— Do tunelu!
— Z jaką szybkością zbliżają się te ściany, jak sądzisz?
— Zamknij się i uciekaj!
Rincewinda wyprzedził duży kangur pokryty rudą sierścią. Chaotyczny morfizm bibliotekarza zmienił go na krótko w czerwony stalaktyt, jako formę najwyraźniej zdolną do przetrwania w jaskiniach. Potem jednak dotarło do niego, że będzie to śmiertelnie długie przetrwanie w jaskini, która szybko się zmniejsza, więc przeskoczył w lokalne pole morficzne istot zbudowanych do szybkości.
Człowiek, Bagaż i kangur kolejno wyskoczyli przez otwór do piwnicy i wylądowali jeden na drugim po przeciwnej stronie.
Za nimi zahuczało, a magowie i kobiety zostali ze znaczną prędkością wystrzeleni do piwnicy. Kilka osób spadło na Rincewinda. Skała za murem stęknęła i zazgrzytała, wyrzucając z siebie obce stworzenia — co Rincewind uznał za geologiczne wymioty.
Coś wyleciało przez otwór i uderzyło go w ucho, ale był to tylko drobny problem w porównaniu z pasztecikiem, który wyfrunął, ciągnąc za sobą ogon zupy groszkowej i sosu pomidorowego. I trafił go w usta.
Właściwie to nie był taki zły.
Zdolność do zadawania pytań w rodzaju „Gdzie ja jestem i kim jest to «ja», które pyta?” to jedna z cech, która odróżnia człowieka od — powiedzmy — mątwy[21].
Magowie z Niewidocznego Uniwersytetu, będąc może intelektualną śmietanką, a na pewno mózgowym jogurtem swego pokolenia, przeszli przez ten etap w błyskawicznym tempie. Magowie znakomicie sobie radzą z pewnymi koncepcjami. W jednej chwili człowiek dyskutuje nad kształtem kaczej głowy, w następnej jacyś ludzie tłumaczą mu, że tkwił od tysięcy lat wewnątrz skały, ponieważ czas na zewnątrz płynie szybciej. Nie stanowi to jednak większego problemu dla kogoś, kto na Niewidocznym Uniwersytecie potrafił znaleźć drogę do toalety[22].
Kiedy w końcu zasiedli przy okrągłym stole w UR, pojawiły się ważniejsze kwestie.
— Czy jest coś do jedzenia? — zapytał Ridcully.
— Mamy środek nocy, drogi panie.
— To znaczy, że… straciliśmy kolację?
— Tysiące lat kolacji, nadrektorze.
— Naprawdę? No to trzeba zacząć nadrabiać, panie Stibbons. Mimo wszystko… ładną macie tu siedzibę… nadrektorze.
Ridcully bardzo starannie wymówił ostatnie słowo, by pokazać, że używa go jedynie grzecznościowo.
Nadrektor Rincewind przyjaźnie skinął mu głową.
— Dziękuję — powiedział.
— Jak na kolonię, oczywiście. Ale rozumiem, że staracie się jak najlepiej.
— Naprawdę dziękuję, Mustrum. Potem z przyjemnością oprowadzę cię po naszej wieży.
— Wygląda na dość niską.
— Tak mówią.
— Rincewind… Rincewind… — zastanowił się Ridcully. — To nazwisko jakoś mi się kojarzy…
— Przybyliśmy tu odnaleźć Rincewinda, nadrektorze — przypomniał cierpliwie Myślak.
— To on? No to przydał mu się ten wyjazd. Jak widzę, świeże powietrze zrobiło z niego mężczyznę.
— Nie, nadrektorze. Nasz to ten chudy z nierówną brodą i oklapłym kapeluszem. Pamięta pan? Tam siedzi.
Rincewind nieśmiało podniósł rękę.
— Ehm… To ja — powiedział.
Ridcully prychnął.
— Może być. A co to jest, czym się tam bawisz, człowieku?
Rincewind pokazał bullroarera.
— Razem z wami znalazłem to w jaskini — wyjaśnił. — A co z tym robiliście?
— To jakaś zabawka, którą znalazł bibliotekarz — odparł Myślak.
— No to wszystko już wyjaśnione — podsumował Ridcully. — Powiem szczerze, że dobre to piwo. Łatwo pijalne. Tak, jestem pewien, nadrektorze, że wiele możemy się nauczyć od siebie nawzajem. Oczywiście, wy od nas raczej więcej niż my od was. Może wprowadzilibyśmy jakąś wymianę studentów czy coś w tym rodzaju?
— Dobry pomysł.
— Możecie dostać sześciu moich za porządną kosiarkę do trawy. Nasza się zepsuła.
— Nadrektor… to znaczy nadrektor Rincewind sugerował, nadrektorze, że powrót może się okazać dość trudny — wtrącił Myślak. — Jak rozumiem, wszystko powinno się zmienić, skoro już tu jesteśmy. Ale się nie zmieniło.
— Wasz Rincewind sądził chyba, że sprowadzenie was tutaj ściągnie deszcz — wyjaśnił Bill. — Nic z tego.
…wzumm…
— Nie, przestań się tym bawić, Rincewindzie — rzucił Ridcully. — No cóż… Bill, to przecież oczywiste. Jak magowie bardziej doświadczeni od was, znamy naturalnie mnóstwo sposobów przywoływania deszczu. Z tym nie ma kłopotów.
…wzumm…
— Posłuchaj no, chłopcze, może wyjdź z tym na dwór, co?
Bibliotekarz siedział na szczycie blaszanej wieży i osłaniał głowę liściem.
— Dziwne to, widzisz? — powiedział Rincewind, kołysząc bullroarerem na sznurku. — Wystarczyło tylko poruszyć trochę dłonią, a on zaczął latać dookoła.
— …uuk…
Bibliotekarz kichnął.
— …auk…
— E… Teraz jesteś takim dużym ptakiem — stwierdził Rincewind. — Rzeczywiście marnie się czujesz, co? No ale jak tylko im zdradzę twoje imię…
Bibliotekarz zmienił kształt i poruszył się szybko. Nastąpił bardzo krótki okres, w którym bardzo wiele się zdarzyło.
— Aha — rzekł spokojnie Rincewind, kiedy uznał, że już po wszystkim. — No to zacznijmy od tego, co wiemy. Nic nie widzę. Powodem tego, że nie widzę, jest to, że moja szata wisi mi przed oczami. Z tego dedukuję, że wiszę głową w dół. A ty trzymasz mnie za kostki. Poprawka: za jedną kostkę, z czego oczywisty wniosek, że to ty mnie trzymasz głową w dół. Jesteśmy na szczycie wieży. Co oznacza…
Umilkł.
— No dobrze, zacznijmy od początku — rzekł. — Zacznijmy ode mnie, który nikomu nie mówi, jak się nazywasz.
Bibliotekarz puścił.
Rincewind runął kilka cali w dół, na deski wieży.
— Wiesz, naprawdę paskudna była ta sztuczka, którą mi zrobiłeś — oświadczył.
— Uuk.
— Nie będziemy więcej o tym wspominać, dobrze?
Rincewind spojrzał na bezkresne puste niebo. No cóż… powinno padać. Zrobił przecież wszystko to, co powinien. Prawda? A jedynym skutkiem było grono profesorskie NU na dole, które wszystko traktowało z wyższością. Przecież to nie jest tak, że sami umieli rzucić czar sprowadzania deszczu. Żeby taki czar zadziałał, trzeba mieć trochę deszczu na początek. Właściwie roztropność nakazuje, by upewnić się wcześniej, że wiatr pędzi właśnie w odpowiednią stronę jakieś ciężkie i ciemne chmury.
A skoro nie pada, to pewnie te straszne prądy, o których mówili, wciąż są na miejscu.
To nie jest zły kraj. Lubią tu kapelusze. Lubią wielkie kapelusze. Mógłby trochę zaoszczędzić, kupić farmę w Nigdy-Nigdy i hodować owce. W końcu owce same się karmią i potem robią więcej owiec. Wystarczy tylko od czasu do czasu zebrać z nich wełnę. Bagaż pewnie przyzwyczaiłby się do roli owczarka.
Tyle że… nie ma już wody. Nie będzie owiec, nie będzie farm. Mad, krokodyl Krokodyl, te piękne damy Darleen i Letycja, Wyrzut i jego konie, wszyscy ci ludzie, co pokazywali mu, jak znajdować rzeczy, które można zjeść i nie wymiotować za często… Wszystko wyschnie i odleci z wiatrem…
On też.
CZEŚĆ.
— Uuk?
— No nie… — jęknął Rincewind.
GARDŁO TROCHĘ WYSUSZONE?
— Słuchaj, przecież nie powinieneś…
NIE DENERWUJ SIĘ. MAM SPOTKANIE W MIEŚCIE. WYBUCHŁA BÓJKA O OSTATNIĄ BUTELKĘ PIWA. JEDNAK POZWÓL SIĘ ZAPEWNIĆ O MOIM NIEUSTAJĄCYM OSOBISTYM ZAINTERESOWANIU.
21
Choć naturalnie nie jest to cechą najbardziej oczywistą; istnieją nawet pewne mylące podobieństwa, na przykład skłonność, by w trudnych sytuacjach ukrywać się za chmurą atramentu.