Выбрать главу

Straż graniczna, zorientował się Fandorin.

Oficer stanął przed Brytyjczykiem, wyciągnął do niego rękę i powiedział:

– Yk!

Nicholas speszył się, gdyż uświadomił sobie, że absolutnie nie ma pojęcia, jak wygląda w Rosji kontrola paszportowa. Czyżby było przyjęte zaczynać ją od uścisku dłoni? Cóż, to oryginalne, chociaż chyba niezbyt higieniczne, jeśli się weźmie pod uwagę, ilu pasażerom oficer musi uścisnąć ręce. Ale za to bardzo rosyjskie.

Fandorin zerwał się pośpiesznie i z szerokim uśmiechem mocno potrząsnął dłonią funkcjonariusza straży granicznej. Ten obrzucił zbzikowanego cudzoziemca zdumionym spojrzeniem i wybełkotał niewyraźnie, zwracając się do swego podwładnego:

– A to świr. Poczekaj, Sapryka, jeszcze nie takich rzeczy się napatrzysz.

Następnie wyrwał dłoń z uścisku Fandorina, wytarł ją o spodnie i burknął:

– Pokazuj paszport, zagraniczny porąbańcu. Paszport, anderstend? – Do żołnierza zaś mruknął: – Takim psycholom powinni dawać wariackie papiery, a nie paszporty.

Chudy, blady Sapryka zachichotał niepewnie.

Do czerwonej książeczki, ozdobionej wizerunkiem przedstawicieli narodowej brytyjskiej fauny – lwem i jednorożcem – dziwny pogranicznik odniósł się z całkowitym brakiem zainteresowania. Wręczył ją swemu pomocnikowi ze słowami:

– Przywal. Yk.

Żołnierzyk wbił pieczątkę na odpowiedniej stronie, a oficer tymczasem zajął się Kalinkinsem.

– Aha – skonstatował złowieszczo – bratnia Łotwa. – Z grymasem niechęci na czerwonej twarzy przekartkował paszport, a jedną stroniczkę obejrzał pod światło. – Wizka do kitu, rozpaćkana – zauważył z widocznym zadowoleniem. – Z taką to można jechać do Afryki. Daty też nie widać.

– Dostałem ją w waszym konsulacie! – zdenerwował się handlowiec. – Nie ja przystawiłem pieczątkę! Panie poruczniku, to są szykany!

Oficer zmrużył oczy w niemiłym uśmieszku.

– Szykany, powiadasz? A jak wasi pogranicznicy czepiają się naszych obywateli? Zaraz cię wysadzę z pociągu do wyjaśnienia sprawy, wtedy się zaczną prawdziwe szykany.

Mister Kalinkins zbladł i wyszeptał drżącym głosem:

– Nie, nie. Bardzo proszę.

Po pełnej napięcia pauzie oficer kiwnął głową.

– No. Już ja was nauczę szacunku dla Rosji… Yk! Dobra, przywalaj, Sapryka! – I majestatycznie wymaszerował na korytarz, zawadziwszy ramieniem o drzwi.

Żołnierzyk uniósł pieczątkę nad paszportem, zerknął na należącą do Kalinkinsa paczkę winstonów i zapytał cicho:

– A nie poczęstowałby pan papieroskiem?

Łotysz, syknąwszy coś ze złością w swoim języku, pchnął całe pudełko w stronę wyciągniętej ręki.

Nicholas obserwował tę scenę w kompletnym osłupieniu, ale ciąg szokujących niespodzianek dopiero się zaczynał.

Nie minęła minuta, kiedy drzwi znów się otworzyły (pukanie widocznie nie było przyjęte) i do przedziału wszedł funkcjonariusz celny. Na szyi dyndał mu długopis na sznurku. Obrzucił bystrym spojrzeniem obu pasażerów i od razu usiadł koło Łotysza.

– Narkotyki? – zapytał konfidencjonalnie. – Heroinka, kokainka?

– Jakie znowu narkotyki! – wykrzyknął nieszczęsny Kalinkins. – Jestem biznesmenem! Mam kontrakt z Syrkołbasimpeksem!

– A gdyby tak rewizja osobista? – zasugerował celnik w czarno-zielonym mundurze i zwracając się do Nicholasa, poufnym tonem wyjaśnił: – Mieliśmy tu w zeszłym tygodniu jednego „biznesmena”. Paczuszkę z towarem wsadził sobie w tyłek. Ale i tak znaleźliśmy.

Łotysz nerwowo przełknął ślinę i pod stolikiem podał celnikowi jakiś szeleszczący zwitek.

– Cóż, kontrakt rzecz święta – rzekł funkcjonariusz z westchnieniem, po czym zapytał Fandorina: – A pan skąd do nas przyjeżdża?

I znów się okazało, że brytyjski paszport budzi tu o wiele mniejsze zainteresowanie niż łotewski.

– Gute Reise [4] – rzekł na pożegnanie celnik, nie wiadomo dlaczego po niemiecku.

Kontrola była zakończona.

Pociąg zgrzytnął hamulcami, wagon zakołysał się i stanął. Za oknem widniał skąpo oświetlony peron i budynek stacyjny w pseudoempirowym stylu. Napis głosił:

NIEWOROTINSKAJA

L K. Mosk. – Bałt.

Oto ona, ziemia rodzinna!

Pierwszy kontakt z przedstawicielami państwa rosyjskiego wywarł na magistrze nauk historycznych tak wstrząsające wrażenie, że odczuł przemożną potrzebę, by bezzwłocznie coś przekąsić.

Rzecz w tym, że Nicholas Fandorin w ogóle nie pijał alkoholu, a jadał również z umiarem, i to ograniczając się jedynie do zdrowej żywności, dlatego też znana większości wewnętrzna potrzeba, by golnąć kielicha na uspokojenie nerwów, u naszego magistra objawiała się zwykle wzmożoną ochotą na jakąś ponadnormatywną i niezdrową przekąskę.

Mając w pamięci opinię towarzysza podróży na temat wagonu restauracyjnego, Nicholas postanowił nabyć coś w dworcowym bufecie, jako że w rozkładzie jazdy zaznaczono, iż pociąg na stacji Nieworotinskaja stoi aż piętnaście minut (pewnie po to, by pogranicznicy, celnicy i zatrzymani pasażerowie zdążyli wysiąść). Na wszelki wypadek portfel z pieniędzmi, dokumentami i kartami kredytowymi Fandorin zostawił w neseserze, a ze sobą wziął jedynie kilka banknotów tysiącrublowych, przewidująco nabytych w kantorze na ryskim dworcu.

Konduktor siedzący na stopniach wagonu usunął się, robiąc pasażerowi przejście, i ziewnął głośno. Przy niezbyt romantycznym wtórze owego ziewnięcia potomek ośmiu pokoleń rosyjskich Fandorinów po raz pierwszy postawił stopę na rodzimej, zalanej asfaltem ziemi.

Spojrzał w lewo, potem w prawo.

Po lewej stronie wisiał długi, wyblakły transparent z wizerunkiem wąsatego radzieckiego żołnierza w furażerce, a białe litery głosiły:

50 LAT WIELKIEGO ZWYCIĘSTWA

NIEŚLIŚMY JE NA SZTANDARACH PRZEZ PÓŁ ŚWIATA

JEŚLI TRZEBA – POWTÓRZYMY TRYUMFALNY MARSZ!

Na prawo stał niewielki gipsowy Lenin w cyklistówce, z wyciągniętą ręką. Nicholas zdziwił się, gdyż prasa podawała, że wszelkie kultowe relikty epoki totalitaryzmu już dawno usunięto. Widocznie jesteśmy w tak zwanej czerwonej strefie, uznał magister i wszedł do budynku dworca.

Panował w tym przybytku zapach niczym w od dawna zapchanym ustępie, a na ławkach leżeli i spali brudni, obdarci ludzie – jak można przypuszczać, współcześni kloszardzi, zwani tu menelami. Przyglądać się tym malowniczym oberwańcom Nicholas się krępował, czym prędzej więc podszedł do bufetu z oszkloną gablotą.

Nerwowe podniecenie skłaniało do spożycia czegoś szczególnie niewskazanego, jak choćby hot-dog czy hamburger. Jednakże na talerzach leżały tylko nierówno pokrojone kromki białego chleba z tłustą, niemal czarną kiełbasą, plasterkami żółtego sera o zawiniętych do góry brzegach i maleńkimi, zeschniętymi rybkami. Na widok tych osobliwych sandwiczy Fandorin się wzdrygnął. Omiótł gablotę spojrzeniem i w końcu zwrócił się do osowiałej bufetowej, która szklanym wzrokiem przyglądała się łażącym po kontuarze muchom:

– Poproszę jogurt. Z kawałkami owoców. Albo nie, dwa.

Bufetowa, nie podnosząc oczu, cisnęła na ladę dwa pojemniki Tutti-frutti (Nicholas zwykle kupował Danone – odtłuszczony, bez dodatków smakowych, ale jak szaleć, to szaleć), wzięła dwie tysiącrublówki i zamiast reszty położyła obok jogurtów trzy owocowe cukierki w wyblakłych papierkach.

– Bardzo przepraszam, ale termin przydatności tego produktu minął miesiąc temu – oznajmił Fandorin, przestudiowawszy etykietę. – Jogurt nie nadaje się do jedzenia.

Bufetowa zaszczyciła wreszcie spojrzeniem natrętnego klienta i wycedziła nienawistnie:

вернуться

[4] Miłej podróży (przyp. tłum.).