— Co to za kartka? — zapytała Natasza.
— Wania był u mnie, nie zastał mnie oczywiście i w kartce, którą zostawił, zwymyślał mnie za to, że nie przychodzę do ciebie. I ma zupełną słuszność. To było wczoraj.
Natasza spojrzała na mnie.
— Ale jeżeli ci starczyło czasu, żeby siedzieć od rana do wieczora u Katarzyny Fiodorowny... — zapytał książę.
— Wiem, wiem, co powiesz — przerwał Alosza. — "Jeżeli mogłeś być u Kati, to powinieneś mieć dwa razy więcej powodów, żeby być tutaj." Zupełnie się z tobą zgadzam i nawet dodani od siebie: nie dwa razy, ale milion razy więcej powodów. Ale po pierwsze, zdarzają się przecież w życiu dziwne, nieoczekiwane wypadki, które mieszają wszystkie szyki i wszystko przewracają do góry nogami. Otóż mnie się coś takiego zdarzyło. Przecież mówię, że przez te dni zupełnie się zmieniłem, od stóp do głów; a więc widocznie były po temu ważne powody!
— Ach, mój Boże, i cóż ci się takiego przytrafiło? Nie męcz dłużej! — zawołała Natasza, rozśmieszona zgorączkowaniem Aloszy.
Istotnie, Alosza był nieco śmieszny: śpieszył się, słowa sypały mu się z ust szybko, chaotycznie. Wciąż mu się chciało mówić, mówić, opowiadać. Ale opowiadając nie wypuszczał jednak ręki Nataszy i bezustannie podnosił ją do ust, jakby nie mogąc się dość nacalować.
— Właśnie chodzi o to, co mi się przytrafiło — ciągnął dalej Alosza. — Ach, moi drodzy! Com ja widział, com ja robił, jakich ludzi poznałem! Przede wszystkim, Katia — to skarb! Zupełnie, zupełnie jej nie znałem dotychczas! I wtenczas, we wtorek, kiedy ci o niej opowiadałem, Nataszo, pamiętasz, kiedy z takim zachwytem mówiłem, to i wtenczas prawie zupełnie jej nie znałem. Kryła się przede mną aż do ostatniej chwili. Ale teraz doskonale poznaliśmy się wzajemnie. Jesteśmy już na ty. Ale zacznę od początku: po pierwsze, Nataszo, gdybyś tylko mogła słyszeć, co ona mówiła o tobie, kiedy następnego dnia, we środę, opowiedziałem jej, co zaszło między nami... Ale właśnie przypominam sobie, jakim ja byłem głupcem wobec ciebie, kiedy przyjechałem tu wtenczas we środę rano! Ty witasz mnie z zapałem, jesteś pod wrażeniem naszej nowej sytuacji życiowej, chcesz ze mną mówić o tym wszystkim, jesteś smutna, a równocześnie żartujesz i przekomarzasz się ze mną; a ja — robię ze siebie takiego solidnego człowieka! O, głupiec, głupiec! Przecież naprawdę chciałem się przed kimś pochwalić, że niedługo będę mężem, człowiekiem solidnym, i miałem też przed kim się chwalić — przed tobą! Ach, jak ty musiałaś się śmiać ze mnie i jak bardzo zasługiwałem na twój śmiech.
Książę siedział w milczeniu i z jakimś triumfująco ironicznym uśmiechem patrzył na Aloszę. Jak gdyby cieszył się, że jego syn jest taki lekkomyślny i śmieszny. W ciągu całego tego wieczora przypatrywałem mu się uważnie i doszedłem do przekonania, że wcale nie kochał syna, choć tyle mówiono o jego zbyt gorącej miłości ojcowskiej.
— Po widzeniu się z tobą pojechałem do Kati — trzepał dalej Alosza. — Powiedziałem już, że dopiero tego ranka dobrze poznaliśmy się wzajemnie, i dziwne, jak to się stało... nawet nie pamiętam... Kilka słów gorących, kilka spostrzeżeń, myśli szczerze wypowiedzianych, i staliśmy się sobie bliscy na zawsze. Powinnaś, powinnaś ją poznać, Nataszo! Jak ona mi opowiedziała, jak ona mi wytłumaczyła ciebie! Jak ona mi wyjaśniła, jakim ty jesteś dla mnie skarbem! Później opowiedziała mi o swoich ideałach i swoim światopoglądzie; to taka poważna dziewczyna, pełna zapału! Mówiła o obowiązku, o naszym przeznaczeniu, o tym, że wszyscy powinniśmy służyć ludzkości; w ciągu jakichś pięciu czy sześciu godzin rozmowy doszliśmy do zupełnego porozumienia i na tym zakończyliśmy, żeśmy sobie wzajemnie przysięgli dozgonną przyjaźń i że przez całe życie będziemy działać razem!
— W jaki sposób działać? — ze zdziwieniem zapytał książę.
— Ja się tak zmieniłem, ojcze, że wszystko to naturalnie musi cię dziwić; nawet z góry przewiduję wszystkie twoje sprzeciwy — odpowiedział Alosza triumfująco. — Wszyscy jesteście ludźmi praktycznymi, macie tyle przestarzałych, poważnych, surowych zasad; na wszystko, co młode, świeże, patrzycie z niedowierzaniem, wrogo, drwiąco. Ale teraz już nie jestem tym, którego znałeś kilka dni temu. Jestem inny! Śmiało spoglądam w oczy wszystkiemu i wszystkim na świecie. Jeżeli wiem, że mam rację, postępuję według niej aż do ostatecznych konsekwencji; i póki nie zboczę z tej drogi, jestem szlachetnym człowiekiem. Ani słowa więcej! Mówcie, co chcecie, po tym, co powiedziałem, a ja jestem pewny siebie.
— Oho! — powiedział książę drwiąco.
Natasza spojrzała na nas z niepokojem. Bała się o Aloszę. Jemu się często zdarzało wpadać niezręcznie w entuzjazm i Natasza wiedziała o tym. Nie chciała, żeby Alosza okazał się śmiesznym wobec nas, a zwłaszcza wobec ojca.
— Co ty gadasz, Alosza! Przecież to już jakaś filozofia — powiedziała — pewnie cię ktoś nauczył... lepiej byś opowiadał.
— Ależ ja opowiadam! — zawołał Alosza. — Więc widzisz: Katia ma dwóch dalekich krewnych, jakichś tam kuzynów, Lowa i Boria, jeden student, a drugi po prostu młody człowiek. Ona "komunikuje się z nimi; to wprost niezwykli ludzie![18] Do hrabiny prawie wcale nie chodzą, z zasady. Kiedyśmy mówili z Katią o powinności człowieka, o przeznaczeniu i o tym wszystkim, opowiedziała mi o nich i natychmiast dała mi do nich kartkę; zaraz poleciałem, żeby się z nimi poznać. Tego samego wieczora doszliśmy do zupełnego porozumienia. Było tam ze dwanaście najrozmaitszych osób — studenci, oficerowie, malarze; był jeden literat... oni wszyscy znają pana, Iwanie Pietrowiczu, to znaczy czytali pana utwory i wiele się po panu spodziewają w przyszłości. Sami mi tak powiedzieli. Mówiłem im, że znam pana, i obiecałem poznać ich z panem. Wszyscy przyjęli mnie po bratersku, z otwartymi ramionami. Od razu powiedziałem im, że niedługo się żenię, więc traktowali mię jako człowieka żonatego. Mieszkają na czwartym piętrze, na poddaszu, zbierają się możliwie najczęściej, zwykle we środy, u Łowy i JBori. Wszystko to świeża młodzież; wszyscy płomienną miłością kochają całą ludzkość, mówiliśmy o naszej teraźniejszości, o przyszłości, o nauce, o literaturze, i mówiliśmy tak mile, tak szczerze i po prostu... Przychodzi tam również jeden uczeń gimnazjalny. Jak oni się odnoszą do siebie, jacy oni szlachetni! Nie widziałem dotąd takich ludzi! Gdzie ja dotychczas bywałem? Com widział? Co mnie wychowało? Ty jedna tylko, Nataszo, mówiłaś mi coś w tym rodzaju. Ach, Nataszo, koniecznie musisz ich poznać; Katia już ich zna. Oni mówią o niej omal że z nabożeństwem i Katia już mówiła Łowię i Bori, że kiedy będzie w prawie rozporządzenia swym majątkiem, na pewno zaraz ofiaruje milion na cele społeczne.
— A rozporządzać tym milionem będzie pewnie Lowa i Boria z całą ich kompanią? — zapytał książę.
— Nieprawda, nieprawda; wstyd tak mówić, ojcze! — z zapałem zawołał Alosza. — Podejrzewam, co masz na myśli. A o tym milionie rzeczywiście rozmawialiśmy i długo nie mogliśmy zdecydować, na co go użyć. Zdecydowaliśmy w końcu, że przede wszystkim na powszechne nauczanie...
— Tak, rzeczywiście, niedostatecznie znałem dotąd Katarzynę Fiodorownę — zauważył książę, jakby do siebie, wciąż z tym samym drwiącym uśmiechem. — Zresztą wiele się po niej spodziewałem, ale tego...
— Co cię tak przeraża? — przerwał Alosza. — Że to trochę odbiega od waszych ustalonych zasad? Że dotąd nikt nie ofiarował miliona, a ona ofiarowuje? Tak? No cóż, jeżeli nie chce żyć na cudzy koszt dlatego, że żyć za te miliony to znaczy żyć na cudzy koszt (dopiero teraz się o tym dowiedziałem). Chce być pożyteczna dla ojczyzny i dla wszystkich i złożyć swój grosz na cel powszechny... O tym groszu czytaliśmy jeszcze w przypowieściach, a jak grosz zapachniał milionem, to już ma być co innego? I na czym się opiera cały ten wychwalony zdrowy rozsądek, w który tak wierzyłem? Czemu tak na mnie patrzysz, ojcze? Jakbyś widział przed sobą błazna, głuptaska! No i cóż, że głuptasek! Żebyś ty słyszała, Nataszo, to, co mówiła Katia: "Nie rozum jest rzeczą najważniejszą, lecz to, co nim kieruje — natura, serce, szlachetne skłonności, rozwój." Genialnie się o tym wyraził Biezmygin. Biezmygin — to znajomy Łowy i Bori i, między nami mówiąc, tęga głowa, doprawdy głowa genialna! Nie dalej jak wczoraj powiedział w rozmowie: "Głupiec, który uświadomił sobie, że jest głupcem, nie jest już głupcem!" Świetne spostrzeżenie! On sypie co chwila takimi aforyzmami i prawdami.
18
Imiona tych dwóch postaci (w oryg. Lowinka i Borinka) wzorowane są na wspomnianych w komedii Gribojedowa Mądremu biada, w kwestii Riepietiłowa, imionach dwóch młodzieńców, paplających "postępowo" frazesowiczów, Lewona i Borinki.