Выбрать главу
* * *

— Można zaobserwować, że rzeczy obracają się wokół Dysku — stwierdził Leonard. — To pewne w przy padku słońca i księ życa. A także, jeśli sobie przypominacie… „Marii Pesto”?

— Tego statku, który podobno spłynął pod Dysk? — przypomniał sobie nadrektor Ridcully.

— Otóż to. Wiadomo, że został zdmuchnięty poza Krawędź w po bliżu Zatoki Mante podczas straszliwego sztormu. Kilka dni później rybacy widzieli, jak wznosi się ponad Krawędzią niedaleko TinLing, gdzie zresztą rozbił się na rafie. Przeżył tylko jeden marynarz, którego ostatnie słowa były… dość dziwne.

— Pamiętam — ucieszył się Ridcully. — Powiedział: „Mój boże, jest pełne słoni”.

— Uważam zatem, że przy odpowiednim pchnięciu i skła dowej bocznej pojazd wysłany za brzeg świata przemknie dołem, napędzany potężnym przyciąganiem, i wzleci po drugiej stronie — tłumaczył Leonard. — Prawdopodobnie na wysokość dostateczną, by pozwolić na poszybowanie w dół w do wolne miejsce na powierzchni.

Magowie spojrzeli na tablicę. Potem, jak jeden mag, zwrócili wzrok w stronę Myślaka Stibbonsa, który bazgrał coś w swoim notesie.

— O co w tym chodzi, Myślak?

Myślak popatrzył na swoje notatki. Potem popatrzył na Leonarda. A po tem popatrzył na Ridcully'ego.

— Eee… tak. Możliwe. Eee… Gdyby wypaść za Krawędź wystarczająco szybko, świat… ściąga z po wrotem, więc spada się dalej, tylko że dookoła.

— Chcesz powiedzieć, że spadając ze świata, możemy… a mó wiąc „możemy”, chcę tu zaznaczyć, nie mam na myśli siebie… możemy skończyć na niebie?

— Hm… No tak. W końcu słońce robi to codziennie.

Dziekan wydawał się zachwycony.

— Niesamowite — powiedział. — Przecież… można w taki sposób całą armię przerzucić do samego serca wrogiego terytorium! Żadna twierdza nie będzie bezpieczna! Można spuścić ogień na…

Pochwycił spojrzenie Leonarda.

— …na złych ludzi — dokończył niepewnie.

— To się nie zdarzy! — oświadczył surowo Leonard. — Nigdy.

— Czy to… ta rzecz, którą planujesz, może wylądować na Cori Celesti? — upewnił się Patrycjusz.

— Och, z pew nością znajdą się tam odpowiednie śnieżne równiny — potwierdził Leonard. — Jeżeli nie, na pewno uda mi się zaprojektować rozsądny system lądowania. Na szczęście, jak to zauważyłeś, panie, rzeczy w po wietrzu zdradzają tendencję do spadania w dół.

Ridcully chciał już wygłosić jakiś komentarz, ale się powstrzymał. Znał reputację Leonarda. Był to człowiek, który potrafił przed śniadaniem dokonać siedmiu wynalazków, w tym dwóch nowych sposobów przygotowania grzanki. Ten człowiek wynalazł łożysko kulkowe, urządzenie tak oczywiste, że nikt inny o nim nie pomyślał. Na tym właśnie polegał jego geniusz — wymyślał rzeczy, na które każdy mógłby wpaść, a lu dzie wymyślający rzeczy, na które każdy mógłby wpaść, są doprawdy niezwykli.

Ten człowiek był tak odruchowo sprytny, że malował obrazy, które nie tylko śledziły patrzącego wzrokiem po pokoju, ale szły za nim do domu i robiły pranie.

Niektórzy są pewni siebie, ponieważ są głupcami. Leonard wyglądał na kogoś, kto jest pewien siebie, ponieważ nigdy jeszcze nie znalazł powodu, by nie być. Byłby zdolny skoczyć z wyso kiego budynku w ra dosnym stanie umysłu człowieka, który zamierza rozwiązać problem gruntu wtedy, kiedy się pojawi.

I rzeczywiście może go rozwiązać.

— Czego pan od nas potrzebuje? — zapytał krótko Ridcully.

— No cóż, ten… ta rzecz nie może działać magicznie. Jak rozumiem, w po bliżu Osi nie można polegać na magii. Ale możecie dostarczyć mi wiatru?

— Jestem przekonany, że zwracasz się do właściwych ludzi — stwierdził Vetinari. Magom wydało się, że zrobił odrobinę zbyt długą pauzę, nim podjął: — Doskonale opanowali manipulacje pogodą.

— Solidny szkwał bardzo by pomógł przy starcie — stwierdził Leonard.

— Sądzę, że nie obawiając się zaprzeczenia, mogę zapewnić, iż nasi magowie potrafią zagwarantować wiatr w ilo ściach praktycznie nieograniczonych. Czy nie tak, nadrektorze?

— Jestem zmuszony się z panem zgodzić.

— Jeśli zatem możemy polegać na mocnym sprzyjającym wietrze, to…

— Chwileczkę — przerwał dziekan, który miał uczucie, że komentarz o wia trach był adresowany do niego. — Co właściwie wiemy o tym człowieku? Buduje… różne urządzenia i ma luje obrazy, tak? No więc to bardzo miło z jego strony, ale wszyscy przecież znamy artystów, prawda? Nierozważni szaleńcy, co do jednego. A co powiecie na Bezdennie Głupiego Johnsona[4]? Pamiętacie parę jego konstrukcji? Jestem pewien, że pan da Quirm maluje śliczne obrazki, ale ja na przykład potrzebuję trochę więcej dowodów jego zadziwiającego geniuszu, nim powierzę losy świata jego… aparatowi. Pokażcie mi choć jedną rzecz, którą potrafi, a jakiej nie mógłby dokonać ktokolwiek, gdyby tylko miał wolną chwilę.

— Nigdy nie uważałem się za geniusza — zapewnił Leonard, spuszczając skromnie głowę i ba zgrząc coś na leżącej przed nim kartce.

— No więc gdybym to ja był geniuszem, raczej bym o tym wiedział… — zaczął dziekan i urwał nagle.

Z roztargnieniem, prawie nie zwracając uwagi na to, co robi, Leonard wykreślił idealny okrąg.

Patrycjusz Vetinari za najlepsze rozwiązanie uznał sformowanie systemu komitetów. Coraz więcej ambasadorów obcych państw przybywało na Niewidoczny Uniwersytet, zjawiali się też szefowie kolejnych gildii. Każdy z nich chciał się włączyć w proces podejmowania decyzji, jednak niekoniecznie przechodząc najpierw przez proces używania inteligencji.

Jakieś siedem komitetów, uznał, to mniej więcej właściwa liczba. A kiedy po dziesięciu minutach wypączkował magicznie pierwszy podkomitet, Vetinari zabrał kilka wybranych osób do niewielkiego pokoiku, powołał Komitet do spraw Rozmaitych i za mknął drzwi na klucz.

— Latający statek, jak mnie zapewniono, potrzebuje załogi — oznajmił. — Może zabrać trzy osoby. Leonard musi lecieć, ponieważ, szczerze mówiąc, będzie pracował nad nim nawet po starcie. Co z pozo stałą dwójką?

— Powinien się tam znaleźć skrytobójca — powiedział lord Downey z Gildii Skrytobójców.

— Nie. Gdyby można było skrycie zamordować Cohena i jego przyjaciół, od dawna byliby już martwi — odparł Vetinari.

— Może więc kobiece podejście? — zaproponowała pani Palm, przewodnicząca Gildii Szwaczek. — Wiem, że to raczej wiekowi dżentelmeni, ale moje członkinie są…

— Jak mi się zdaje, pani Palm, problem polega na tym, że choć Srebrna Orda podobno bardzo ceni towarzystwo kobiet, jednak nie słucha niczego, co owe kobiety mówią. Tak, kapitanie Marchewa?

Kapitan Marchewa Żelaznywładsson ze straży miejskiej stał na baczność, emanując gorliwością i lek kim zapachem mydła.

— Zgłaszam się na ochotnika, sir! — rzekł.

— Tak myślałem, że pewnie się pan zgłosi.

— Czy to rzeczywiście sprawa dla straży? — spytał prawnik, pan Slant. — Pan Cohen zamierza tylko zwrócić skradzioną własność jej prawowitym właścicielom.

— Jest to pogląd, jaki do tej chwili nie przyszedł mi na myśl — przyznał gładko Vetinari. — Jednakże strażnicy nie byliby ludźmi, za jakich ich uważam, gdyby nie potrafili znaleźć powodu, by aresztować kogokolwiek. Komendancie Vimes?

— Spisek w celu zakłócenia spokoju powinien wystarczyć — odparł dowódca straży, zapalając cygaro.

— A ka pitan Marchewa jest bardzo przekonującym młodym człowiekiem — dodał Vetinari.

вернуться

4

Wiele obiektów wzniesionych przez architekta i nieza leżnego projektanta Bergholta Grimwalda (Bezdennie Głupiego) Johnsona zapisano w kroni kach Ankh-Morpork, często w ru bryce z na główkiem „Przyczyna zgonu”. Był on — jak zgadzała się większość — geniuszem, przynajmniej jeśli zdefiniować to słowo w spo sób możliwie szeroki. Z pewno ścią nikt inny na świecie nie potrafiłby stworzyć mieszanki wybuchowej ze zwykłego piasku i wody. Dobry inżynier, jak zawsze powtarzał, powinien być zdolny do wszystkiego. I on w samej rzeczy był.