— W jakim sensie? — Gösta zmarszczył czoło. — Osłania kogoś?
— Nam też się tak zdaje. — Paula zmiękła i podsunęła mu pudełko. — Masz, knock yourself out[23].
— Nok? Co takiego?
Jego znajomość angielskiego ograniczała się do wyrażeń związanych z golfem, choć również w ich przypadku jego wymowa pozostawiała wiele do życzenia.
— Nieważne, zlizuj czekoladę — powiedziała Paula.
— Jest jeszcze odcisk kciuka.
Martin z rozbawieniem słuchał ich przekomarzań. Stary chyba zaczyna łagodnieć.
— Jeden jedyny odcisk, na guziku poszewki. Nie bardzo jest się o co zaczepić — ponuro zauważył Gösta.
— Zgoda, ale jeśli się okaże, że należy do tej samej osoby, której DNA znaleźli pod paznokciami Britty, to już będzie coś.
Martin napisał: DNA, i podkreślił.
— Kiedy będzie gotowy profil DNA? — spytała Paula.
— Prawdopodobnie w czwartek, tak mi powiedzieli w Państwowym Laboratorium Kryminalistycznym — odparł.
— Czyli na razie czekamy z pobieraniem próbek DNA.
Paula rozprostowała nogi. Czasem miała wrażenie, jakby udzielały jej się objawy ciąży. Skurcze, między innymi w nogach, i wilczy apetyt.
— Od kogo chcemy pobrać próbki?
Gösta zajął się piątą markizą.
— Od Axela i Fransa, przede wszystkim ich miałem na myśli.
— Naprawdę będziemy czekać do czwartku? Przecież potem trzeba będzie czekać na wyniki. Zadrapania się zagoją. Czy nie powinniśmy zrobić tego jak najprędzej? — odezwał się Gösta.
— Masz rację — stwierdził ze zdziwieniem Martin. — Jutro to zrobimy. Coś jeszcze? Może o czymś zapomnieliśmy albo przeoczyliśmy?
— A co moglibyśmy przeoczyć? — usłyszeli od drzwi.
Do pokoju wszedł Mellberg, za nim lekko zziajany Ernst. Pies natychmiast zwietrzył ciasteczka zostawione przez Göstę. Usiadł i wbił w niego żebracze spojrzenie. Ciasteczka zniknęły w mgnieniu oka.
— Robimy listę, żeby sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyliśmy — odparł Martin, wskazując leżące na stole papiery. — Właśnie mówiliśmy, że jutro trzeba pobrać próbki DNA od Axela Frankla i Fransa Ringholma.
— Tak, tak, zróbcie to — powiedział niecierpliwie Mellberg, obawiając się, że zaraz zostanie zaprzęgnięty do roboty. — Pracujcie. Oby tak dalej.
Przywołał Ernsta i pies pobiegł za nim, merdając ogonem. W gabinecie Mellberga ułożył się tam gdzie zawsze, pod biurkiem, na stopach pana.
— Wydaje mi się, że nie ma sensu szukać mu nowego opiekuna — zauważyła z rozbawieniem Paula.
— Myślę, że Ernst już znalazł dom. Inna sprawa, kto jest czyim opiekunem. W dodatku chodzą słuchy, że Mellberg na starość został królem salsy. — Gösta zachichotał.
Martin zniżył głos:
— Zdążyliśmy to zauważyć… A gdy rano wszedłem do niego, siedział na podłodze i ćwiczył stretching…
– Żartujesz. — Gösta aż wybałuszył oczy. — I jak mu szło?
— Nie bardzo — zaśmiał się Martin. — Próbował dotknąć rękami palców nóg, ale brzuch mu zawadzał. Między innymi.
— Uwaga: ten kurs salsy, na który chodzi, prowadzi moja mama — powiedziała ostrzegawczo Paula. Gösta i Martin spojrzeli na nią zdumieni. — I tak się składa, że parę dni temu mama zaprosiła go na lunch i… naprawdę, był bardzo miły — podsumowała.
Martin i Gösta aż otworzyli usta.
— Mellberg chodzi do twojej mamy na kurs salsy? I był u was na lunchu? Jeszcze trochę, a zaczniesz do niego mówić „tato” — zaśmiał się Martin, a Gösta dołączył.
— Dalibyście spokój, dobrze? — Paula podniosła się z kwaśną miną. — Skończyliśmy, prawda? — upewniła się i dostojnym krokiem opuściła pokój.
Martin i Gösta zostali z niewyraźnymi minami, ale po chwili wybuchnęli śmiechem. Kapitalna historia!
Przez cały weekend trwała otwarta wojna. Dan i Belinda bez przerwy na siebie wrzeszczeli. Anna miała wrażenie, że za chwilę głowa jej pęknie od tego hałasu. Zbeształa ich kilka razy, powiedziała, że mogliby przynajmniej mieć wzgląd na Adriana i Emmę. Argument na szczęście okazał się przekonujący. Wprawdzie Belinda nie przyznałaby tego otwarcie, ale widać było, że przywiązała się do dzieci, za co Anna gotowa była wiele jej wybaczyć. W dodatku Anna uważała, że Dan nie rozumie, jak się czuje jego najstarsza córka i dlaczego tak się zachowuje. Doszło do klinczu, z którego żadne nie umiało się wydostać. Anna westchnęła, zbierając zabawki rozrzucone przez dzieci po całym pokoju.
Od paru dni próbowała się oswoić z myślą, że będzie miała z Danem dziecko. Po głowie chodziły jej różne myśli i musiała się bardzo postarać, żeby pokonać strach. W dodatku, jak przy poprzednich ciążach, zaczęła mieć mdłości. Nie wymiotowała tak często jak wtedy, ale cały czas miała nudności, jakby cierpiała na chorobę morską. Dan zauważył, że straciła apetyt, i biegał za nią jak kwoka, podtykając smakołyki, by ją zachęcić do jedzenia.
Usiadła na kanapie. Głowę wsadziła między kolana i skupiła się na oddychaniu, żeby opanować nudności. Kiedy była w ciąży z Adrianem, dręczyły ją aż do szóstego miesiąca i były to naprawdę długie miesiące… Z piętra dochodziły wzburzone głosy, wznosiły się i opadały przy akompaniamencie głośnej muzyki. Anna poczuła, że dłużej nie wytrzyma. Po prostu nie, i już. Dostała mdłości, żółć podeszła jej do gardła. Zerwała się, pobiegła do ubikacji, uklękła przed sedesem i próbowała wyrzucić z siebie to, co w niej wzbierało. Nie udało się. Szlochała konwulsyjnie, nie odczuwając żadnej ulgi.
Podniosła się z rezygnacją, wytarła usta i spojrzała w lustro. Z przerażeniem stwierdziła, że jej twarz jest tego samego koloru co biały ręcznik, który trzyma w ręku. W wielkich okrągłych oczach malował się lęk. Tak wyglądała w czasach, gdy była z Lucasem. A przecież teraz jest zupełnie inaczej, lepiej. Przesunęła dłonią po płaskim jeszcze brzuchu. Tyle nadziei, tyle obaw budzi w niej jeden maleńki punkcik w brzuchu. Takie maleństwo. Owszem, przychodziło jej już do głowy, że mogłaby mieć z Danem dziecko. Ale jeszcze nie teraz. Kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, gdy wszystko się uspokoi i ułoży. Mimo to nawet jej przez myśl nie przeszło, żeby coś z tym zrobić. Nić już się zawiązała. Niewidoczna i na pozór krucha, a jednak bardzo mocna, połączyła ją z tą niewidoczną jeszcze gołym okiem drobiną. Odetchnęła i wyszła z łazienki. Podniesione głosy zdążyły się przenieść do przedpokoju.
— Przecież idę tylko do Lindy, nie dociera? Chyba mogę mieć kumpelę? A może na to też mi nie pozwolisz, staruchu jeden!
Dan zaczerpnął tchu, żeby jej powiedzieć, co o tym myśli, ale Anna miała dość. Podeszła szybkim krokiem i podniosła głos:
— Cicho! Zrozumiano? Zachowujecie się jak smarkacze. Koniec z tym, ale już! — Pogroziła im palcem i zanim zdążyli się odezwać, zaczęła mówić dalej: — Dan, do cholery, przestań się na nią wydzierać. Zrozum w końcu, że nie możesz jej zamknąć w domu! Ona ma siedemnaście lat i musisz jej pozwolić spotykać się z rówieśnikami!
Na twarzy Belindy pojawił się uśmiech zadowolenia, ale Anna jeszcze nie skończyła:
— A ty nie zachowuj się jak dzieciuch, jeśli chcesz być traktowana jak dorosła! I nie życzę sobie żadnej gadki o tym, że nie mam prawa tu mieszkać, bo czy ci się podoba, czy nie, mieszkamy tu z dziećmi, i już. Chętnie poznamy cię bliżej, ale musisz nam dać szansę! — Zaczerpnęła tchu, a potem mówiła dalej. Dan i Belinda słuchali jej przestraszeni. — Poza tym chcę ci powiedzieć, że nie znikniemy, jeśli o to ci chodziło. Bo spodziewamy się z twoim tatą dziecka. Więc ty i twoje siostry będziecie mieć wspólne z moimi dziećmi przyrodnie rodzeństwo. Bardzo chciałabym, żebyśmy się wszyscy porozumieli, ale sama nic nie zrobię. Musicie mi pomóc! Tak czy inaczej, na wiosnę urodzi się dziecko i szlag mnie trafi, jeśli nadal będę musiała to wszystko znosić! — I wybuchnęła płaczem.
23