— A Erik? Jaki był?
Britta znów spojrzała w okno, jakby musiała się zastanowić. Po chwili jej twarz się rozjaśniła.
— Erik zawsze był stary. To nie krytyka. Po prostu był taki stary malutki. Rosądny w dorosły sposób. Dużo rozmyślał, czytał. Stale siedział z nosem w książce. Dla Fransa to był pretekst, żeby się z nim drażnić. Erikowi to dziwactwo uchodziło na sucho ze względu na brata.
— Domyślam się, że Axel był bardzo lubiany.
— Axel był bohaterem. Erik go podziwiał jak nikt inny. Po prostu wielbił ziemię, po której stąpał jego brat. W oczach Erika Axel był absolutnie bez skazy. — Britta poklepała Erikę po nodze, a potem nagle wstała. — Nastawię kawę, potem porozmawiamy. Córka Elsy. Jak to miło.
Wyszła do kuchni. Erika słyszała, jak wyjmuje filiżanki i jak woda leje się z kranu. Potem zapadła cisza. Erika spokojnie czekała. Siedząc na kanapie, podziwiała widok, który się przed nią rozpościerał. Upłynęło kilka minut i cisza zaczęła ją niepokoić.
— Britta? — zawołała.
Żadnej odpowiedzi. Wstała i poszła do kuchni poszukać gospodyni.
Britta siedziała przy kuchennym stole, zapatrzona przed siebie niewidzącym wzrokiem. Na rozgrzanej do czerwoności płytce kuchenki stał pusty imbryk. Zaczął dymić. Erika rzuciła się, żeby go zdjąć, oparzyła się i krzyknęła. Włożyła rękę pod odkręcony kran, żeby złagodzić ból. Spojrzała na Brittę: jej spojrzenie zgasło.
— Britta? — odezwała się łagodnie.
Przestraszyła się, że mogła dostać jakiegoś ataku, ale Britta spojrzała na nią.
— Pomyśleć tylko, że przyszłaś mnie w końcu odwiedzić, Elsy.
Erika spojrzała na nią ze zdumieniem i powiedziała:
— Nie jestem Elsy, jestem Erika, jej córka.
Britta nie przyjęła tego do wiadomości i powiedziała cicho:
— Już dawno chciałam z tobą porozmawiać. Wytłumaczyć. Ale nie mogłam…
— Czego nie mogłaś wytłumaczyć? O czym chciałaś rozmawiać z Elsy?
Erika usiadła naprzeciwko niej. Rozsadzała ją ciekawość. Po raz pierwszy poczuła, że jest blisko, że się dowie, co wyczuła w rozmowach z Erikiem i Axelem. Dowie się, co ukrywają.
Ale Britta tylko patrzyła, nic nie mówiąc. Sprawiała wrażenie, jakby straciła kontakt z rzeczywistością. Erika miała ochotę nią potrząsnąć, zmusić do powiedzenia tego, co miała na końcu języka. Powtórzyła:
— Czego nie mogłaś wytłumaczyć? Jaki to ma związek z moją matką?
Britta machnęła ręką, a potem pochyliła się nad stołem w jej stronę i wyszeptała:
— Chciałam z tobą porozmawiać. Ale kości… należy… zostawić w spokoju. Nie trzeba… Erik mówił, że… nieznany żołnierz… — Mamrotała coś jeszcze, a potem zamilkła. Patrzyła przed siebie.
— Jakie kości? O czym ty mówisz? Co powiedział Erik?
Erika nawet nie zauważyła, że podniosła głos. W panującej w kuchni ciszy zabrzmiał jak krzyk. Britta zatkała uszy rękami i zaczęła niezrozumiale mamrotać coś pod nosem, jak małe dzieci, gdy nie chcą słuchać upomnień.
— Co tu się dzieje? Kim pani jest?
Za jej plecami rozległ się gniewny męski głos. Erika odwróciła się na krześle. Patrzył na nią wysoki mężczyzna z resztką siwych włosów okalających łysinę. W rękach trzymał torby z zakupami. Erika domyśliła się, że to Herman. Wstała.
— Przepraszam, ja… nazywam się Erika Falck. Britta znała moją matkę w młodości. Chciałam ją spytać o różne sprawy. Początkowo dobrze nam szło… ale potem… i włączyła kuchenkę. — Erika zdała sobie sprawę, że plecie trzy po trzy. Zrobiło się nieprzyjemnie. Britta nadal jak dziecko mamrotała pod nosem.
— Moja żona ma alzheimera — powiedział Herman, stawiając torby na podłodze. W jego głosie słychać było wielki smutek.
Erice zrobiło się głupio. Powinna się domyślić. To nagłe przejście od absolutnej jasności umysłu do całkowitego zagubienia. Przypomniała sobie, że czytała, że umysł chorych spycha ich w rejony, w których panuje wieczna mgła.
Herman podszedł do żony i ostrożnie zdjął jej ręce z uszu.
— Britta, kochanie. Musiałem pojechać po zakupy, ale już jestem. Już dobrze. — Kołysał ją w ramionach tak długo, aż przestała mamrotać. Podniósł wzrok na Erikę. — Niech pani już idzie. I proszę, żeby pani już do nas nie przychodziła.
— Ale Britta wspomniała… Chciałabym się dowiedzieć…
Potykała się o słowa, próbując trafić na właściwe, ale Herman powtórzył, patrząc jej w oczy:
— Proszę tu więcej nie przychodzić.
Wychodząc, poczuła się jak intruz, niemal jak złodziej. Słyszała, jak Herman uspokaja żonę, ale w uszach wciąż dźwięczały jej słowa Britty: coś o kościach. O co jej chodziło?
Tego lata pelargonie urosły wyjątkowo pięknie. Viola chodziła koło nich, starannie odrywając zwiędłe liście. Tak trzeba robić, żeby ładnie rosły. Jej rośliny były naprawdę imponujące. Co roku odcinała sadzonki od wyhodowanych okazów, pieczołowicie wsadzała do małych doniczek, by potem, gdy urosną, przesadzić do większych. Najbardziej lubiła odmianę Mårbacka. Nic nie mogło przebić jej urody. Połączenie delikatnych różowych kwiatów z trochę niekształtnymi, rozczapierzonymi łodygami dostarczało prawdziwych doznań estetycznych. Ale pelargonia różana też była piękna.
Okazało się, że pelargonie mają liczne grono wielbicieli. Odkąd syn wprowadził ją do wspaniałego świata internetu, Viola zaczęła się udzielać na trzech różnych forach poświęconych pelargoniom i zaprenumerowała cztery biuletyny internetowe. Największą przyjemność sprawiało jej jednak korespondowanie z Lassem Anrellem[14], prawdziwym pasjonatem. Zaczęli korespondować po jego wieczorze autorskim po publikacji jego najnowszej książki o pelargoniach. Viola zadała mu wtedy wiele pytań. Zawiązała się między nimi nić sympatii i od tamtej pory wypatrywała maili od niego. Wpadały do jej skrzynki regularnie. Erik lubił się z nią droczyć: mówił, że za jego plecami ma romans z Anrellem, a wymiana poglądów na temat uprawy pelargonii to w rzeczywistości szyfr ukrywający miłosne uniesienia. Miał własną hipotezę na temat znaczenia określenia „pelargonia różana” i od tej pory nazywał jej… no właśnie, pelargonią różaną. Viola zarumieniła się na to wspomnienie, ale rumieniec natychmiast zniknął i w jej oczach pojawiły się łzy. Po raz tysięczny uzmysłowiła sobie, że Erika nie ma już wśród żywych.
Ostrożnie lała z konewki wodę na spodki, a ziemia piła ją chciwie. Pelargonii nie wolno podlewać za mocno, najlepiej, żeby ziemia zdążyła wyschnąć. Można to uznać za trafną metaforę jej związku z Erikiem. Gdy się spotkali, ziemia obojga zdążyła dobrze wyschnąć. Pilnowali się, żeby nie podlać za mocno tego, co między nimi wyrosło. Mieszkali osobno, żyli osobno i spotykali się wtedy, kiedy mieli siłę i ochotę. Zgodnie z obietnicą, którą dali sobie nawzajem na wczesnym etapie znajomości, że będzie to związek oparty na dawaniu sobie radości, nieobciążony codziennymi, trywialnymi sprawami. Tylko wzajemne okazywanie sobie czułości, miłość i interesujące rozmowy. Gdy przyjdzie ochota.
Słysząc pukanie do drzwi, odstawiła konewkę i otarła łzy rękawem bluzki. Odetchnęła głęboko, rzuciła okiem na pelargonie, żeby nabrać sił, i poszła otworzyć.
8
Fjällbacka 1943
— Britta, uspokój się… Co się stało? Znów się upił?
Elsy pogładziła po plecach siedzącą obok przyjaciółkę. Britta skinęła głową. Chciała coś powiedzieć, ale Elsy usłyszała tylko szloch. Przyciągnęła ją do siebie, wciąż głaszcząc po plecach.
14