Выбрать главу

Teppic zbliżył się do podstawy wieży i znalazł rynnę. Ku jego zdumieniu, nie była pokryta maścią poślizgową, ale delikatnie badające powierzchnię palce natrafiły na zatrute igły, pomalowane na czarno i przyklejone od strony muru. Wyrwał je szczypcami i powąchał.

Destylowany nadymacz… Bardzo kosztowny i o zdumiewającym działaniu. Teppic sięgnął do pasa po szklaną fiolkę i zebrał wszystkie igły, jakie udało mu się znaleźć. Potem włożył wzmacniane rękawice i zaczął się wspinać z prędkością ślimaka.

* * *

— Może się zdarzyć, że gdy przemierzacie miasto w prawowitej misji, staniecie przeciwko kolegom z gildii, może nawet przeciwko jednemu z dżentelmenów, z którymi teraz siedzicie w jednej ławce. Jest to prawidłowe i… Co pan robi, panie Chidder? Nie, proszę nie mówić, chyba wolę nie wiedzieć, proszę się zgłosić po lekcji… właściwe. Każdy, bez żadnego wyjątku, ma prawo się bronić najlepiej, jak potrafi. Jednakże są też inni wrogowie, którzy podążają za wami, i z nimi do walki nie jesteście przygotowani… Kim oni są, panie Cheesewright?

Mericet odwrócił się od tablicy niczym sęp, który właśnie usłyszał jęk konania, i wycelował kredę w Cheesewrighta. Chłopiec wytrzeszczył oczy.

— Gildia Złodziei, sir? — wykrztusił.

— Podejdź do tablicy, chłopcze.

Wśród chłopców krążyły powtarzane szeptem historie o tym, co Mericet robił z marnymi uczniami. Historie te zawsze były niejasne, ale przerażające. Klasa się odprężyła. Mericet zajmował się zwykle tylko jedną ofiarą, więc teraz mieli tylko wyglądać na skupionych i bawić się pokazem. Zaczerwieniony po uszy Cheesewright wstał i podreptał do tablicy.

Mistrz przyjrzał mu się uważnie.

— No tak — rzekł. — Oto mamy pana Cheesewrighta G., skradającego się po skrzypiących dachach. Widzimy jego zdeterminowane uszy. Widzimy stanowcze kolana.

Klasa zachichotała posłusznie. Cheesewright uśmiechnął się idiotycznie i przewrócił oczami.

— Ale co to za złowieszcze postacie, idące za nim krok w krok? Słucham… Ponieważ tak świetnie się pan bawi, panie Teppic, może zechce pan to wyjaśnić panu Cheesewrightowi?

Teppic zamarł roześmiany.

Wzrok Mericeta wbijał się w niego. Jest jak Dios, najwyższy kapłan, myślał Teppic. Nawet ojciec boi się Diosa.

Wiedział, co powinien teraz zrobić, ale niech go porwą demony, jeśli zrobi. Powinien się przestraszyć.

— Złe przygotowanie — powiedział. — Niedbałość. Brak koncentracji. Brak troski o narzędzia. Aha, i jeszcze nadmierna pewność siebie, sir.

Jeszcze przez chwilę Mericet patrzył mu w oczy, ale Teppic ćwiczył to z pałacowymi kotami.

Wreszcie nauczyciel uśmiechnął się lekko — co nie miało nic wspólnego z humorem — podrzucił kredę, złapał ją i stwierdził:

— Pan Teppic ma rację. Zwłaszcza w kwestii nadmiernej pewności siebie.

* * *

Trafił na gzyms prowadzący do zachęcająco otwartego okna. Na gzymsie był olej i Teppic poświęcił kilka minut, by w szczeliny między kamieniami wkręcić kilka małych IIaków. Potem ruszył dalej.

Bez wysiłku zawisł przy oknie i odczepił od pasa kilka metalowych prętów. Były nagwintowane na końcach i po kilku sekundach szybkiej pracy otrzymał z nich jeden, długi na jakieś trzy stopy. Na końcu umocował małe lusterko.

Nie pokazało mu niczego prócz mroku. Zdjął je i ponowił próbę, tym razem wsuwając w okno swój kaptur, do którego wcisnął rękawice, żeby uzyskać efekt głowy, ostrożnie pojawiającej się na tle jaśniejszego nieba. Był przekonany, że trafi go strzałka lub bełt, ale kaptur pozostał rozsądnie nieatakowany.

Robiło się chłodno, choć noc była upalna. Czarny aksamit świetnie wygląda, ale to właściwie wszystko, co można o nim powiedzieć. Podniecenie i wysiłek oznaczały, że Teppic nosił teraz ze dwie kwarty lepkiej cieczy.

Ruszył.

Na parapecie znalazł cienką czarną linkę, a na zsuwanej części okna zębate ostrze. Wystarczyła chwila, by podeprzeć okno kolejnym prętem i przeciąć linkę. Okno opadło o ułamek cala.

Teppic uśmiechnął się w ciemności.

Machnięcie dłuższym prętem ujawniło, że za oknem jest podłoga, najwyraźniej wolna od przeszkód, a także linka na wysokości piersi. Teppic umocował na pręcie mały IIaczyk, zaczepił linkę i pociągnął.

Zabrzmiało tępe stuknięcie bełtu z kuszy, wbijającego się w tynk.

Bryła gliny na końcu tego samego pręta, pchnięta delikatnie po podłodze, zdradziła obecność licznych kolców. Teppic przyciągnął je i obejrzał. Były miedziane. Gdyby użył magnesu, co jest standardową techniką, na pewno by ich nie znalazł.

Zastanowił się. Miał ze sobą parę wsuwanych kapłanów. Potwornie przeszkadzały w skradaniu się po pokoju, ale włożył je mimo wszystko (kapłany to wzmacniane metalem kalosze; ratują skórę twoich butów, jak żartowali skrytobójcy). Mericet był w końcu specjalistą od trucizn. Nadymacz! Jeśli namoczył w nim kolce, Teppic rozsmarowałby się po ścianach. Nie musieliby go grzebać, wystarczyłoby malowanie[6].

Zasady. Mericet musi przestrzegać zasad. Nie może po prostu zabić Teppica bez ostrzeżenia. Musi mu pozwolić zabić się samemu, przez nieuwagę lub nadmierną pewność siebie.

Zeskoczył lekko na podłogę w pokoju i poczekał, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Kilka badawczych machnięć prętem nie wykryło dalszych linek; coś cicho zgrzytnęło pod stopą — to kapłan zgniótł kolec.

— Kiedy tylko będzie pan gotów, panie Teppic.

Mericet stał w kącie. Coś notował — Teppic usłyszał cichy zgrzyt ołówka. Starał się zapomnieć o egzaminatorze. Starał się myśleć.

Jakiś człowiek leżał na łóżku, całkowicie zakryty kocem.

To ostatni test. W tym pokoju wszystko się wyjaśnia. O tym nie opowiadają studenci, którzy zdali. Tych, którzy nie zdali, i tak nie można zapytać.

Myśli Teppica pędziły jak oszalałe. W takich chwilach niezbędne było boskie przewodnictwo. Tato, dlaczego cię tu nie ma?

Zazdrościł kolegom, którzy wierzyli w bogów niedotykalnych, żyjących na szczycie jakiejś góry. W takich to naprawdę można uwierzyć. Ale bardzo trudno jest uwierzyć w boga, którego codziennie rano widuje się przy śniadaniu.

Zdjął z ramienia kuszę i skręcił jej dobrze naoliwione części. Nie była to najlepsza broń, ale skończyły mu się noże, a w ustach za bardzo zaschło, żeby użyć dmuchawki.

Jakiś głos dobiegł z kąta. To Mericet obojętnie stukał się ołówkiem po zębach.

Może to tylko manekin? Skąd może wiedzieć? Nie, to na pewno prawdziwy człowiek. Słyszał takie historie… Może gdyby postukał go prętem…

Potrząsnął głową, uniósł kuszę i wymierzył dokładnie.

— Kiedy tylko pan zechce, panie Teppic. To było to.

To tutaj przekonywali się, czy człowiek potrafi zabić. To właśnie to, o czym starał się nie myśleć. Wiedział, że nie potrafi.

* * *

W oktodniowe popołudnia mieli zajęcia ze Skuteczności Politycznej z lady T'malią, jedną z niewielu kobiet, które doszły w gildii do najwyższych godności. W krainach wokół Okrągłego Morza na ogół zgadzano się, że jednym ze sposobów na długie życie jest niespożywanie posiłków z tą damą. Biżuteria na jednej tylko ręce zawierała dość trucizny, by inhumować niewielkie miasteczko. T'malia była oszałamiająco piękna, tą wyrachowaną urodą, którą uzyskuje się dzięki zespołowi utalentowanych artystów, manikiurzystów, szminkarzy, gorseciarzy i krawców oraz trzygodzinnej ciężkiej pracy każdego ranka. Kiedy szła, słychać było cichy jęk fiszbinów poddanych niewiarygodnym naprężeniom.

вернуться

6

Nadymacz otrzymywany jest z głębinowej ryby najeżki, Singularis minutia gigantica, która odstrasza wrogów, nadymając się do rozmiaru wielokrotnie przewyższającego normalny. Podany człowiekowi zmusza każdą komórkę ciała do próby zwiększenia objętości około 2000 razy. Efekt jest nieodmiennie śmiertelny i bardzo głośny.