Выбрать главу

A jeżeli nie poślą wojska do lasów na północy – trudno. Wtedy Cornelius zacznie działać wedle sekretnej Dyspozycji.

– Nowikow, stać spokojnie! Zaraz ci rozwalę ta świńska morda! Von Dorn podskoczył w stronę Mińki Nowikowa z czwartego plutonu. Ciężki los miał z tym chłopakiem – złym, okrutnym, postrachem innych żołnierzy. Podobno wczoraj Mińka złapał kota i żywcem obdarł go ze skóry – nieszczęsne zwierzę darło się na całe koszary. Śledztwa w tej paskudnej sprawie Cornelius jeszcze nie wszczynał. Jeśli okaże się, że to prawda, pośle Mińkę do pułkowego profosa, niech wlepi bestii sto pięćdziesiąt batów, żeby nie dręczył więcej niemych stworzeń i nie uwłaczał godności żołnierza. Także i teraz, ćwicząc sposób pozwalający się obronić przed przeciwnikiem, który chce zadać cios nożem, Nowikow umyślnie wykręcił rękę szczupłemu Juszce Chriaszczewatemu. Ten aż się skrzywił z bólu, ale bał się krzyknąć.

Trzeba było dać Mińce nauczkę. Cornelius kazał stanąć Nowikowowi na baczność i wytrzaskał go po gębie – niezbyt mocno, żeby nie złamać nosa i nie wybić zębów, ale do krwi. Mińka, choć stękał cicho, stał wyprężony. No nic, wyrodku, poczekaj, pod rózgami profosa jeszcze lepiej zaśpiewasz.

Do chłosty i policzków von Dorn uciekał się nieczęsto, i to tylko wobec żołnierzy, do których nie docierały żadne słowne upomnienia. Dowódca powinien umieć znaleźć odpowiednie podejście do każdego podwładnego, inaczej co z niego za zwierzchność? Jeśli żołnierz źle się sprawia, znaczy, że winien jest oficer, nie zdołał do niego trafić ani niczego go nauczyć. Ale, oczywiście, zdarzają się i tacy jak Nowikow, do których przemawiają jedynie wymysły i bicie.

Bicie – cóż, lepiej by było w ogóle się bez niego obejść, ale wymysły i przekleństwa w wojennym rzemiośle to rzecz pierwszorzędnej wagi, bez nich nie można ani wydać rozkazu, ani poprowadzić żołnierzy do ataku. Poznając tutejszy język, von Dorn przede wszystkim zabrał się do nauki tych jakże niezbędnych słów. Jeśli chodzi o przekleństwa, Moskowici, w przeciwieństwie do innych dziedzin życia, okazali się niezwykle pomysłowi i wyrafinowani. Przyczyna tego, zdaniem Corneliusa, leżała również w przesadnej surowości obowiązujących praw. Za wulgarne przekleństwa władza karała srogo. Po targowiskach i placach snuli się specjalni agenci, czujnie nastawiając uszu. Gdy tylko usłyszeli zakazane, plugawe wyrazy, od razu chwytali winnego i ciągnęli na rozprawę. Tyle że niewiele to pomagało – przeklinano jeszcze dosadniej i wymyślniej. Zresztą sami strażnicy porządku, wlokąc schwytanego za włosy do Ziemskiego Prikazu, tak złorzeczyli, że zwłaszcza przyjezdni, nieosłuchani, zamierali z wrażenia i żegnali się znakiem krzyża.

Doskonała znajomość moskiewskich nieprzyzwoitych wyrażeń niezbędna była Corneliusowi nie tylko w służbie, ale i dla pomyślności Dyspozycji. Dlatego przeklinać nauczył się porucznik tak znakomicie, że bywali mieszkańcy Kukuju jedynie chrząknięciem kwitowali jego popisy, a Stioszka czasem się czerwieniła, a czasem wybuchała śmiechem. Poczekajcie, mówił sobie w duchu von Dorn, to jeszcze nic. Tak się nauczę gadać w waszym barbarzyńskim języku, że nikt z mojej mowy nie pozna, żem Niemiec.

Prawdę powiedziawszy, tubylczą kochankę porucznik także wziął sobie nie przypadkiem, lecz zmyślnie to wykoncypował. Jego bujne, zawadiackie wąsy i białe jak cukier, czyszczone tłuczoną kredą zęby przyciągały spojrzenia i Lischen, która usługiwała „Pod Bocianim Gniazdem”, i hafciarki Molly Jenkins, ale on wolał Stioszkę. Dlaczego? Bo oprócz wspomnianych wcześniej powodów był jeszcze i ten, że połowę czasu, który spędzał u swojej wybranki, poświęcał na naukę: a jak się nazywa to, a jak powiedzieć tamto, a jak prawidłowo wymówić „szczeniak”.

Wieczorami, w stajni, podczas ćwiczeń w robieniu szpadą, atakując z różnych pozycji worek wypchany słomą (taką zaprawę należy koniecznie przeprowadzać codziennie, żeby nie wyjść z wprawy i nie utracić płynności ruchów), von Dorn wyobrażał sobie, że walczy przeciwko całemu zastępowi podłych Moskowitów, i takimi oto słowy zwracał się do nieprzyjaciół:

– Myślicie, że na wieki wieczne pogrzebaliście mnie w waszym cuchnącym bagnie? Włożyliście do trumny, zabili wieko gwoździami, a z wierzchu przysypali wilgotną rosyjską ziemią? Nas, Europejczyków, macie za bełkoczących, głupawych cudaków, Niemiaszków, którzy nawet z daleka od razu rzucają się w oczy? Powiadacie, że jeszcze nigdy dotąd się nie zdarzyło, żeby jakiś cudzoziemiec bryknął z Moskowii z powrotem do Europy? Że tych, co próbowali, szybko chwytano, batożono, wyrywano im nozdrza i zsyłano na Sybir? Poczekajcie, bydlaki brodate, takiego Niemca jak Cornelius von Dorn jeszczeście nie widzieli. Ucieknę od was, wyrwę się stąd, żeby was jasny szlag trafił! Znowu będę wolny, bogaty i jeszcze się policzę ze sprawcą mojej krzywdy! Nie pozostanę mu dłużny!

A Dyspozycja Corneliusa była następująca.

W ciągu roku, do przyszłego lata, nauczyć się po rosyjsku tak, żeby nikt nie mógł rozpoznać w nim cudzoziemca. Moskiewski ubiór miał już przygotowany: kaftan, spiczasta czapa, juchtowe buty. Wkrótce, za dwa-trzy miesiące, trzeba będzie zacząć zapuszczać brodę.

Główny zaś punkt Dyspozycji dotyczył tego, by nie uciekać z Moskwy jak zbity pies; nie wracać z pustymi rękami, lecz z bogatym łupem i w pełni wewnętrznego zadowolenia.

W dniu, gdy poddiaczy Cudzoziemskiego Prikazu, Fiedka Łykow, sprawca wszystkich Corneliusowych krzywd i ograniczeń, pojawi się publicznie w paradnym ubiorze, to jest w przypisanym do jego stanowiska wspaniałym kaftanie z carskiej Orużejnej Pałaty [30], zaczaić się na łapownika gdzieś w cichym kącie, jakich na Kremlu jest mnóstwo. Stuknąć go solidnie po łbie, żeby stracił przytomność. Ściągnąć z niego kaftan, cały tkany złotem, z kołnierzem wyszywanym perłami i guzami z rubinów, a także sobolową czapę z diamentową zapinką. To będzie stosowna zapłata za odebraną kapitańską rangę, obniżony żołd i przywłaszczone sobie wyposażenie, należne na zagospodarowanie się w nowym miejscu. I to zapłata z niemałymi procentami.

Wystarczy wtedy środków i na wspaniały entourage dla ojcowskiego budzika, i na odbudowę Theofels przez brata Clausa. A najsłodszą zemstą okaże się to, że podstępnego Fiedkę za przepadek carskiego mienia będą długo siec batogami – dopóki nie przyrzeknie pokryć straty do ostatniej kopiejki. Popamięta, łachudra, „Korniejkę Fendorina”.

Do swojego przeinaczonego na tutejszy sposób imienia i nazwiska porucznik przyzwyczaił się nie od razu. Wymówić „Cornelius von Dorn” było dla Moskowitów zadaniem ponad siły. Teraz już nauczył się reagować i na „Kornieja Fondornowa”, i na „Korniejkę Fondorina”. Niech tam. To nie potrwa długo.

Na koniec, przed pójściem do Stioszki na obiad, Cornelius zadysponował najważniejsze przewidziane na dziś ćwiczenie: atak ogniowy kompanii w szyku. Ta bojowa sztuczka była jego własnym wynalazkiem i przedmiotem szczególnej dumy.

Zaczęło się od tego, że mało który z rosyjskich muszkieterów okazał się zdatny do strzelania. Przed przybyciem von Dorna z powodu niesprawnej broni i braku nabojów żołnierze w ogóle nie umieli porządnie wypalić. Kiedy Cornelius, pozbywszy się kapitana Owsiejki i jako tako oporządziwszy muszkiety, po raz pierwszy poprowadził kompanię na strzelanie, wszyscy wypadli bardzo marnie. Muszkieterowie przed naciśnięciem na kabłąk spustowy żegnali się krzyżem i zamykali oczy, a dwóch (fakt, Cornelius osobiście tego nie dopatrzył) zostawiło wyciory w lufie, przez co jeden stracił oko, drugiemu zaś urwało palce. Co prawda, porucznik nie poniósł za te okaleczenia żadnej odpowiedzialności, w moskiewskim wojsku podobne wypadki były na porządku dziennym, ale musiał każdego żołnierza pojedynczo uczyć strzelania. Za to teraz mogliby walczyć choćby w armii księcia Conde – Cornelius nie powstydziłby się swojej kompanii.

вернуться

[30] Orużejnaja Pałata – kremlowski skarbiec i zbrojownia (przyp. tłum.).