Hilma tyle razy mu o tym mówiła. Prosiła, żeby porozmawiał z córką, ale jakoś nie miał serca. I tak jest ciężko przez tę wojnę. Koledzy to być może jedyny luksus, na jaki młodzież może sobie pozwolić. Więc jakże mógłby pozbawić Elsy przyjaciół? Ale prędzej czy później będzie musiał. Chłopcy to zawsze chłopcy. Zabawy w berka i wojnę róż zastąpią potajemne uściski. Dobrze o tym wiedział z własnego doświadczenia. Sam był kiedyś młody, chociaż teraz wydawało mu się, że było to bardzo dawno. Trzeba będzie rozdzielić te dwa światy. Trzeba, i już, taki jest porządek rzeczy, nie da się tego zmienić.
— Kapitanie! Niech pan pozwoli na chwilę.
Z zamyślenia wyrwał go czyjś głos. Spojrzał tam, skąd dochodził. Jeden z członków załogi kiwał ręką, żeby zaraz przyszedł. Zdziwił się. Zmarszczył czoło i ruszył w jego stronę. Byli na pełnym morzu, potrzebowali jeszcze kilku godzin, żeby dopłynąć do portu we Fjällbace.
— Mamy pasażera na gapę — stwierdził Calle Ingvarsson sucho i wskazał na ładownię.
Elof się zdumiał. Za jednym z worków kulił się chłopak. Kiedy ich zobaczył, wyczołgał się.
— Znalazłem go, bo usłyszałem hałas. Strasznie kaszlał. Prawdziwy cud, że nie było słychać na pokładzie — powiedział Calle, wkładając szczyptę snusu[19] pod górną wargę. Natychmiast się skrzywił. Wojenny snus to bardzo kiepska rzecz.
— Ktoś ty i co robisz na moim kutrze? — surowo spytał Elof. Zastanawiał się, czy nie wezwać na pomoc któregoś z członków załogi.
— Nazywam się Hans Olavsen. Wsiadłem w Kristiansand — odparł chłopak po norwesku.
Wstał i wyciągnął rękę, żeby się przywitać. Elof po chwili podał mu swoją. Chłopak spojrzał mu prosto w oczy.
— Miałem nadzieję, że się dostanę do Szwecji. Niemcy… powiem tak: nie mogę zostać w Norwegii, jeśli mi życie miłe.
Elof myślał dłuższą chwilę. Nie podobało mu się, że go oszukano. Z drugiej strony: co chłopak miał zrobić? Podejść na oczach Niemców i uprzejmie spytać, czy mógłby się z nimi zabrać do Szwecji?
— Skąd jesteś? — spytał w końcu, obserwując go bardzo uważnie.
— Z Oslo.
— A co takiego zrobiłeś, że nie możesz zostać w Norwegii?
— Nie opowiada się o tym, co się musiało robić na wojnie — odparł Hans i twarz mu pociemniała. — Powiedzmy, że ruch oporu już nie będzie miał ze mnie pożytku.
Pewnie przerzucał ludzi przez granicę, pomyślał Elof. Niebezpieczna robota. Jak Niemcy wpadną na ślad kogoś takiego, lepiej, żeby uciekał, póki żyje. Elof czuł, że mięknie. Pomyślał o Axelu, który tyle razy płynął do Norwegii, nie zważając na konsekwencje, i w końcu za to zapłacił. Miałby być gorszy od dziewiętnastoletniego syna doktora? Podjął decyzję.
— Dobrze, płyniesz z nami. Zmierzamy do Fjällbacki. Jadłeś coś?
Hans potrząsnął głową i przełknął ślinę.
— Nie, od przedwczoraj nic. Droga z Oslo była… trudna. Nie dało się jechać prosto do celu. — Spojrzał w dół.
— Calle, dopilnuj, żeby chłopak coś zjadł. Ja dopilnuję, żebyśmy trafili do domu. Te cholerne miny. Niemcy uparcie rozsiewają je po naszych wodach…
Pokiwał głową i wszedł na schody. Odwrócił się i napotkał wzrok chłopaka. Sam się zdziwił, że tak bardzo mu współczuje. Ile lat mógł mieć? Osiemnaście? Na pewno nie więcej. A jego spojrzenie wyrażało więcej, niż powinno. Utraconą młodość i towarzyszącą jej niewinność. Wojna niewątpliwie zebrała wiele ofiar. Nie tylko wśród martwych.
Gösta czuł się trochę winny. Gdyby zrobił, co do niego należało, Mattias może nie leżałby teraz w szpitalu. Zresztą kto wie, czy to by coś zmieniło. Ale może by się dowiedział, że Per jeszcze wiosną włamał się do Franklów, i może wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdy był u Adama i pobierał od niego odciski palców, chłopak rzeczywiście mówił, że ktoś w szkole wspominał o fantastycznych rzeczach w domu Franklów. Utkwiło mu to w podświadomości i próbowało o sobie przypomnieć. Gdyby był trochę uważniejszy, dokładniejszy. Krótko mówiąc: gdyby zrobił, co do niego należało. Westchnął tym swoim szczególnym westchnieniem. Dzięki wieloletnim ćwiczeniom doprowadził je do perfekcji. Przecież wie, co musi zrobić: musi spróbować naprawić, co się da.
Poszedł do garażu i wziął drugi służbowy samochód. Pierwszym Martin i Paula pojechali do Uddevalli. Po czterdziestu minutach zaparkował przed szpitalem w Strömstad. W recepcji powiedzieli mu, że stan Mattiasa jest stabilny, i wytłumaczyli, jak do niego trafić.
Przed drzwiami zaczerpnął powietrza. Na pewno zastanie jego rodzinę. Nie lubił się spotykać z krewnymi ofiar. Za dużo emocji. Trudno wtedy zachować dystans. Czasem jednak potrafił okazać niezwykłą delikatność w stosunku do ludzi w trudnej sytuacji. Zaskakiwał tym nie tylko kolegów, ale również siebie. Gdyby mu wystarczyło sił i energii, mógłby ten talent wykorzystać w pracy, uczynić z niego swój atut, zamiast traktować jako obciążenie.
— Złapaliście go?
Na jego widok podniósł się potężny mężczyzna. Miał na sobie garnitur, krawat mu się przekrzywił. Chwilę wcześniej obejmował płaczącą kobietę, zapewne matkę chłopaka — była do niego podobna. Podobna raczej do twarzy, którą Gösta zapamiętał ze spotkania przed domem Franklów, bo ten Mattias, którego zobaczył na szpitalnym łóżku, nie był podobny do nikogo. Jego opuchnięta twarz była jedną wielką raną. Miał grube, spuchnięte wargi i tylko jednym okiem widział jako tako. Drugie miał zupełnie zamknięte.
— Niech ja dostanę w swoje ręce tego cholernego… chuligana.
Ojciec Mattiasa zacisnął pięści, łzy napłynęły mu do oczu. Gösta znów pomyślał, że wolałby nie mieć do czynienia z krewnymi ofiar i ich emocjami, ale skoro już tu jest, lepiej mieć to za sobą. Zwłaszcza że im dłużej patrzył na zmasakrowaną twarz Mattiasa, tym bardziej czuł się winny.
— Proszę to zostawić policji — powiedział, siadając koło nich. Przedstawił się, patrząc im prosto w oczy, by się upewnić, że go słuchają. — Przesłuchaliśmy Pera Ringholma. Przyznał się do pobicia, poniesie konsekwencje. Nie wiem jakie, to zależy od prokuratora.
— Ale chyba został zatrzymany? — Matce Mattiasa drżały wargi.
— Nie. Prokurator tylko w wyjątkowych wypadkach podejmuje decyzję o zatrzymaniu w areszcie nieletniego. W praktyce to się prawie nie zdarza. Dlatego na czas postępowania wrócił z matką do domu. Zawiadomiliśmy też opiekę społeczną.
— Więc on sobie jedzie do domu, do mamusi, podczas gdy mój syn leży tutaj i…
Ojcu Mattiasa załamał się głos. Patrzył to na Göstę, to na syna.
— To tymczasowa sytuacja. Ale poniesie konsekwencje. Gwarantuję. A teraz chciałbym, o ile to możliwe, zamienić kilka słów z państwa synem, żeby się upewnić co do wszystkich faktów.
Rodzice Mattiasa spojrzeli po sobie i skinęli głowami.
— Okej, ale pod warunkiem, że go to nie zmęczy. Budzi się co jakiś czas, dostał leki przeciwbólowe.
— Nie będę go naciskać — zapewnił ich Gösta i przyciągnął krzesło do łóżka Mattiasa.
Musiał się mocno starać, żeby zrozumieć jego mamrotanie. W końcu się dowiedział, że było tak, jak zeznał Per. Potem znów zwrócił się do rodziców Mattiasa:
— Czy mógłbym jeszcze pobrać jego odciski palców?
Rodzice Mattiasa znów spojrzeli po sobie. I znów odpowiedział ojciec:
— Jeśli to konieczne… — Nie dokończył, spojrzał na syna oczyma pełnymi łez.
19