Выбрать главу

Trzecia i zdecydowanie ostatnia lecąca na miotle jest najmłodsza. Inaczej niż dwie pozostałe, które ubierają się jak kruki, ta ma na sobie jaskrawą, wesołą suknię, która do niej nie pasuje i prawdopodobnie nie pasowałaby już dziesięć lat temu. Leci w nastroju niejasnej, łagodnej nadziei. Ma we włosach kwiaty, ale więdną powoli — tak jak ona.

Trzy czarownice przelatują nad granicami królestwa Lancre, a po chwili także nad miastem Lancre. Zniżają lot nad mokradłami i w końcu lądują w pobliżu stojącego głazu, który przypadkiem wyznacza granice ich terytoriów.

Wróciły.

I wszystko znów jest jak należy.

Przez jakieś pięć minut.

* * *

W wygódce zamieszkał borsuk.

Babcia Weatherwax szturchała go miotłą, dopóki nie zrozumiał aluzji i sobie nie poszedł. Potem zdjęła klucz wiszący na gwoździu obok zeszłorocznego egzemplarza Almanachu i Xięgi Dni, i ruszyła ścieżką w stronę chatki.

Nie było jej całą zimę. Miała mnóstwo pracy. Trzeba odebrać kozy od pana Skindle, przepędzić z komina pająki, wyłowić żaby ze studni i ogólnie wrócić do interesu pilnowania cudzych interesów, bo aż strach pomyśleć, do czego mogliby dojść ludzie interesu, gdyby nie mieli w pobliżu czarownicy…

Ale przecież mogła najpierw wyciągnąć się na godzinkę.

W czajniku uwił sobie gniazdo drozd — dostał się do kuchni przez wybitą szybę w oknie. Babcia ostrożnie wyniosła czajnik przed dom i wcisnęła go mocno pod okap nad drzwiami, żeby nie dostały się tam łasice. Wodę zagotowała w rondelku.

Potem nakręciła zegar. Czarownice nie korzystają z zegarów, ale trzymała go dla tykania… No, przede wszystkim dla tykania. Dzięki temu dom wydawał się zamieszkany. Zegar należał do jej matki, która nakręcała go codziennie.

Śmierć matki wcale jej nie zaskoczyła. Po pierwsze dlatego, że Esme Weatherwax była czarownicą, a czarownice potrafią zajrzeć w przyszłość. Po drugie, znała się już nieźle na medycynie i umiała rozpoznać objawy. Dlatego mogła się przygotować i wcale nie płakała. Dopiero na drugi dzień, kiedy zegar stanął nagle w samym środku stypy. Upuściła wtedy tacę z kanapkami, a potem musiała wyjść i siedzieć długo sama w wygódce, żeby nikt nie widział.

Akurat znalazła sobie czas, żeby o tym myśleć. Po co wracać do przeszłości?

Zegar tykał. Woda zaczęła bulgotać. Babcia Weatherwax ze skromnego bagażu na miotle wyjęła torbę herbaty i wypłukała imbryk.

Ogień nieco przygasł. Stopniowo ustępowała lepka wilgoć pokoju, w którym od miesięcy nikt nie mieszkał. Wydłużały się cienie.

Nie pora myśleć o przeszłości. Czarownice umieją zajrzeć w przyszłość. Babcia wiedziała, że już niedługo będzie musiała przypilnować własnych spraw…

I wtedy wyjrzała przez okno.

* * *

Niania Ogg ostrożnie stanęła na stołku i przejechała palcem nad szafą. Potem obejrzała palec — był nieskazitelnie czysty. — Hmm — mruknęła. — Wydaje się, że jest w miarę czysto.

Synowe aż zadrżały z ulgi.

— Jak dotąd — dodała niania.

Trzy młode kobiety skuliły się w milczącej grozie.

Jej stosunki z synowymi były jedyną skazą na przyjaznym poza tym charakterze niani. Zięciowie to co innego — pamiętała ich imiona, a nawet dni urodzin. Dołączali do rodziny niczym przerośnięte kurczaki wciskające się pod skrzydła starej kwoki. A wnuki były prawdziwym skarbem, co do jednego. Ale każda kobieta tak nieostrożna, by poślubić Ogga, mogła od razu pogodzić się z życiem pełnym psychicznych tortur i nieskończonej domowej służby.

Niania Ogg nigdy sama nie wykonywała robót domowych, ale była źródłem robót domowych dla innych.

Zeszła ze stołka i uśmiechnęła się promiennie.

— Utrzymałyście dom w przyzwoitym porządku — pochwaliła. — Dobra robota.

I nagle jej uśmiech przybladł.

— Pod łóżkiem w gościnnej sypialni — powiedziała. — Tam chyba jeszcze nie sprawdzałam.

Inkwizytorzy usunęliby nianię Ogg ze swych szeregów za nadmierną złośliwość.

Odwróciła się, gdyż do domu weszli inni członkowie rodziny. Jej twarz wykrzywiła się we łzawym uśmiechu, jakim zawsze witała ukochane wnuki.

Jason Ogg wypchnął do przodu swego najmłodszego syna. Był nim Pewsey Ogg, lat cztery. Trzymał coś w rączkach.

— No, co tam masz? — zapytała niania Ogg. — Pokaż nianiusi. Pewsey wyciągnął ręce.

— Słowo daję, jesteś bardzo…

To zdarzyło się właśnie tam, właśnie wtedy, przed samym jej nosem.

* * *

No i jeszcze Magrat.

Nie było jej w domu od ośmiu miesięcy.

Teraz ogarniała ją panika. Formalnie rzecz biorąc, była zaręczona z królem, z Verence’em II. Chociaż… właściwie nie zaręczona w ścisłym sensie. Nastąpiło, była tego pewna, ogólne i niewypowiedziane porozumienie, że zaręczyny są określoną możliwością. Fakt, powtarzała mu stale, że jest swobodnym duchem, że absolutnie nie chce się w żaden sposób wiązać, i rzeczywiście tak było, ale… ale…

Ale… jak by to… osiem miesięcy. W ciągu ośmiu miesięcy może się wiele zdarzyć. Powinna wracać tu wprost z Genoi, ale tamte dwie wyraźnie dobrze się bawiły.

Starła kurz z lustra i przyjrzała się sobie krytycznie. Krytycyzm nie wymagał zresztą specjalnego wysiłku. Nieważne, co robiła z włosami, po trzech minutach znowu były splątane, jak ten gumowy wąż ogrodowy zostawiony w szopie[4]. Kupiła sobie nową zieloną suknię, ale to, co tak ładnie wyglądało na gipsowym manekinie, na niej przypominało złożony parasol.

Tymczasem Verence panował już od ośmiu miesięcy. Owszem, Lancre jest małym królestwem i trudno się choćby przeciągnąć bez paszportu, ale Verence był prawdziwym królem. A prawdziwi królowie mają tendencję do budzenia zainteresowania młodych kobiet planujących karierę w zawodzie królowej.

Zrobiła z suknią, co mogła, i ze złością przesunęła po włosach szczotką.

Po czym ruszyła do zamku.

Służbę wartowniczą na zamku w Lancre obejmował zwykle ten, kto akurat nie miał nic innego do roboty. Dzisiaj pełnił ją najmłodszy syn niani Ogg, Shawn w niedopasowanej kolczudze. Kiedy Magrat go mijała, przyjął postawę, którą zapewne uważał za zasadniczą, po czyni odrzucił pikę i pobiegł za nią.

— Może panienka trochę zwolnić? Proszę!

Wyprzedził ją, wbiegł po stopniach do drzwi, chwycił trąbkę wiszącą tam na gwoździu i zatrąbił amatorską fanfarę. Potem zrobił przerażoną minę.

— Proszę tu zaczekać, panienko, o tutaj… Policzyć do pięciu i zapukać — rzucił, wskoczył do środka i zatrzasnął za sobą drzwi.

Magrat odczekała chwilę, po czym sięgnęła do kołatki.

Po kilku sekundach Shawn otworzył drzwi. Był czerwony na twarzy, a na głowie miał włożoną tyłem do przodu pudrowaną perukę.

— Tuaak? — zaciągnął, próbując wyglądać jak kamerdyner.

— Ciągle masz hełm pod peruką — zauważyła uprzejmie Magrat. Shawn zgarbił się. Przewrócił oczami.

— Wszyscy na sianokosach? — domyśliła się Magrat. Shawn zdjął perukę, zdjął hełm i wcisnął perukę z powrotem. Potem z roztargnieniem włożył na nią hełm.

— Tak. A pan Spriggins, kamerdyner, znowu leży. Ma kłopoty ze zdrowiem — wyjaśnił. — Tylko ja zostałem, panienko. I jeszcze mam przed wyjściem podawać przy kolacji, bo pani Scorbic źle się czuje.

вернуться

4

Choćby nie wiem jak starannie go zwijać, nocą i tak się rozwinie i oplącze razem kosiarkę do trawy z rowerami.