Выбрать главу

— A czyś jej nie chciał przekupić, żeby się od niej czegoś dowiedzieć, przyznaj się otwarcie: umyślnie przyszedłeś do mnie, wiedząc, że mnie w domu nie będzie, żeby pomówić z nią w cztery oczy i coś wybadać, no nie? Przecież wiem, żeś z nią półtorej godziny przesiedział, zapewniłeś ją, że znałeś jej nieboszczkę matkę, i o coś rozpytywałeś.

Masłobojew przymrużył oczy i uśmiechnął się filuternie.

— Pomysł niegłupi — powiedział. — Nie, Wania, to nie to. Właściwie dlaczego nie rozpytać przy okazji? Ale to nie to. Słuchaj, stary przyjacielu, chociaż jestem teraz dosyć pijany, jak zwykle, lecz wiedz, że w złej myśli Filip cię nigdy nie oszuka, w zlej myśli rozumiesz?

— No, a bez zlej myśli?

— No... i bez złej myśli. Ale do diabła z tym, napijmy się, i do rzeczy! Sprawa błaha — ciągnął po wypiciu. — Ta Bubnowa nie ma żadnego prawa zatrzymywać dziewczynki; zbadałem to wszystko. Nie było tu żadnej adoptacji ani nic w tym rodzaju. Matka była jej winna pieniądze, więc ta zabrała do siebie dziewczynkę. Bubnowa, chociaż szelma i złodziejka, ale baba głupia jak wszystkie baby. Nieboszczka miała paszport w porządku, a zatem nic nie stoi na przeszkodzie. Helena może mieszkać u ciebie, chociaż byłoby bardzo dobrze, żeby jakaś uczynna rodzina wzięła ją na wychowanie. Ale na razie niech będzie u ciebie. To nic! Wszystko ci załatwię. Bubnowa nawet palcem nie będzie śmiała kiwnąć. A o nieboszczce matce prawie nic pewnego się nie dowiedziałem. To wdowa po kimś, nazwiskiem Salzmann.

— Tak; tak właśnie mi Nelly mówiła.

— No więc sprawa skończona. A teraz, Wania — zaczął mówić nieco uroczyście — mam do ciebie jedną prośbę. Spełnij ją. Opowiedz mi, o ile możności szczegółowo, co ty masz za interesy, dokąd chodzisz, gdzie bywasz całymi dniami. Chociaż trochę słyszałem i wiem, ale muszę wiedzieć znacznie szczegółowiej.

Ten uroczysty ton zdziwił mnie, a nawet zaniepokoił.

— A cóż to takiego? Na co ci ta wiadomość? I pytasz tak uroczyście...

— Ot, co ci powiem, Wania, nie tracąc słów: chcę ci oddać przysługę. Widzisz, przyjacielu, gdybym chciał być chytry wobec ciebie, umiałbym i bez tego uroczystego tonu cię wybadać. A ty podejrzewasz jakiś podstęp: wczoraj cukierki... przecież zrozumiałem. Skoro mówię uroczystym tonem, to znaczy, że interesuję się tym wszystkim nie dla siebie, lecz dla ciebie. Więc nie miej wątpliwości i mów bez ogródek szczerą prawdę...

— Ale co za przysługę? Słuchaj, Masłobojew, dlaczego nie chcesz mi nic opowiedzieć o księciu? To mi jest potrzebne. W ten sposób oddasz mi przysługę.

— O księciu? Hm!... No, niechże będzie, powiem ci wprost: wypytuję cię teraz z powodu księcia.

— Jak to?

— Otóż tak: zauważyłem, bracie, że wplątał się jakoś w twoje sprawy; poza tym, opowiadał mi o tobie. W jaki sposób dowiedział się, że my się znamy — to nie twoja rzecz. A najważniejsze: strzeż się tego księcia. To Judasz-sprzedawczyk, a nawet gorzej. I dlatego, kiedy zobaczyłem, że wywiera wpływ na bieg twoich spraw, zadrżałem o ciebie. Zresztą przecie ja o niczym nie wiem; dlatego właśnie proszę cię, żebyś mi opowiedział, abym mógł osądzić... I nawet po to cię dziś do siebie zaprosiłem. To jest właśnie ta ważna sprawa, mówię otwarcie.

— W każdym razie powiedz mi choć cokolwiek, choć to, dlaczego powinienem się tak obawiać księcia.

— Dobrze, niech i tak będzie; mnie, bracie, na ogół używają czasem i do innych spraw. Ale powiedz sam: przecież niektórzy ludzie ufają mi tylko dlatego, że nie jestem papla. Jakże więc mógłbym ci o wszystkim opowiadać? Więc nie miej pretensji, jeżeli opowiem ogólnikowo, nazbyt ogólnikowo; tyle tylko, żeby ci dowieść, jaki to łotr. No, więc najpierw ty zaczynaj o sobie.

Postanowiłem, że w moich sprawach me mam absolutnie nic do ukrywania przed Masłobojewem. Sprawa Nataszy nie była tajemnicą, przy tym mogłem spodziewać się dla niej pewnej pomocy od Masłobojewa. Naturalnie w moim opowiadaniu, w miarę możności, ominąłem niektóre punkty. Masłobojew ze szczególną uwagą słuchał wszystkiego, co tyczyło księcia, w wielu miejscach mnie zatrzymywał, w wielu kwestiach zadawał pytania, toteż opowiadanie moje było dość szczegółowe.

— Hm! Mądrą głowę ma ta panna — zdecydował Masłobojew. — Jeżeli nawet niezupełnie trafnie domyśliła się co do księcia, to jedno jest już dobre, że od razu poznała, z kim ma do czynienia, i zerwała wszelkie stosunki. Zuch z tej Natalii Nikołajewny! Piję za jej zdrowie! (Wypił.) Tutaj nie tylko rozum, tu i serce było potrzebne, żeby się nie dać oszukać. I serce nie zawiodło. Naturalnie jej sprawa jest przegrana: książę dopnie swego i Alosza ją porzuci. Żal mi tylko Ichmieniewa — dziesięć tysięcy zapłaci temu łajdakowi! A któż zajmował się jego sprawą, kto ją prowadził? Pewnie sam! E-ech! Tacy to oni, ci zapaleńcy, ci szlachetni ludzie! Do niczego niezdatni! Nie tak trzeba było postępować z księciem. Ja bym dla Ichmieniewa wyszukał takiego adwokata, że e-ech! I ze zniecierpliwieniem uderzył pięścią w stół.

— No, a teraz cóż o księciu?

— A ty wciąż o księciu. I cóż mam o nim mówić? Żałuję, że się z tym wyrwałem. Przecież ja, Wania, chciałem cię tylko co do tego łotra uprzedzić, żeby, że tak powiem, ochronić cię od jego wpływu. Kto z nim się wiąże, ten nie jest bezpieczny. Więc uważaj, ot i wszystko. A tyś już pomyślał, że ja chcę ci zakomunikować Bóg wie jakie tajemnice paryskie.[20] Zaraz widać, żeś powieściopisarz! No, cóż mam mówić o łajdaku? Łajdak jest łajdakiem, i koniec... Ot na przykład opowiem ci jedną jego sprawkę, naturalnie nie wymieniając miejsc, miast, osób, czyli bez ścisłości kalendarzowej. Wiesz, że on jeszcze za czasów pierwszej młodości, kiedy był zmuszony utrzymywać się z pensji biurowej, ożenił się z bogatą córką kupca. No, z tą kupiecką córką niezbyt uprzejmie się obszedł i chociaż nie o nią teraz chodzi, ale zwrócę ci uwagę, przyjacielu, że przez całe życie najlepiej lubił takie sprawy obrabiać. A więc wyjechał za granicę. Tam...

— Zaczekaj, Masłobojew, o jakiej podróży mówisz? W którym roku?

— Akurat dziewięćdziesiąt dziewięć lat i trzy miesiące temu. Otóż tam właśnie uwiódł pewną córkę pewnego ojca i zabrał ze sobą do Paryża. I jak to zrobił! Ojciec był czymś w rodzaju fabrykanta czy też był wspólnikiem w jakimś przedsiębiorstwie. Nie wiem na pewno. Przecież jeżeli ci to opowiadam, to na podstawie własnych domysłów i wniosków, wyciągniętych z innych danych. Otóż książę go oszukał, przystępując wraz z nim do tego przedsiębiorstwa. Oszukał z kretesem i wyciągnął od niego pieniądze. Co do zabranych pieniędzy, stary naturalnie posiadał jakieś dokumenty. A książę chciał tak wziąć, żeby nigdy nie oddać, po naszemu po prostu ukraść. Stary miał córkę i ta córka była piękna, a w tej pięknej córce był zakochany pewien idealista, bratnia dusza Schillera, poeta i równocześnie kupiec, młody marzyciel, słowem do szpiku kości Niemiec, jakiś Pfeferkuchen.

— Nazywał się Pfeferkuchen?

— Może i nie Pfeferkuchen, niech go diabli porwą, nie o niego chodzi. Otóż książę zabrał się do córki, i to tak chytrze, że ta zakochała się w nim jak wariatka. Więc księciu zachciało się dwóch rzeczy: po pierwsze, posiąść córeczkę, a po drugie, dokumenty, tyczące suniy zabranej od starego. Klucze od wszystkich szkatułek miała córka. A stary kochał córkę do szaleństwa, do tego stopnia, że nie chciał jej za mąż wydawać. Serio, zazdrosny był o każdego konkurenta, nie rozumiał, jak można się z nią rozstać, i Pfeferkuchena przepędził, dziwak taki, Anglik...

— Anglik? A gdzież to się wszystko działo?

вернуться

20

Aluzja do słynnych Tajemnic Paryża Eugeniusza Sue, ogłoszonych po raz pierwszy w odcinku paryskiego "Journal des Debats" w latach 1842-43.