Выбрать главу

Sir John odwiedził panie tego przedpołudnia, korzystając z pierwszej chwili przejaśnienia. Damy opowiedziały mu o wypadku Marianny, po czym spytały skwapliwie, czy zna w Allenham pewnego młodego człowieka nazwiskiem Willoughby.

– Willoughby! – zakrzyknął sir John. – Czyżby zjechał na wieś? To dobra wiadomość. Pojadę do niego jutro konno i zaproszę na czwartkowy obiad.

– A więc go pan znasz? – spytała pani Dashwood.

– Czy znam? A to dobre! Przecież on co roku zjeżdża tu na wieś.

– Jaki jest ten młody człowiek?

– Bardzo porządny chłop, zapewniam panią. Wyśmienity strzelec, a niewielu jeźdźców w Anglii może się z nim równać.

– I to wszystko, co pan potrafi o nim powiedzieć! – zawołała z oburzeniem Marianna. – Jaki się okazuje przy bliższym poznaniu? Co go zajmuje, jakie ma zdolności i upodobania?

Sir John był nieco zakłopotany.

– Na mą duszę – powiedział – jeśli o takie sprawy idzie, to nie wiem o nim zbyt wiele. Ale to bardzo miły i wesoły kompan i ma najładniejszą czarną wyżlicę, jaką w życiu widziałem. Czy była z nim dzisiaj?

Ale Marianna w równym stopniu niezdolna była zadowolić go opisem maści pointerki, jak sir John – opisać jej subtelności umysłu pana Willoughby.

– A któż to taki? – spytała Eleonora. – Skąd pochodzi? Czy ma dom w Allenham?

W tej materii sir John mógł udzielić bardziej szczegółowych informacji. Wyjaśnił więc, że pan Willoughby nie posiada tutaj własnych majętności ziemskich, że podczas wizyt mieszka u swojej kuzynki, starszej damy we dworze Allenham, które to dobra ma dziedziczyć. Dodał: – Tak, tak, warto go złapać, to ci powiadam, moja panno, ma poza tym ładniutki mająteczek w hrabstwie Somerset. Gdybym był na twoim miejscu, nie oddawałbym tego kawalera młodszej siostrze, choćby nie wiem ile razy spadała z górki czy czegoś tam. Panna Marianna nie może anektować wszystkich mężczyzn. Lepiej niech się pilnuje, bo Brandon będzie zazdrosny.

– Nie sądzę – powiedziała z dobrodusznym uśmiechem pani Dashwood – by pan Willoughby miał być inkomodowany * staraniami którejś z moich córek, pragnącej go, jak powiadasz, sir Johnie, złapać. Nie nauczyłam ich tego. Mężczyźni są w naszym towarzystwie bezpieczni, choćby byli nie wiem jak bogaci. Rada jestem jednak, że jak powiadasz, to przyzwoity młody człowiek i można z nim utrzymywać znajomość.

– Najzacniejszy chłop pod słońcem – zapewnił ją sir John. – Pamiętam, podczas zeszłych świąt Bożego Narodzenia mieliśmy tańce u nas w domu i on tańcował od ósmej do czwartej i ani razu nie usiadł.

– Naprawdę? – zawołała Marianna, a oczy jej rozbłysły. – I tańczył elegancko, z werwą?

– Tak, a o ósmej był z powrotem na nogach, by jechać na polowanie.

– To mi się podoba, taki właśnie powinien być młody człowiek. Cokolwiek będzie robił, winien to robić bez umiarkowania i bez zmęczenia.

– Oj, oj, widzę, co się szykuje – zmartwił się sir John. – Wiem już dobrze, jak to będzie. Teraz zastawisz pani na niego sidła i ani ci w głowie biedny Brandon.

– Tego wyrażenia, sir Johnie – zaprotestowała gorąco Marianna – szczególnie nie znoszę. Wstrętne mi są wszelkie wytarte zwroty, które mają być rzekomo dowcipne, a z nich wszystkich najokropniejsze to właśnie „zastawić sidła” albo „podbić czyjeś serce”. Są niewybredne, wręcz pospolite i nawet jeśli się je kiedykolwiek uważało za zabawne, czas je ze szczętem obrał z dowcipu.

Sir John nie całkiem pojął jej słowa, ale roześmiał się tak serdecznie, jakby zrozumiał, a potem rzekł:

– Tak, tak, podbijesz jeszcze, pani, niejedno serce, tak czy inaczej. Tak czy inaczej podbijesz niejedno serce. Biedny Brandon. Jest już ze szczętem pogrążony, a to człowiek wart, by na niego zastawić sidła, powiadam ci, moja panno, mimo tych wszystkich zlatywań z górki i wykręcań nóg.

ROZDZIAŁ X

Wybawca Marianny, jak z większą elegancją niż akuratnością nazywała Małgorzata Willoughby'ego, złożył wczesnym przedpołudniem następnego dnia wizytę w domku pań, by osobiście dowiedzieć się o zdrowie chorej. Przez panią Dashwood został przyjęty uprzejmie, a nawet więcej – z życzliwością wyrosłą z wdzięczności, a spotęgowaną opinią wydaną przez sir Johna. Podczas wizyty wszystko składało się na to, by upewnić przybyłego o rozsądku, wytworności, wzajemnym przywiązaniu pań i przemiłej atmosferze panującej w rodzinie, z którą zetknął go przypadek. Jeśli idzie o urok osobisty dam – zbędne było ponowne spotkanie – był o nim od wczoraj przekonany.

Najstarsza panna Dashwood miała delikatną płeć, regularne rysy i wyjątkowo zręczną figurę. Marianna była jeszcze ładniejsza. Figura, choć nie tak nieskazitelna jak Eleonory, sprawiała lepsze wrażenie, gdyż panna była wyższego wzrostu, a buzię miała tak uroczą, że pospolite określenie „piękna dziewczyna” użyte w stosunku do niej mniej obrażało prawdę niż zazwyczaj. Płeć miała ciemną, cerę olśniewającą, rysy drobne, słodki, pociągający uśmiech, a w bardzo ciemnych oczach iskrzyło się życie, werwa i budzący zachwyt temperament. Z początku skrywała wyraz tych oczu przed młodym człowiekiem, zaambarasowana wczorajszym wspomnieniem. Kiedy jednak i to minęło, kiedy zdołała zapanować nad sobą i stwierdziła, że ich gość łączy z doskonałym wychowaniem otwartość i żywość usposobienia, a przede wszystkim, gdy usłyszała, jak mówi, że uwielbia muzykę i taniec – rzuciła mu spojrzenie pełne takiego uznania, że młody człowiek przez resztę wizyty do niej zwracał się najczęściej.

Aby ją wciągnąć w rozmowę, wystarczyło wymienić jedną z jej ulubionych rozrywek. Nie potrafiła wówczas zachować milczenia, a w rozmowie obca jej była nieśmiałość czy rezerwa. Szybko stwierdzili, że oboje znajdują przyjemność w tańcu i muzyce i że wypływa to z ogólnej zgodności poglądów we wszystkim, co tyczy obu tych dziedzin. Zachęcona, zaczęła sondować jego opinie co do książek; wymieniła ulubionych pisarzy i rozwodziła się nad nimi z tak entuzjastycznym zachwytem, że każdy dwudziestopięcioletni młody człowiek musiałby być z kamienia, gdyby nie przyznał natychmiast, iż to znakomite dzieła, bez względu na to, co o nich dotychczas myślał. Gusta mieli uderzająco podobne. Ubóstwiali te same książki, te same ich ustępy – jeśli zaś wystąpiła jakakolwiek różnica, podniósł się najmniejszy sprzeciw, trwało to tylko, dopokąd Marianna nie wytoczyła swoich argumentów wspartych roziskrzonym spojrzeniem. On przychylał się do wszystkich jej wniosków i zarażał się jej entuzjazmem, toteż na długo przed końcem wizyty rozmawiali już z sobą ze swobodą, jaką daje wieloletnia, bliska znajomość.

– Sądzę, Marianno – zwróciła się do niej Eleonora, kiedy drzwi zamknęły się za gościem – że dokonałaś nie byle czego jak na jedno przedpołudnie. Poznałaś poglądy pana Willoughby'ego niemal we wszystkich istotnych sprawach. Wiesz, co sądzi o Cowperze i Scotcie, jesteś pewna, że ocenia ich piękno jak należy, i zostałaś najrzetelniej zapewniona, że nie zachwyca się Pope'em bardziej niż to właściwe. Czymże jednak wasza dalsza znajomość będzie się mogła pożywić, jeśli dalej w takim tempie wyczerpywać będziecie tematy rozmowy? Niedługo zbraknie wam pomysłu. Przy następnym spotkaniu poznasz jego poglądy na malownicze piękno i powtórne małżeństwo – no i co ci jeszcze zostanie?

вернуться

* Inkomodować – trudzić kogoś, niepokoić, sprawiać kłopot.