Выбрать главу

— Zasnęła, gdy wychodziłem — odparł Herman. — Ale zazwyczaj nie śpi dłużej niż godzinę, więc chyba już pójdę do domu — powiedział, podnosząc się z trudem.

— Może byśmy poszły do niej i zostały parę godzin, żebyś ty mógł się położyć i odpocząć — powiedziała Birgitta. — Tata może się położyć w pokoju gościnnym, prawda? — zwróciła się do Maggan, bo rozmawiali u niej.

– Świetny pomysł — z zapałem odparła Maggan. — Połóż się trochę, a my pójdziemy do was.

— Dziękuję, kochane moje — powiedział Herman, idąc do przedpokoju. — Ale my z mamą opiekowaliśmy się sobą nawzajem przeszło pięćdziesiąt lat. I dlatego chciałbym się nią zająć jeszcze przez ten krótki czas, który nam pozostał. Jak już ją przyjmą do tego domu, to…

Nie dokończył i pośpiesznie wyszedł, żeby córki nie zobaczyły jego łez.

Britta uśmiechnęła się przez sen. We śnie widziała jasno, chociaż umysł odmawiał jej tego na jawie. Niektóre wspomnienia nie dawały jej spokoju, choć były niemiłe, jak wspomnienie pasów wymierzanych przez tatę na dziecięce pupy. Albo zapłakanej twarzy matki. Czy ciasnoty panującej w domku na górce. Cały rozbrzmiewał wrzaskami dzieci. Miała ochotę zatkać uszy i również zacząć krzyczeć. Inne wspomnienia były przyjemniejsze. Na przykład te z letniej zabawy na skałach rozgrzanych słońcem. Elsy ubrana w sukienkę w kwiatki, którą uszyła jej mama. Erik w krótkich spodniach, za to z poważną miną. Frans z tymi swoimi jasnymi, kręconymi włosami, których zawsze chciała dotknąć, nawet wtedy, gdy byli jeszcze mali i różnica między chłopcem i dziewczynką nie miała większego znaczenia.

Przez to wspomnienie przedarł się jakiś głos, znany jej aż za dobrze. Odzywał się ostatnio aż za często, nie dawał jej spokoju ani na jawie, ani we śnie, ani we mgle. Przenikał do niej, nalegał i naciskał, żeby zaistnieć w jej świecie. Ten głos nie pozwalał jej się pojednać i zapomnieć. Myślała, że już go nigdy nie usłyszy. Ale wrócił. Jakie to dziwne. Jakie przerażające.

Tłukła głową o poduszkę, żeby nie słyszeć tego głosu i odsunąć od siebie wspomnienia, które zakłócały jej spokój. W końcu się udało. Napłynęły wspomnienia szczęśliwych chwil, gdy po raz pierwszy zobaczyła Hermana, i później, gdy już wiedziała, że przeżyje z nim życie. Wesele. Ona w pięknej białej sukni, oszołomiona szczęściem. Bóle porodowe, potem miłość do Anny Grety. I do Birgitty, i Margarety, które pokochała równie mocno. Herman zmieniający pieluszki, pielęgnujący dzieci mimo głośnych sprzeciwów jej matki. Robił to z miłości, nie z obowiązku, i nie dlatego, że ktoś tego żądał. Uśmiechnęła się. Jej oczy poruszały się pod powiekami. Chciała zostać wśród tych wspomnień. Gdyby miała wybrać jedno jedyne, żeby zostało w jej głowie na resztę życia, byłaby to scena, jak Herman kąpie najmłodszą córeczkę w niemowlęcej wanience. Ostrożnie podpiera jej dłonią główkę i nuci, przesuwając delikatnie myjką po maleńkim ciałku, a córeczka śledzi każdy jego ruch szeroko otwartymi oczami. Zobaczyła siebie, jak się skrada, a potem stoi w drzwiach, żeby na nich popatrzeć. Nawet gdyby miała zapomnieć wszystko inne, ze wszystkich sił będzie się starać zatrzymać to wspomnienie. Herman i Margareta, jego dłoń podtrzymująca jej główkę, czułość i bliskość.

Jakiś dźwięk wytrącił ją ze snu. Próbowała śnić dalej, znów usłyszeć plusk, gdy Herman zwilża myjkę, i gaworzenie Margarety, której tak przyjemnie w ciepłej wodzie. Ale kolejny dźwięk kazał jej wychynąć na powierzchnię, w tę mgłę, przed którą chciała uciec. Jeśli się obudzi, otuli ją mętna szarość, weźmie w posiadanie jej głowę i wypełni czas.

Niechętnie otworzyła oczy. Stała nad nią jakaś postać. Patrzyła na nią. Britta się uśmiechnęła. Może to jednak sen. Może dzięki wspomnieniom uda jej się stawić opór mgle.

— To ty? — spytała, spoglądając na pochylającą się nad nią postać.

Ciało miała odrętwiałe, ociężałe od snu, nie mogła się poruszyć. Oboje milczeli. Niewiele było do powiedzenia. Potem chory umysł Britty zyskał pewność. Na powierzchnię wypłynęły wspomnienia, odżyły dawno zapomniane uczucia, strach, od którego dzięki stopniowemu zapominaniu czuła się uwolniona. Zobaczyła, że przy jej łóżku stoi śmierć, i w tym momencie poczuła całą swoją istotą, że się nie zgadza, nie chce odchodzić i zostawiać wszystkiego. Mocno chwyciła prześcieradło, z suchych ust wydobył się charkot. Strach ogarniał całe ciało, zaczęła rzucać głową o poduszkę. W myślach wzywała Hermana, jakby mógł je usłyszeć, chociaż wiedziała, że nie może. Przyszła po nią śmierć, kosa jej nie oszczędzi, nie ma nikogo, kto by jej pomógł. Zaraz umrze samotnie w swoim łóżku. Bez Hermana i córek, bez słowa pożegnania. Nie otaczała jej mgła, umysł miała jasny jak dawniej. W końcu poczuła tak obezwładniający, zwierzęcy strach, że nabrała powietrza i krzyknęła. Śmierć się nie poruszyła. Obserwowała leżącą na łóżku Brittę i uśmiechała się. Nie był to uśmiech złowrogi, i tym bardziej ją przerażał.

Śmierć nachyliła się i sięgnęła po poduszkę Hermana. Britta patrzyła z przerażeniem, jak zbliża się do niej biała, niedająca się rozproszyć mgła.

Przez chwilę ciało się opierało. Dusiło się, wpadło w panikę, usiłowało nabrać w płuca powietrza. Ręce puściły prześcieradło, zaczęły machać bezładnie, napotkały opór, czyjeś ręce. Drapały, szarpały, walczyły, by jeszcze choć chwilę żyć.

Potem zapadła ciemność.

12

Grini pod Oslo 1944

— Pobudka! — W baraku rozległ się głos strażnika. — Za pięć minut zbiórka na dziedzińcu i apel.

Axel z trudem otworzył jedno oko, potem drugie. Był zdezorientowany. W baraku panowała ciemność. Było tak wcześnie, że z zewnątrz nie wpadało żadne światło. A przecież uważał, że to lepsze od jednoosobowej celi, w której spędził pierwsze miesiące. Wolał tłok i smród w baraku od dłużących się dni w samotności. Słyszał, że w Grini przebywa trzy tysiące pięciuset więźniów. Nie dziwił się, bo gdziekolwiek spojrzał, widział twarze, na których malowała się ta sama dobrze mu znana rezygnacja.

Usiadł na pryczy i przetarł oczy. Kilka razy dziennie mieli apele, bo tak się podobało strażnikom. Biada temu, kto się ociągał. Ale dzisiaj wstawało mu się wyjątkowo ciężko. Śniło mu się, że jest we Fjällbace, siedzi na Veddeberget[18], spogląda na morze i zawijające do portu rybackie łodzie wyładowane śledziami. We śnie prawie słyszał krzyk mew krążących pożądliwie wokół masztów. Brzmiał w gruncie rzeczy brzydko, ale zrósł się w jedno z miejscowością i jej atmosferą. Śniło mu się, że wciąga w nozdrza zapach wodorostów, docierający aż na górę, niesiony przez ciepły letni wiatr omiatający jego postać.

Rzeczywistość była zbyt zimna i wilgotna, żeby mógł spać. Poczuł szorstki dotyk koca na policzku. Zrzucił go z siebie i spuścił nogi z rozklekotanej pryczy. Skręcał go głód. Owszem, dawali im jeść, ale rzadko i mało.

— Pora wychodzić — powiedział młodszy strażnik. Przystanął obok niego. — Zimno dziś — powiedział miłym głosem.

Axel unikał jego spojrzenia. Był to ten sam chłopak, którego wypytywał po przybyciu do więzienia, ponieważ wydał mu się życzliwy. To wrażenie okazało się słuszne. Nigdy nie widział, żeby bił albo poniżał ludzi, jak większość jego kolegów. Ale miesiące spędzone w więzieniu zaznaczyły między nimi wyraźną granicę. Więzień i strażnik, dwa różne byty, żyjące życiem tak odmiennym, że Axel ledwie mógł patrzeć na przechodzących strażników. Przydzielony mu mundur gwardyjski był pierwszym sygnałem, że należy do mniej wartościowej części ludzkości. Dowiedział się od współwięźniów, że mundury wprowadzono po ucieczce więźnia w 1941 roku. Zdziwił się, że ktoś miał siłę uciekać. On sam czuł się absolutnie bezsilny i pozbawiony energii. Wpłynęły na to ciężka praca, skąpe wyżywienie, mało snu i ogromny niepokój o najbliższych. I nadmiar nieszczęść.