Siedziałem i słuchałem, nie wiedząc, w jaki sposób mógłbym pomówić w cztery oczy z Katarzyną Fiodorowną. Dyplomata odpowiadał hrabinie na jakieś pytanie o obecnej sytuacji, o zapoczątkowanych reformach[21] i o tym, czy należy się ich obawiać, czy nie. Mówił dużo, długo i spokojnie, jak ktoś, kto posiada władzę. Rozwijał swą ideę subtelnie i rozumnie, lecz idea była odstręczająca. Nastawał na to, że cały ten duch reform i naprawy zbyt wcześnie wyda wiadome owoce; że dopiero zobaczywszy te owoce, nabiorą ludzie rozumu i że nie tylko wśród społeczeństwa (rozumie się, w wiadomej jego części) ten duch minie, ale ludzie, bogaci w doświadczenie, poznają błąd i wówczas ze zdwojoną siłą będą podtrzymywać stare. Że doświadczenie, choćby smutne, będzie bardzo pożyteczne, bo nauczy, jak podtrzymywać to zbawienne stare, a wobec tego należy nawet pragnąć, żeby teraz jak najprędzej nieostrożność doszła do ostateczności. "Bez nas nie można — zakończył — bez nas żadne społeczeństwo nigdy się jeszcze nie ostało. My nic nie stracimy, przeciwnie, jeszcze zyskamy; my wypłyniemy, wypłyniemy i dewizą naszą w obecnej chwili powinno być: pire ça va, mieux ça est!" [im gorzej, tym lepiej] Książę uśmiechnął się do niego z obrzydliwą sympatią. Mówca był zupełnie z siebie zadowolony. Byłem tak naiwny, że chciałem oponować; wrzało we mnie. Lecz powstrzymało mnie jadowite spojrzenie księcia; zerknął ukradkiem ku mnie i wydało mi się, że właśnie oczekuje z mojej strony jakiegoś dziwacznego, młodzieńczego wybryku; może nawet pragnął tego, żeby rozkoszować się moją kompromitacją. Poza tym byłem przekonany, że dyplomata z pewnością nie zwróci uwagi na to, co powiem, a może nawet i na mnie. Zacząłem się fatalnie czuć w ich towarzystwie; lecz Alosza wybawił mnie z tej sytuacji. Podszedł do mnie cichutko, dotknął ramienia i poprosił mnie o kilka słów na osobności. Domyśliłem się, że jest posłem Kati. Tak też było. Po chwili już siedziałem obok niej. Z początku przyglądała mi się badawczo, jakby mówiąc do siebie: "A więc taki jesteś", i w pierwszej chwili oboje nie znajdowaliśmy słów, by rozpocząć rozmowę. Byłem jednak przekonany, że dość, by tylko zaczęła mówić, a nie zatrzyma się już choćby do rana. "Jakieś pięć czy sześć godzin rozmowy", o których opowiadał Alosza, przemknęło mi przez myśl. Alosza również tu siedział i z niecierpliwością wyczekiwał, jak też zaczniemy.
— Dlaczego nic nie mówicie? — zaczął patrząc na nas z uśmiechem. — Zeszli się i nic nie mówią.
— Ach, Alosza, jakiś ty... zaraz — odpowiedziała Katia. — Mamy przecież tak dużo do pomówienia, Iwanie Pietrowiczu, że nie wiem, od czego zacząć. Późno się poznajemy, trzeba było wcześniej, chociaż ja pana znam od bardzo dawna. I tak chciałam pana zobaczyć!... Nosiłam się nawet z zamiarem napisania listu do pana...
— O czym? — zapytałem uśmiechając się mimo woli.
— O wielu rzeczach — odpowiedziała poważnie. — Ot, choćby o tym, czy to prawda, co on opowiada, że Natalia Nikołajewna nie gniewa się, kiedy on ją zostawia samą. No czyż można tak postępować jak on? I po co ty teraz tutaj siedzisz, powiedz, proszę?
— Ach, mój Boże, ależ ja zaraz pójdę. Przecie powiedziałem, że tylko chwilę tu zostanę, popatrzę na was oboje, jak będziecie ze sobą rozmawiali, a potem pojadę tam.
— Na nas oboje! No więc siedzimy, widziałeś? Zawsze jest taki — dodała, z lekka się rumieniąc i wskazując na niego paluszkiem. — "Jedną chwilkę — mówi — tylko jedną chwilkę", a do północy się zasiedzi i wówczas już jest za późno. "Ona się nie gniewa — mówi — taka dobra", tak rozumuje! Czy tak się godzi, czy to szlachetnie?
— No to pojadę — żałośnie odpowiedział Alosza — ale tak bym chciał pobyć z wami...
— A cóż masz do nas za interes? Przeciwnie, musimy o wielu rzeczach pomówić na osobności. No, nie gniewaj się: to konieczne, zechciej to zrozumieć.
— Jeżeli konieczne, to ja zaraz... o cóż się mam gniewać? wpadnę tylko na chwilę do Łowy i zaraz potem do niej. Ot co, Iwanie Pietrowiczu — ciągnął dalej biorąc kapelusz — czy wie pan, że ojciec chce się -zrzec pieniędzy, które wygrał w procesie z Ichmieniewem?
— Wiem, książę mi o tym mówił.
— Jak on szlachetnie postępuje! O, Katia nie wierzy, że on szlachetnie postępuje. Niech pan z nią o tym pomówi. Do widzenia, Katiu, i proszę cię, nie miej wątpliwości, czy kocham Nataszę. Dlaczego wciąż przypominacie mi to zobowiązanie, robicie mi wymówki, śledzicie mnie — jakbym był pod waszą kuratelą? Ona wie, jak ją kocham, i wierzy mi, wierzę, że mi wierzy. Kocham ją po prostu, bez żadnych zobowiązań. Sam nie wiem, jak ją kocham. Po prostu kocham. I dlatego nie należy mnie badać jak winowajcę. O, zapytaj Iwana Pietrowicza, teraz on już jest tutaj i potwierdzi ci, że Natasza jest zazdrosna i chociaż bardzo mnie kocha, ale w jej miłości jest wiele egoizmu, dlatego że nic nie chce dla mnie poświęcić.
— Jak to? — zapytałem ze zdziwieniem, nie wierząc własnym uszom.
— Co ty mówisz, Alosza? — omal nie krzyknęła Katia załamując ręce.
— No tak; cóż w tym dziwnego? Iwan Pietrowicz wie. Wciąż wymaga, żebym był przy niej. I chociaż nawet nie wymaga, lecz widać, że pragnie tego.
— I nie wstyd ci, i nie wstyd ci? — powiedziała Katia czerwieniąc się z gniewu.
— Dlaczego ma mi być wstyd? Doprawdy, jaka ty jesteś, Katiu! Przecież ją kocham bardziej, niż ona myśli, a gdyby mnie kochała zwyczajnie, tak jak ja ją kocham, z pewnością umiałaby poświęcić swoją przyjemność. Co prawda sama mi pozwala odejść, ale przecież z wyrazu twarzy widzę, że jej to ciężko przychodzi, a więc dla mnie to tak, jakby mnie nie puszczała.
— Nie, to nie takie proste! — zawołała Katia, znowu zwracając się do mnie z błyszczącym, gniewnym spojrzeniem. — Przyznaj się, Alosza, przyznaj się natychmiast, że to wszystko ci ojciec naopowiadał? Dzisiaj ci naopowiadał? I proszę cię, tylko bez wykrętów: zaraz się na nich poznam! Tak czy nie?
— Tak, mówił — odpowiedział zmieszany Alosza. — Cóż w tym dziwnego? Mówił dziś ze mną tak mile, tak po przyjacielsku, a ją wciąż chwalił, aż się zdziwiłem: ona go tak obraziła, a on ją jednak chwali.