. Dobiegająca z salonu rozmowa brzmiała jak brzęczenie. Zasnął w błogiej nieświadomości, jak się będzie czuł, kiedy się obudzi.
Gösta westchnął głęboko. Lato z wolna przechodziło w jesień, co dla niego oznaczało, że wkrótce będzie musiał ograniczyć do minimum granie w golfa. Wprawdzie było jeszcze dość ciepło i teoretycznie miał przed sobą co najmniej miesiąc, ale nauczony doświadczeniem wiedział, że kilka meczów przepadnie w strugach deszczu, kilka z powodu burz, a potem z dnia na dzień temperatura zmieni się z przyjemnej w nieznośną. To poważny minus życia w Szwecji. Plusów, które mogłyby go zrównoważyć, nie dostrzegał. Chyba że kiszone śledzie[12], ale wyjeżdżając za granicę, można przecież zabrać ze sobą kilka puszek i już człowiek ma to, co najlepsze, i tu, i tam.
Na szczęście w komisariacie panował spokój. Mellberg poszedł na spacer z Ernstem, a Martin i Paula pojechali do Grebbestad porozmawiać z Fransem Ringholmem. Gösta jeszcze raz spróbował sobie przypomnieć, gdzie słyszał to nazwisko, i z ulgą stwierdził, że klapka mu się otworzyła. Ringholm. Tak się nazywa dziennikarz z „Bohusläningen”. Sięgnął po leżący na biurku egzemplarz gazety i zaczął przeglądać. W końcu znalazł: Kjell Ringholm. Złośliwy skurczybyk. Uwielbiał dociskać miejscowych polityków i przedstawicieli władz regionu. Może to przypadek, choć nazwisko nie należało do często spotykanych. Czy mógłby być synem Fransa? Na wszelki wypadek zapisał to sobie w pamięci.
Na razie czekało go pilniejsze zadanie. Znów westchnął. Była to umiejętność, którą z wiekiem przekształcił niemal w sztukę. Ale to może poczekać do powrotu Martina. Wtedy ciężar rozłoży się na dwóch. W dodatku będzie miał dla siebie jeszcze godzinkę, może dwie, jeśli Martin i Paula postanowią zjeść lunch, zanim wrócą.
Potem pomyślał, że nie ma na co czekać. Lepiej, żeby ta sprawa już nad nim nie wisiała. Wstał i włożył kurtkę. Powiedział Annice, dokąd jedzie, wziął z garażu służbowy samochód i pojechał do Fjällbacki.
Dopiero gdy zadzwonił do drzwi, uprzytomnił sobie, że zrobił głupstwo. Było dopiero po dwunastej. To oczywiste, że chłopcy są w szkole. Już miał zawrócić, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Adam. Pociągał nosem, oczy miał szkliste od gorączki.
— Chory jesteś? — spytał Gösta.
Chłopak przytaknął i jakby na dowód kichnął siarczyście i wytarł nos w chusteczkę.
— Przeziębiłem się — powiedział. Słychać było, że ma całkowicie zatkany nos.
— Można wejść?
Adam odsunął się od drzwi.
— Na własne ryzyko — powiedział i znów kichnął.
Gösta poczuł, jak pełne wirusów kropelki śliny opryskują mu dłoń, ale spokojnie wytarł ją rękawem. Przydałoby się kilkudniowe zwolnienie. Z przyjemnością smarkałby w chusteczkę, leżąc na kanapie i oglądając nagranie z ostatniego turnieju Masters. Mógłby wreszcie spokojnie przestudiować uderzenie Tigera na zwolnionych obrotach.
— Baby nie ba w dobu — powiedział Adam.
Idąc za nim do kuchni, Gösta zmarszczył czoło, ale po chwili odgadł: mamy nie ma w domu. Pewnie o to mu chodziło. Przez głowę przemknęła mu myśl, że przesłuchiwanie nieletniego pod nieobecność rodziców lub opiekunów prawnych jest niedopuszczalne, ale zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Gösta był zdania, że takie reguły niepotrzebnie utrudniają życie. Gdyby był z nim Ernst, na pewno by go poparł. Policjant Ernst, nie pies, pomyślał i zachichotał. Adam spojrzał na niego dziwnie.
11
12