Natomiast w policji, wbrew temu, co wielu myślało, nie spotkała się z przejawami rasizmu. Szwedzi zdążyli się już przyzwyczaić do ludzi pochodzących z innych krajów i właściwie nie uważali jej za imigrantkę. Po pierwsze dlatego, że mieszkała w Szwecji od dawna. Po drugie, Latynosi nie wydawali się Szwedom tak obcy jak uchodźcy z krajów arabskich czy Afryki. Dostrzegała ten absurd: przestała być postrzegana jako imigrantka dzięki temu, że wydawała się mniej niezwykła od późniejszych przybyszów.
Dlatego przerażali ją ludzie pokroju Fransa Ringholma. Tacy, którzy nie widzą żadnych różnic i wszystkich obcych wrzucają do jednego worka. Patrzą przez sekundę i od razu odwołują się do stereotypów starych jak świat. Taki sposób postrzegania świata zmusił ją i jej matkę do ucieczki z Chile. Ktoś zadecydował, że istnieje tylko jedna słuszna droga i jeden właściwy rodzaj ludzi. Jakaś despotyczna władza uznała, że wszystko inne jest złe. Tacy ludzie jak Frans Ringholm istnieli od zawsze. Uważali, że mają prawo decydować, co jest normą, ponieważ są odpowiednio inteligentni, silni lub mają władzę.
— Jaki numer? — spytał Martin, budząc ją z zamyślenia.
Zerknęła na kartkę.
— Siedem.
— To tam, przed nami.
Martin pokazał palcem, a Patrik zajechał przed budynek i zaparkował. Byli na osiedlu Kullen, nad boiskiem.
Wizytówka na drzwiach była wyjątkowa: drewniana, z ozdobnie wypisanym nazwiskiem Viola Ellmander i wijącymi się wokół namalowanymi kwiatkami. Pasowała do kobiety, która im otworzyła. Viola miała krągłą, lecz proporcjonalną sylwetkę, a jej twarz promieniała życzliwością. Widząc romantyczną kwiecistą suknię, Paula wyobraziła sobie Violę w słomkowym kapeluszu chyboczącym się na wysoko upiętych siwych włosach.
— Proszę wejść — powiedziała, wpuszczając ich do środka.
Paula rozejrzała się z uznaniem po przedpokoju. Mieszkanie było całkiem inne niż jej własne, ale podobało jej się. Nigdy nie była w Prowansji, ale wyobrażała sobie, że tak właśnie tam jest. Rustykalne meble w połączeniu z kwiecistymi tkaninami i obrazami. Wyciągnęła szyję, żeby zajrzeć do salonu, i przekonała się, że urządzono go w tym samym stylu.
— Zaparzyłam kawę — powiedziała gospodyni, prowadząc ich do pokoju.
Na stoliku przed kanapą stały kruche filiżanki w różowe kwiatki i talerz z ciasteczkami.
— Bardzo dziękujemy — powiedział Patrik, siadając ostrożnie na kanapie.
Przedstawili się. Viola nalała kawy z pięknego dzbanka i czekała na pytania.
— Jak udało się pani wyhodować tak piękne pelargonie? — wymsknęło się popijającej kawę Pauli. Patrik i Martin spojrzeli na nią zdziwieni. — U mnie albo gniją, albo usychają — dodała tytułem wyjaśnienia.
Patrik i Martin unieśli brwi.
Viola Ellmander wyprostowała się dumnie.
— To wcale nie takie trudne. Trzeba tylko dopilnować, żeby ziemia porządnie wyschła, zanim się znów podleje. I nie wolno podlewać zbyt obficie. Dostałam też świetną radę od Lassego Anrella: jeśli nie bardzo chcą rosnąć, należy je od czasu do czasu podlać odrobiną moczu.
— Od Lassego Anrella? — jak echo powtórzył Martin. — Komentatora sportowego z „Aftonbladet”? I z TV4? Co on ma do pelargonii?
Viola przybrała taką minę, że widać było, że nawet jej się nie chce odpowiadać na tak głupie pytania. Dla niej Lasse był przede wszystkim ekspertem od pelargonii, a fakt, że był również dziennikarzem sportowym, ledwie docierał do jej świadomości.
Patrik chrząknął.
— Jak rozumiem, spotykała się pani regularnie z Erikiem Franklem. — Zawahał się, a potem dodał: — Proszę przyjąć wyrazy szczerego współczucia.
— Dziękuję — powiedziała Viola, patrząc na filiżankę. — Tak, spotykaliśmy się. Czasem tu nocował, może ze dwa razy w miesiącu.
— Jak się państwo poznali? — spytała Paula, bo trudno jej było wyobrazić sobie zejście się dwojga tak różnych, sądząc po ich mieszkaniach, ludzi.
Viola się uśmiechnęła i na jej policzkach pojawiły się dwa urocze dołeczki. Paula od razu to zauważyła.
— Jakiś czas temu Erik miał wykład w bibliotece. Ile to lat temu? Ze cztery? Opowiadał o tym, co się działo w Bohuslän[15] w latach drugiej wojny światowej. Byłam na tym wykładzie. Potem zaczęliśmy rozmawiać i… tak się zaczęło. — Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
— Nie spotykaliście się u niego? — Martin sięgnął po ciasteczko.
— Nie. Erik uważał, że u mnie jest lepiej. Mieszka… mieszkał przecież z bratem, chociaż Axel często wyjeżdżał… ale wolał przyjeżdżać do mnie.
— Czy kiedykolwiek wspominał, żeby mu ktoś groził? — spytał Patrik.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nigdy. Nawet sobie tego nie wyobrażam… Dlaczego ktoś miałby grozić Erikowi, emerytowanemu nauczycielowi historii? To absurd.
— Ale faktem jest, że mu grożono, chociaż nie wprost. Wiązało się to z jego zainteresowaniami, historią drugiej wojny światowej i nazizmem. Są ugrupowania, którym się nie podoba, gdy się przedstawia inny obraz tej wojny, niż oni chcieliby widzieć.
— Erik nie przedstawiał żadnego obrazu, jak pan się nonszalancko wyraził — odparła Viola z błyskiem wściekłości w oku. — Był prawdziwym historykiem. Trzymał się faktów i skrupulatnie ukazywał prawdę taką, jaka była, a nie taką, jaką on sam lub ktokolwiek inny chciałby widzieć. Erik nie przedstawiał, tylko układał puzzle. Metodycznie, po kawałeczku składał rzeczywistość taką, jaką była naprawdę. Tu fragment błękitnego nieba, tam kawałek zielonej łąki, aż złożył tyle, że było coś widać. Oczywiście nigdy nie skończyłby tej układanki — dodała miękko. — Praca historyka nigdy się nie kończy. Zawsze brakuje jakichś faktów i fragmentów rzeczywistości.
— Dlaczego tak go fascynowała historia drugiej wojny światowej? — spytała Paula.
— A skąd się w ogóle biorą ludzkie pasje? Dlaczego ja interesuję się pelargoniami? A nie różami? — Viola rozłożyła ręce, a w jej oczach pojawił się wyraz zadumy. — Jeśli chodzi o Erika, nie trzeba być Einsteinem, żeby się domyślić dlaczego. Wydaje mi się, że przeżycia jego brata podczas wojny podziałały na niego silniej niż cokolwiek innego. Nigdy o tym ze mną nie rozmawiał, ale się domyślam. Wyczytałam to między wierszami. Jeden jedyny raz wspomniał o losach brata. Nawiasem mówiąc, wtedy jedyny raz widziałam, żeby nadużywał alkoholu. To było wtedy, kiedy się widzieliśmy po raz ostatni. — Głos jej się załamał. Po kilku sekundach uspokoiła się i mówiła dalej: — Erik przyjechał do mnie bez uprzedzenia, co samo w sobie było niezwykłe. A do tego wyraźnie był pod wpływem alkoholu. Nigdy go nie widziałam w takim stanie. Poszedł prosto do barku i nalał sobie dużą szklankę whisky. Potem usiadł na tej kanapie i popijając tę whisky, zaczął mówić. Niewiele zrozumiałam. Mówił nieskładnie, to był raczej pijacki bełkot. Domyśliłam się tylko, że chodzi o Axela, o to, co przeżył, będąc w rękach Niemców, i o to, jaki to miało wpływ na rodzinę.
— Powiedziała pani, że wtedy widziała pani Erika Frankla po raz ostatni. Dlaczego? Dlaczego już się nie spotkaliście? Latem? Nie zastanawiała się pani, gdzie może być?
15