Выбрать главу

— Ależ nie, nadrektorze! To by było jeszcze gorsze, niż gdyby go pan zastrzelił!

— Byłoby?

— Tak, proszę pana!

— Mam wrażenie, panie Stibbons, że w pańskiej logice są luki, które trudno mi przeskoczyć — oświadczył chłodno nadrektor. — Mam nadzieję, że nie planuje pan przypadkiem zastrzelenia własnego dziadka?

— Oczywiście, że nie! — burknął zirytowany Myślak. — Nie mam nawet pojęcia, jak wyglądał. Umarł, zanim się urodziłem!

— Aha…

— Nie o to…

— Ale przecież cofnęliśmy się w czasie o wiele za daleko — przypomniał dziekan. — Tysiące lat, jak twierdzi Stibbons. Dziadka żadnego z nas nie ma jeszcze na świecie.

— To rzeczywiście szczęśliwa okoliczność dla pana Stibbonsa seniora — stwierdził Ridcully.

— Nie, nadrektorze — powiedział stanowczo Myślak. — Bardzo proszę. Chciałem w ten sposób wyrazić fakt, że cokolwiek zrobimy w przeszłości, zmienia przyszłość. Najdrobniejsze działania mogą przynieść bardzo poważne skutki. Może pan teraz… nadepnąć na mrówkę, co w efekcie uniemożliwi komuś w przyszłości narodziny!

— Naprawdę?

— Tak, nadrektorze.

Ridcully ucieszył się wyraźnie.

— To dobra wiadomość. Jest paru ludzi, bez których historia świetnie by sobie poradziła. Ma pan pomysł, jak znaleźć właściwe mrówki?

— Nie, nadrektorze! — Myślak gorączkowo usiłował w mózgu nadrektora znaleźć szczelinę, w którą dałoby się wsunąć łom zrozumienia… I przez kilka sekund miał próżną nadzieję, że znalazł. — Ponieważ… ta mrówka, którą pan rozdepcze, może być pańską!

— Znaczy… Mogę nadepnąć na mrówkę, a to tak wpłynie na historię, że się nie urodzę?

— Tak! Tak! Właśnie tak! O to mi chodzi, nadrektorze!

— Ale w jaki sposób? — zdumiał się Ridcully. — Przecież nie pochodzę od mrówek.

— No bo… — Myślak czuł, jak wzbiera wokół morze wzajemnego niezrozumienia, ale wciąż starał się nie utonąć. — No… jakby… Przypuśćmy na przykład, że ta mrówka… ugryzła czyjegoś konia, który zrzucił jeźdźca, a ten jeździec wiózł bardzo ważną wiadomość i jej nie dostarczył na czas, więc wybuchła straszliwa bitwa i jeden z pańskich przodków zginął… nie, chciałem powiedzieć, że nie zginął…

— A jak ta mrówka przedostała się przez morze?

— Na kawałku drewna — wyjaśnił natychmiast dziekan. — Zdumiewające, co może się dostać nawet na odlegle wyspy, trzymając się kawałka drewna. Owady, jaszczurki, nawet małe ssaki.

— A potem przeszła po plaży i całą drogę na pole bitwy? — powątpiewał Ridcully.

— Na nodze jakiegoś ptaka — stwierdził dziekan. — Czytałem o tym w książce. Nawet rybia ikra jest transportowana ze stawu do stawu uczepiona ptasiej nogi.

— Bardzo zdecydowana mrówka… — Ridcully pogładził brodę. — Ale muszę przyznać, że zdarzały się dziwniejsze rzeczy.

— Praktycznie codziennie — zgodził się pierwszy prymus.

Myślak odetchnął z ulgą. Udało się pokonać rozszerzoną metaforę…

— Tylko jednego nie rozumiem — powiedział jeszcze Ridcully. — Kto rozdepcze tę mrówkę?

— Co?

— No, to przecież oczywiste. Jeśli rozdepczę mrówkę, to się nie urodzę, więc nie będę mógł jej rozdeptać, więc nie rozdepczę, więc się urodzę. Prawda? — Przyjaźnie dźgnął Myślaka palcem. — Ma pan niezły umysł, panie Stibbons, ale czasem się zastanawiam, czy w ogóle próbuje pan do spraw bieżących stosować zasady logicznego myślenia. Co się wydarzyło, już się wydarzyło. To przecież rozsądne. Och, niech pan się nie załamuje… — dodał, zapewne niewinnie myląc wyraz bezsilnej wściekłości na twarzy Myślaka z wyrazem wstydliwej konsternacji. — Gdyby znowu miał pan kłopoty z tymi skomplikowanymi historiami, moje drzwi zawsze są otwarte[12]. Jestem w końcu pańskim nadrektorem.

— Przepraszam bardzo, to w końcu możemy deptać mrówki czy nie? — spytał z lekką irytacją pierwszy prymus.

— Jak chcecie — zezwolił wspaniałomyślnie Ridcully. — Ponieważ tak naprawdę historia już zależy od waszego rozdeptania wszelkich mrówek, które przypadkiem trafią wam pod buty. Mrówki, jakie nadepniecie, już nadepnęliście, więc jeśli zrobicie to znowu, będzie to po raz pierwszy, ponieważ robicie to teraz, gdyż zrobiliście to wtedy. Czyli też teraz.

— Naprawdę?

— Tak, absolutnie.

— To może powinniśmy nosić większe buty? — zaproponował kwestor.

— Proszę starać się uważać, kwestorze. — Ridcully przeciągnął się i ziewnął. — No, to już chyba wszystko. Możemy znów kłaść się spać, prawda? Mieliśmy naprawdę trudny dzień.

Ktoś jednak czuwał.

Kiedy magowie znowu zasnęli, słabe światełko, jakby płonący gaz bagienny, zatoczyło nad nimi krąg.

Był bogiem wszechobecnym, choć tylko na niewielkim obszarze. Był także wszechwiedzący, ale akurat na tyle, by wiedzieć, że chociaż istotnie wie wszystko, nie jest to całe Wszystko, tylko jego część odnosząca się do tej wyspy.

Niech to! Przecież dobrze wiedział, że ten krzew papierosowy sprowadzi kłopoty. Należało go powstrzymać w chwili, kiedy zaczął rosnąć. Nie powinien tak się wyrwać spod kontroli.

Oczywiście szkoda tej wcześniejszej… spiczastej istoty, ale to w końcu jej własna wina. Każdy musi jeść. Niektóre stworzenia pojawiające się na wyspie nawet jego zaskakiwały. A część z nich nawet przez pięć minut nie pozostawała stabilna.

Mimo wszystko pozwolił sobie na lekki uśmieszek satysfakcji. Dwie godziny od chwili, kiedy ten nazywany dziekanem zatęsknił za papierosem, do momentu, gdy krzak wyewoluował, rozkwitł i dał swój pierwszy nikotynowy plon. Oto prawdziwa ewolucja w działaniu…

Problem polega na tym, że teraz zaczęli zbyt uważnie się rozglądać i zadawać pytania.

Bóg, niemal jedyny pośród innych bogów, uważał pytania za coś dobrego. Był wręcz wdzięczny tym, którzy kwestionowali założenia, odrzucali dawne przesądy, zrywali łańcuchy irracjonalnych uprzedzeń i — krótko mówiąc — korzystali z mózgów, które dał im ich bóg. Tyle że oczywiście nie dostali ich od żadnego boga, więc to, co faktycznie powinni robić, to korzystać z mózgów ukształtowanych przez tysiąclecia w reakcji na bodźce zewnętrzne, no i z potrzeby kontrolowania rąk z przeciwstawnymi kciukami… To zresztą kolejny świetny pomysł, z którego był bardzo dumny. Albo byłby, oczywiście. Gdyby istniał.

Jednakże są przecież granice. Wolnomyśliciele to wspaniali ludzie, ale nie powinni tak sobie chodzić i myśleć byle czego.

Światełko zniknęło, a po chwili pojawiło się znowu, wciąż krążąc, w świętej grocie w górach. Tak naprawdę grota nie była święta, ponieważ aby uczynić jakieś miejsce świętym, potrzebni są wyznawcy, a ten bóg właściwie nie chciał wyznawców.

Zwykle bóg bez wyznawców jest potężny jak piórko w huraganie, ale z powodów, których nie zdołał zgłębić, on sam całkiem dobrze potrafił sobie bez nich radzić. Może to dlatego, że tak mocno wierzył w siebie. Chociaż nie, oczywiście, że nie w siebie, ponieważ wiara w bogów jest nieracjonalna. Ale wierzył w to, co robi.

Przez chwilę dość wstydliwie rozważał pomysł zrobienia jeszcze kilku gromowych jaszczurów w nadziei, że może zjedzą intruzów, zanim tamci staną się nazbyt wścibscy. Potem jednak odrzucił ten projekt jako niegodny postępowego, nowocześnie myślącego bóstwa.

W tej części groty stały niezliczone długie półki pełne nasion. Wybrał jedno z rodziny dyń i sięgnął po narzędzia.

Narzędzia były wyjątkowe. Absolutnie nikt na świecie nie miał tak małego śrubokrętu.

вернуться

12

Istnieje pewien typ zwierzchnika rozpoznawany dzięki swemu hasłu „Moje drzwi zawsze są otwarte”; prawdopodobnie lepiej byłoby zatłuc się na śmierć własnym CV, niż dla niego pracować. Jednak w przypadku Ridcully’ego stwierdzenie to oznaczało: „Moje drzwi zawsze są otwarte, bo wtedy, kiedy się nudzę, mogę przez cały korytarz strzelać z kuszy do celu tuż nad biurkiem kwestora”.