Выбрать главу

— Słuchaj, Masłobojew! Cenię twoją braterską propozycję, ale nic ci nie mogę teraz odpowiedzieć, a dlaczego, długo by trzeba gadać. Tak się składa. Zresztą obiecuję ci: o wszystkim opowiem później, po bratersku. Za twoją propozycję bardzo ci dziękuję: obiecuję, że przyjdę do ciebie, i przyjdę nieraz. Ale ot, o co teraz najbardziej mi chodzi: jesteś ze mną otwarty, więc i ja decyduję się poprosić cię o radę, tym bardziej że, jak się zdaje, jesteś od takich spraw specjalistą. ' I opowiedziałem mu całą historię Smitha i jego wnuczki, począwszy od cukierni. Dziwne: kiedy mu to opowiadałem, wyczytałem z jego oczu, że coś wie o tej historii. Zapytałem go o to.

— Nie, nie! — odpowiedział. — Zresztą coś niecoś słyszałem o Smisie, słyszałem, że jakiś starzec umarł w cukierni. A o madame Bubnow istotnie wiem trochę. Od tej damy już dwa miesiące temu wziąłem łapówkę. Je prends mon bien, où je le trouve [— Biorę należne mi dobro tam, gdzie się nań natknę], i w tym sensie podobny jestem do Moliera.[17] Ale chociaż zdarłem z niej wtenczas sto rubli, dałem sobie słowo, że jeszcze wycisnę z niej, ale już nie sto, tylko pięćset rubli. Wstrętna baba. Niedozwolonymi rzeczami się zajmuje. Niech tam sobie, ale czasem już za daleko się posuwa. Nie uważaj mnie za Donkiszota. Chodzi o to, że mogę na tym porządnie stracić, i kiedy pół godziny temu spotkałem Sizobriuchowa, ucieszyłem się niezmiernie. Widać, że go tu sprowadzono i że sprowadził go grubas, a ponieważ wiem, jakimi to rzeczami grubas się specjalnie trudni, wnioskuję więc... No, ale ja go nakryję! Rad jestem, że słyszałem od ciebie o tej dziewczynce: trafiłem na nowy ślad. Przecież ja, braciszku, spełniam różne prywatne polecenia. I jakich ja mam znajomych! Prowadziłem niedawno jakieś poszukiwania dla pewnego księcia, to powiadam ci — wyszły na jaw sprawki, jakich nikt by się nie spodziewał po księciu. Albo, jeśli chcesz, opowiem ci historię o pewnej mężatce. Przychodź do mnie, bracie, a ja ci przygotuję takie tematy, że gdy je opiszesz, to ci nie uwierzą...

— A jak nazwisko owego księcia? — przerwałem mu przeczuwając coś niecoś.

— A tobie to po co? Zresztą proszę: Wałkowski.

— Piotr?

— Tak. Znasz go?

— Nie bardzo. Wiesz co, Masłobojew, o tego pana nieraz się ciebie pytał — rzekłem wstając z miejsca — bardzoś mnie zainteresował.

— Dobrze, stary przyjacielu, dowiaduj się, ile chcesz. Umiem opowiadać bajeczki, ale do pewnych granic tylko, rozumiesz. Inaczej traci się kredyt i honor — mówię o honorze zawodowym, no i tam dalej.

— O ile ci honor pozwoli.

Byłem nawet wzburzony. On to zauważył.

— No, co powiesz mi o tej historii, o której ci niedawno opowiedziałem? Wymyśliłeś co czy nie?

— O tej historii? Poczekaj chwilkę, pójdę zapłacić.

Podszedł do bufetu i tam, jakby niechcący, znalazł się obok młodzieńca, którego zwano poufale Mitroszką. Wydało mi się, iż Masłobojew zna go daleko lepiej, niż chciał mi się przyznać. W każdym razie widać było, że spotykają się nie po raz pierwszy.

Mitroszką miał wygląd dość oryginalny. W kaftanie i czerwonej jedwabnej koszuli, o ostrych, lecz ujmujących rysach twarzy i dość jeszcze młodzieńczym wyglądzie, o śmiałych błyszczących oczach, smagły, sprawiał ciekawe wrażenie i nie był odpychający. Ruchy miał jakoś sztucznie zuchowate, ale w danej chwili widocznie starał się panować nad sobą, chcąc nadać sobie wygląd niezmiernie rzeczowy i solidny.

— Widzisz, Wania — powiedział Masłobojew wracając — żebyś spróbował przyjść do mnie dzisiaj o siódmej, może bym ci coś niecoś mógł powiedzieć. Ja sam, widzisz, nic nie znaczę; kiedyś znaczyłem coś, a teraz jestem tylko pijak i od wszystkiego się odsunąłem. Ale mam jeszcze dawne stosunki; mogę się o tym i owym przewiedzieć, zwąchać się z różnymi sprytnymi ludźmi; na tym właśnie robię interesy; co prawda, w wolnym czasie, czyli kiedy jestem trzeźwy, sam także robię coś niecoś, również przez znajomych... przeważnie wywiady... No, ale co tu dużo gadać! Dość tego... Oto mój adres: Szestiławoczna. Ale teraz, bracie, jużem za bardzo przekisł! Puszczę jeszcze parę groszy, i do domu. Polezę. Jak przyjdziesz — to cię zapoznani z Aleksandrą Siemionowną, a jeżeli czasu wystarczy, to i o poezji pogadamy.

— No, a o tym?

— Może i o tym.

— Prawdopodobnie przyjdę, tak, na pewno przyjdę...

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Anna Andriejewna już od dawna czekała na mnie. To, co jej wczoraj powiedziałem o kartce Nataszy, bardzo ją zaciekawiło i spodziewała się mnie znacznie wcześniej, najdalej o dziesiątej rano. A ponieważ zjawiłem się u niej dopiero o drugiej po południu, męczarnie oczekiwania biednej staruszki doszły do zenitu. Poza tym miała wielką ochotę zwierzyć mi się ze swej nowej nadziei, wczoraj zrodzonej, i opowiedzieć o Mikołaju Siergieiczu, który od wczoraj zaczął chorować, osowiał, a równocześnie stał się bardzo czuły dla niej. Kiedy przyszedłem, przyjęła mnie chłodno i z miną niezadowoloną, słowa cedziła przez zęby i nie wykazywała najmniejszej ciekawości, jakby mi chciała powiedzieć: "Po coś przyszedł? Że też masz ochotę co dzień przyłazić." Gniewało ją moje spóźnienie. Ale mnie się śpieszyło i dlatego bez dalszego zwlekania opowiedziałem jej całą wczorajszą scenę u Nataszy. Gdy tylko staruszka usłyszała o odwiedzinach księcia i jego uroczystych oświadczynach, zaraz opadła z niej sztuczna osowiałość. Brak mi słów na opisanie jej uciechy, straciła całkiem głowę, żegnała się, płakała, biła pokłony przed obrazem, ściskała mnie i chciała natychmiast biec do Mikołaja Siergieicza, by podzielić się z nim swoją radością.

— Zlituj się, przecież z powodu tych ciągłych poniżeń i krzywd wpadł w melancholię, ale gdy teraz dowie się, iż Natasza otrzymała pełne zadośćuczynienie, momentalnie zapomni o wszystkim.

Ledwie jej to zdołałem wyperswadować. Poczciwa staruszka pomimo dwudziestopięcioletniego pożycia z mężem znała go bardzo mało. Chciała również jechać zaraz ze mną do Nataszy. Tłumaczyłem jej, że Mikołaj Siergieicz nie tylko prawdopodobnie nie będzie patrzył przychylnie na taki postępek, ale możemy tym zaszkodzić całej sprawie. Z trudem opanowała się, ale zatrzymała mnie niepotrzebnie z pół godziny i cały czas mówiła wyłącznie ona. "Z kimże ja teraz zostanę — biadała — sama z taką radością, w tych czterech ścianach ?" W końcu przekonałem ją, aby mnie wypuściła, tłumacząc, iż Natasza oczekuje mnie z niecierpliwością. Staruszka przeżegnała mnie kilkakrotnie na drogę, posłała błogosławieństwo Nataszy i omal nie rozpłakała się, gdy stanowczo odmówiłem przyjścia po raz drugi wieczorem, o ile z Natasza nie zdarzyło się coś szczególnego. Mikołaja Siergieicza dnia tego nie widziałem: nie spał w nocy, skarżył się na ból głowy, dreszcze i teraz spał w swoim gabinecie.

Natasza również czekała na mnie przez cały ranek. Gdym wszedł, swoim zwyczajem chodziła po pokoju, ze skrzyżowanymi rękami, rozmyślając o czymś. Nawet teraz, gdy o niej wspominam, wyobrażam ją sobie w ten sposób: samotną, w ubogim pokoiku, zamyśloną, oczekującą, ze skrzyżowanymi rękami i spuszczonymi oczyma, chodzącą bez celu tam i z powrotem.

Cichym głosem, nie przestając chodzić, zapytała, dlaczego tak późno przyszedłem. Opowiedziałem jej pokrótce moje przygody, lecz ona mnie prawie nie słuchała. Widać było, że jest czymś bardzo zaniepokojona.

— Co słychać? — zapytałem.

— Nic nowego — odpowiedziała spokojnie, lecz z takim wyrazem twarzy, z którego zaraz się domyśliłem, że zdarzyło się coś nowego i że czekała na mnie, aby to opowiedzieć, ale wedle swego zwyczaju opowie mi to nie teraz, lecz kiedy będę wychodził. Tak było między nami zawsze. Przyzwyczaiłem się już i czekałem.

вернуться

17

Powiedzenie przypisywane Molierowi, brzmi jednak inaczej: ii m'est permis de reprendre mon hien ou je le trouve (wolno mi odebrać moją własność od tego, u kogo ją znajduję), odnosi się bowiem do rzekomego plagiatu, popełnionego przez Cyrana de Bergerac, który przywłaszczył sobie kilka scen z komedii Moliera.