Выбрать главу

— Dlaczego? — zdziwił się szef katedry komunikacji post mortem, zręcznie porywając z przejeżdżającego wózka karafkę pełną wzmacniacza radości ducha.

— Nie można pozwolić, żeby jakiś Megapod biegał dziko po uczelni, doktorze Hix — odparł Ridcully. — Każdy to panu powie.

— Nie, chodziło mi o to, dlaczego zrobimy to znowu za sto lat — wyjaśnił kierownik katedry komunikacji post mortem[3].

Pierwszy prymus odwrócił głowę.

— O bogowie… — mruknął.

— To tradycja — stwierdził kierownik studiów nieokreślonych, zwijając papierosa. — Musimy mieć tradycje.

— Właśnie, tradycje. I przyznam otwarcie, że ta akurat wzbudziła mój apetyt — dodał Ridcully. Skinął na służącego. — Mógłbyś tu przenieść deski serów od jeden do pięć, jeśli można? I jeszcze, hm… może trochę zimnej pieczeni, szynkę, parę krakersów i oczywiście pikle. — Rozejrzał się. — Ktoś chce jeszcze coś dodać?

— Chętnie zabawiłbym się chwilę z odrobiną owoców — oznajmił profesor zjawisk niepojętych. — A ty, bibliotekarzu?

— Uuk — warknęła postać skulona przy kominku.

— Oczywiście — przytaknął nadrektor. — Wózek owoców także. Dopilnuj tego, Downbody. I… może przyniosłaby to wszystko nowa dziewczyna? Powinna się przyzwyczajać do sali klubowej.

Reakcja była taka, jakby rzucił zaklęcie magiczne. Pokój, z sufitem przesłoniętym błękitnym dymem, nagle wypełnił się tą ciężką, dziwnie skupioną ciszą, wynikającą głównie z rozmarzonych spekulacji, ale w kilku rzadkich przypadkach także z odległych wspomnień.

Nowa dziewczyna… Na samą myśl o niej stare serca biły niebezpiecznie szybko.

Bardzo rzadko w życiu codziennym NU pojawiała się uroda. Uczelnia była instytucją tak męską, jak zapach starych skarpet i fajkowego dymu, a biorąc pod uwagę niedbałość profesorów przy wytrząsaniu fajek, także zapach dymiących skarpet. Pani Whitlow, ochmistrzyni z brzęczącymi kluczami i skrzypiącym gorsetem, który samym swym dźwiękiem powodował omdlenia kierownika studiów nieokreślonych, na ogół dbała o to, by zatrudniać personel będący płci żeńskiej, ale nieostentacyjnie. Jej pracownice były pilne, przyzwyczajone do czystości, o rumianych policzkach, ogólnie mówiąc: nigdy zbyt odległe od kraciastych spódnic i szarlotki. Odpowiadało to magom, którzy sami lubili znajdować się blisko szarlotki, choć krata była im całkiem obojętna.

Dlaczego zatem gospodyni zatrudniła Juliet? O czym wtedy myślała? Dziewczyna pojawiła się jak nowa planeta w układzie słonecznym i równowaga sfer niebieskich delikatnie się zachwiała. I to zjawisko posuwało się coraz dalej.

Zgodnie ze zwyczajem i praktyką, magowie zachowywali celibat, oficjalnie dlatego, że kobiety utrudniają koncentrację i źle działają na organy magiczne. Po tygodniu obecności Juliet wielu członków grona profesorskiego doświadczało nieznanych (w większości) tęsknot i niezwykłych snów, więc sytuacja nie była dla nich wygodna. Trudno jednak dokładnie określić przyczyny — to, co Juliet miała w sobie, wykraczało poza granice urody. Było raczej pewnym destylatem piękna, który krążył wokół niej i przesycał otaczający ją eter. Kiedy przechodziła, magowie mieli ochotę pisać wiersze i kupować kwiaty.

— Może was to zaciekawi, panowie — odezwał się nowy mistrz tradycji. — Dzisiejszy pościg był najdłuższy ze wszystkich zarejestrowanych w historii tej tradycji. Uważam, że jesteśmy winni podziękowanie naszemu Megapodowi…

Zdał sobie sprawę, że jego słowa odbijają się od ogłuchłych uszu.

Uniósł głowę. Magowie z niejaką zadumą wpatrywali się w to, co działo się wewnątrz ich umysłów.

— Panowie… — powiedział głośniej i tym razem odpowiedziało mu zbiorowe westchnienie, kiedy magowie budzili się ze swych marzeń na jawie.

— Co mówiłeś? — zapytał nadrektor.

— Zauważyłem, że dzisiejszy Megapod okazał się niewątpliwie najznakomitszym w historii, nadrektorze. To Rincewind. Oficjalne nakrycie głowy Megapoda bardzo do niego pasowało, biorąc wszystko pod uwagę. Poszedł chyba odpocząć.

— Co? Ach, on. No tak. Rzeczywiście. Nieźle się spisał — przyznał Ridcully.

Magowie zaczęli powoli klaskać i uderzać o stoły, co jest oznaką uznania wśród ludzi pewnego wieku, klasy i obwodu. Towarzyszyły temu okrzyki:

— Nieźle, nieźle, dobra robota!

— Zuch z niego!

Ich wzrok jednak wciąż kierował się ku drzwiom, a uszy się wytężały, czekając na turkot wózka zwiastującego przybycie nowej dziewczyny oraz — oczywiście — stu siedmiu gatunków serów oraz ponad siedemdziesięciu odmian pikli, sosów i innych dodatków. Nowa dziewczyna mogła być paradygmatem piękna, ale NU to nie miejsce dla kogoś, kto zapomina o serach.

Cóż, przynajmniej zajmowała myśli, uznał Myślak, zatrzaskując księgę. A w tej chwili uniwersytet potrzebował czegoś takiego. Było ciężko, odkąd odszedł dziekan — bardzo ciężko. Czy ktoś kiedyś słyszał, żeby wykładowca opuścił NU? Takie rzeczy po prostu się nie zdarzały. Ludzie czasem odchodzili w niesławie, w trumnie, niekiedy nawet w kawałkach, ale nie istniała tradycja rezygnacji. Posadę na Niewidocznym Uniwersytecie obejmowało się do końca życia, a bywało, że jeszcze o wiele dłużej.

Urząd mistrza tradycji przypadł nieuchronnie Myślakowi Stibbonsowi — jak wszystkie funkcje wymagające kogoś, kto uważa, że pewne zdarzenia powinny następować o czasie, a liczby się sumować.

Niestety, kiedy chciał omówić swoje zadania z poprzednim mistrzem tradycji, którego — jak wszyscy przyznawali — jakoś ostatnio nie było widać, odkrył, że człowiek ów nie żyje od dwustu lat. Nie była to okoliczność całkiem niezwykła. Myślak, mimo wielu lat na Niewidocznym, wciąż nie znał liczebności grona wykładowców. Jak można ich upilnować, zwłaszcza w ostatnich czasach i w takim miejscu jak to, gdzie setki gabinetów dzieliły wspólne okno, ale tylko od zewnątrz, gdzie pokoje dryfowały nocami z daleka od swoich drzwi, wędrowały niedotykalnie przez uśpione korytarze i w końcu dokowały całkiem gdzie indziej?

Mag w swoim gabinecie może robić, co tylko zechce. W dawnych czasach oznaczało to palenie wszystkiego, na co przyjdzie mu ochota, i głośne puszczanie bąków bez przepraszania. Dzisiaj te rozrywki zastąpiła rozbudowa w przystający zestaw wymiarów. Myślakowi trudno było protestować, bo nawet nadrektor uległ tej modzie — miał w łazience pół mili strumienia z pstrągami i twierdził, że majstrowanie ze swoim gabinetem powstrzymuje maga przed szkodą. Jak wszyscy wiedzieli, rzeczywiście powstrzymywało. Zamiast tego zwykle pakowało go w kłopoty.

Myślak nie poruszał tej kwestii, ponieważ w tej chwili za swoją życiową misję uznawał podsycanie ognia, który rozgrzewał Mustruma Ridcully’ego i cały uniwersytet czynił szczęśliwszym miejscem. Tak jak pies przejmuje humor swego pana, tak uczelnia naśladuje nastrojem swego nadrektora. W tej chwili, jako jedyna osoba przyznająca się tutaj do rozsądku, mógł tylko jak najlepiej sterować biegiem spraw, trzymać się z dala od szkwałów dotyczących osoby znanej wcześniej jako dziekan i szukać nadrektorowi zajęć, by nie przeszkadzał.

Już Myślak miał odłożyć księgę, kiedy ciężkie karty przewróciły się same.

— To dziwne…

— Och, okładki starych ksiąg bywają bardzo sztywne — oświadczył Ridcully. — Czasami jakby żyły własnym życiem.

— Czy ktoś słyszał o profesorze Pullunderze albo doktorze Erratamusie?

Magowie przestali wpatrywać się w drzwi i spojrzeli po sobie nawzajem.

вернуться

3

Ściśle mówiąc, doktor Hix, pisany przez x, był synem pana i pani Hicksów, ale człowiek noszący czarną szatę z paskudnymi symbolami oraz pierścień z czaszką byłby szalony — czy też, powiedzmy otwarcie: bardziej szalony — gdyby przepuścił okazję posiadania x w nazwisku.