Выбрать главу

— Muszę już ruszać, ojcze. Niedługo skończy się przypływ. Jego wysokość skinął głową i poklepał się po kieszeniach.

— Coś tu miałem… — wymruczał, wyśledził to coś i wsunął Teppicowi do kieszeni niewielką skórzaną sakiewkę.

Znowu spróbował manewru z ramieniem.

— Mały drobiażdżek — szepnął. — Nie mów ciotce. Zresztą i tak nie możesz. Poszła się położyć. To trochę za wiele jak dla niej.

Teppicowi pozostało jeszcze złożyć kurczaka w ofierze przed posągiem Khufta, założyciela Djelibeybi, aby opiekuńcza ręka przodka kierowała jego krokami. Było to małe kurczę, i kiedy Khuft z nim skończył, król zjadł je na obiad.

Djelibeybi było niewielkim, zamkniętym w sobie krajem. Nawet jego plagi były raczej łagodne. Wszystkie szacowne rzeczne królestwa miewają potężne, nadprzyrodzone plagi, ale Stare Państwo przez ostatnie sto lat stać było jedynie na Plagę Żaby[4].

* * *

Tego wieczoru znaleźli się daleko od delty Djel i przez Okrągłe Morze zmierzali do Ankh-Morpork. Teppic przypomniał sobie o sakiewce i zbadał jej zawartość. Z miłością, ale też z typowym dla siebie roztargnieniem, ojciec dał mu na drogę korek, pół puszki smaru do siodeł, niewielką spiżową monetę nieustalonej wartości i wyjątkowo starą sardynkę.

* * *

Powszechnie wiadomo, że tuż przed śmiercią zmysły stają się niezwykle wyczulone. Ogólnie uważa się, że mają pomóc właścicielowi wykryć jakiekolwiek możliwe wyjście z trudnej sytuacji, inne niż to najbardziej oczywiste.

To nieprawda. Fenomen ten jest klasycznym przykładem aktywności zastępczej. Zmysły rozpaczliwie koncentrują się na czymkolwiek z wyjątkiem kluczowego problemu. W przypadku Teppica była to rozległa powierzchnia bruku leżąca jakieś piętnaście sążni pod nim i zbliżająca się szybko. Miał nadzieję, że bruk zniknie. Problem polegał na tym, że niedługo zniknie rzeczywiście. Nieważne zresztą, z jakiego powodu, ale Teppic dostrzegał wokół siebie wiele rzeczy. Promienie księżyca lśniące na dachach. Zapach świeżego chleba dobiegający z niedalekiej piekarni. Brzęczenie chrabąszcza, który przemknął w górę obok jego ucha. Glos plączącego dziecka w oddali i szczekanie psa. Cichy powiew powietrza, ze szczególnym uwzględnieniem jego rozrzedzenia i braku zaczepów.

* * *

Tego roku prawie siedemdziesięciu wstąpiło do szkoły. Skrytobójcy nie mieli trudnych egzaminów wstępnych; do szkoły łatwo było się dostać i łatwo się było z niej wydostać (sztuka polegała na tym, żeby wydostać się w pozycji pionowej). Na dziedzińcu pomiędzy budynkami gildii tłoczyli się chłopcy, mający dwie wspólne cechy: duże kuferki, na których siedzieli, i ubrania na wyrost, w których — mniej więcej — siedzieli. Niektórzy optymiści przynosili ze sobą broń, tę jednak konfiskowano i w ciągu kilku tygodni odsyłano do domu.

Teppic obserwował ich czujnie. Doceniał teraz zyski, jakie dawało mu wychowywanie przez rodziców zbyt zajętych własnymi sprawami, żeby za bardzo się o niego martwić, a nawet dostrzegać jego istnienie.

Matka, jak ją pamiętał, była miłą kobietą, egocentryczną jak żyroskop. Lubiła koty. Nie tylko je czciła — to akurat robił każdy mieszkaniec królestwa — ale także naprawdę lubiła. Teppic wiedział, że tradycja nakazuje nadrzecznym królestwom cenić koty, podejrzewał jednak, że zwykle zwierzęta te były pełne gracji i stateczne. Koty matki były małymi, złośliwymi, płaskogłowymi i żółtookimi maniakami.

Ojciec wiele czasu poświęcał na martwienie się o królestwo. Od czasu do czasu oznajmiał, że jest mewą, choć było to pewnie wynikiem słabej pamięci. Teppic zastanawiał się niekiedy, jak doszło do jego poczęcia, gdyż rodzice rzadko znajdowali się w tym samym systemie współrzędnych, a co dopiero w tym samym stanie ducha.

Fakt ten jakoś jednak nastąpił i życie zmusiło Teppica do wychowywania się metodą prób i błędów. Liczni wychowawcy IIamowali go lekko, ale czasem mu pomagali. Najlepsi byli ci, których przyjmował ojciec, zwłaszcza w dni, kiedy fruwał wysoko. Przez jedną cudowną zimę wychowawcą Teppica był starszy już kłusownik, polujący na ibisy. Do królewskich ogrodów trafił przypadkiem, w poszukiwaniu zabłąkanej strzały.

Były to dni szaleńczych gonitw z żołnierzami, spacerów po martwych, rozjaśnionych światłem księżyca ulicach Nekropolii, a przede wszystkim poznawania głuszaka, straszliwie skomplikowanego urządzenia, które — poważnie zagrażając operatorowi — mogło zmienić staw pełen niewinnego ptactwa wodnego w misę pasztetu.

Zbadali też bibliotekę, w tym zamknięte półki — kłusownik miał liczne talenty, zapewniające mu zyskowną rozrywkę przy niesprzyjającej pogodzie. Książki wypełniły Teppicowi wiele godzin cichej lektury. Najbardziej spodobał mu się „Zamknięty pałac”, przełożony z kIIalijskiego przez Dżentelmena, z ręcznie barwionymi ilustracjami, w ściśle ograniczonym nakładzie. Dzieło było niezwykłe, ale pouczające; i kiedy kolejny wychowawca, tym razem wynajęty przez kapłanów, młody i romantyczny, zaproponował przećwiczenie z chłopcem pewnych technik atletycznych, używanych przez klasycznych Pseudopolian, Teppic przez chwilę rozważał propozycję, po czym wieszakiem na kapelusze powalił młodzieńca na ziemię.

Teppic się nie kształcił. Wykształcenie samo opadało na niego niczym łupież.

W świecie na zewnątrz jego umysłu zaczęło padać: kolejne nowe doświadczenie. Oczywiście słyszał o deszczu: że woda spada z nieba w małych kawałkach. Po prostu nie spodziewał się, że będzie jej tak dużo. W Djelibeybi nigdy nie padało.

Mistrzowie spacerowali pomiędzy chłopcami niby wilgotne, trochę nastroszone czarne ptaszyska. Teppic jednak zerkał na grupkę starszych uczniów, stojących niedaleko ozdobionego kolumnami wejścia do szkoły. Ci także nosili się na czarno — w różnych kolorach czerni.

Wtedy po raz pierwszy odkrył kolory tercjalne, kolory po tamtej stronie czerni, kolory otrzymywane w wyniku rozszczepienia czerni w ośmiościennym pryzmacie. Są praktycznie nieopisywalne w niemagicznym środowisku. Gdyby ktoś próbował, pewnie najpierw poleciłby wypalić coś nielegalnego, a potem dobrze się przyjrzeć skrzydłom szpaka.

Starsi krytycznie obserwowali nowo przybyłych.

Teppic przyglądał się im. Jeśli nie liczyć koloru, ich ubrania skrojone były zgodnie z najnowszą modą — obecnie sugerującą szerokie kapelusze, podkreślone ramiona, wąskie talie i szpiczaste buty, przez co nadążający za nią sprawiali wrażenie niezwykle elegancko ubranych gwoździ.

Będę taki jak oni, powiedział sobie Teppic.

Chociaż pewnie będę się lepiej ubierał, dodał w myślach.

Przypomniał sobie jedną z tych krótkich, tajemniczych wizyt wuja Vyrta. Siedzieli wtedy na schodach prowadzących nad Djel.

— Atłas i skóra się nie nadają. Ani żadna biżuteria. Nie możesz nosić niczego, co błyszczy, skrzypi albo dźwięczy. Trzymaj się surowego jedwabiu i aksamitu. Nie to jest najważniejsze, ilu ludzi inhumujesz, ale to, ilu z nich nie zdoła inhumować ciebie.

* * *

Poruszał się w nierozsądnym tempie, ale teraz mogło mu to pomóc. Wygiął się nad pustką zaułka, rozpaczliwie wyciągnął ręce i poczuł, że palce muskają parapet okna. To wystarczyło, żeby go obrócić. Uderzył o popękany tynk z taką siłą, że stracił ostatnie resztki tchu. Zaczął się zsuwać po pionowej ścianie…

* * *

— Chłopcze!

вернуться

4

Była to jednak całkiem spora żaba. Przedostała się do kanałów wentylacyjnych i przez długie tygodnie nie pozwoliła nikomu zasnąć.