Выбрать главу

"Śmieszny jesteś, bracie" — wyczytałem w jego oczach. "Poczekaj!" — pomyślałem sobie.

— Jest mi dziś bardzo wesoło! — zawołał — i doprawdy nie wiem dlaczego. Tak, tak, mój przyjacielu, tak! Właśnie o tej osobie chciałem pomówić. Trzeba się definitywnie wypowiedzieć, dogadać się jakoś, i sądzę, że tym razem pan mnie w zupełności zrozumie. Niedawno zacząłem mówić z panem o tych pieniądzach, i o tym niedołędze-ojcu, o tym sześćdziesięcioletnim niemowlęciu. No! Nie warto teraz nawet wspominać. Mówiłem to przecież tylko tak sobie!.Ha, ha, ha, przecież pan jest literatem, powinien pan był się domyślić. Patrzyłem na niego ze zdumieniem. Zdaje się, że jeszcze nie tiył pijany.

— No, a co się tyczy tej dziewczyny, to doprawdy mam dla niej szacunek, nawet ją lubię, zapewniam pana; jest trochę kapryśna, ale przecież "nie ma róży bez kolców", jak mówiono pięć-dziesięć lat temu, i dobrze mówiono: kolce kłują; ale przecież to właśnie pociąga, i chociaż mój Alosza jest głupi, ale mu już po części przebaczyłem — za dobry gust. Krótko mówiąc, te panny mi się podobają i mam nawet (tu znacząco złożył usta) pewne specjalne widoki... No, ale to później...

— Książę! Proszę księcia! — zawołałem — nie pojmuję tej szybkiej zmiany, lecz... proszę zmienić temat rozmowy.

— Pan znów się irytuje! No, dobrze... zmienię, zmienię! Tylko o jedno chcę pana zapytać, mój dobry przyjacielu: czy pan ma dla niej duży szacunek?

— Naturalnie — odpowiedziałem niegrzecznie i z niecierpliwością.

— No... i kocha pan ją? — ciągnął dalej, wstrętnie wyszczerzając zęby i mrużąc oczy.

— Książę się zapomina! — krzyknąłem.

— No, nie będę, nie będę! Niech się pan uspokoi. Jestem dziś w zadziwiającym humorze. Od dawna już nie było mi tak wesoło. Czy nie warto by się napić szampana? Jak pan sądzi, mój poeto?

— Nie będę pić, nie chcę.

— O, niech pan tego nie mówi! Pan koniecznie musi mi dziś dotrzymać towarzystwa. Czuję się świetnie, a ponieważ jestem dobry aż do sentymentalności, nie mogę być szczęśliwy sam. Kto wie, może jeszcze dojdziemy do tego, że wypijemy na ty, ha, ha, ha! Nie, mój młody przyjacielu, pan mnie jeszcze nie zna! Jestem pewny, że pan mnie polubi. Pragnę, żeby pan podzielił dziś ze mną i smutek, i radość, i łzy, i wesele, chociaż mam nadzieję, że w każdym bądź razie ja nie będę płakać. No cóż, Iwanie Pietrowiczu? Niech pan tylko pomyśli, że jeśli nie będzie tak, jak chcę, to mój nastrój minie, przepadnie, ulotni się i nic się pan nie dowie; no, a przecież jest pan tu jedynie w tym celu, żeby coś usłyszeć. Prawda? — dodał, znów bezczelnie mrugając na mnie. — Niech więc pan wybiera.

Groźba była poważna. Zgodziłem się. "Czy aby nie chce mnie upić do nieprzytomności?" — pomyślałem. W porę będzie wspomnieć tu o pewnej pogłosce o księciu, pogłosce która już dawno do mnie dotarła. Mówiono, że on — zawsze taki grzeczny i elegancki w towarzystwie — lubi czasami pić po nocach, upijać się jak bela i potajemnie uprawiać rozpustę; wstrętnie i potajemnie... Słyszałem o nim okropne rzeczy. Podobno Alosza wiedział, że ojciec czasem pija, i starał się ukrywać to przed wszystkimi, a szczególnie przed Nataszą. Raz nawet wygadał się przede mną, lecz natychmiast urwał rozmowę i nie odpowiadał na moje pytania. Zresztą nie tylko od niego o tym słyszałem i, przyznam się, dawniej nie wierzyłem, teraz zaś czekałem, co będzie.

Podano wino. Książę nalał dwa kieliszki, sobie i mnie.

— Miła, miła dziewczyna, chociaż mnie zwymyślała! — ciągnął dalej, z rozkoszą smakując wino — ale te miłe istoty właśnie wtedy dopiero są miłe, w takich właśnie chwilach... A przecież ona z pewnością myślała, że mnie zawstydziła, pamięta pan, tego wieczoru, myślała, że mnie zmiażdżyła! Ha, ha, ha! A jak jej do twarzy z rumieńcem! Czy pan się zna na kobietach? Czasem nieoczekiwany rumieniec bardzo pasuje do bladych policzków, czy pan to zauważył? Ach, mój Boże! Ależ pan, zdaje się, znowu się gniewa!

— Tak, gniewam się! — zawołałem, już się nie hamując — i nie życzę sobie, żeby książę teraz mówił o Natalii Nikołajewnie, żeby książę mówił takim tonem. Ja... ja zabraniam!

— Oho! No cóż, bardzo proszę, zrobię panu tę przyjemność, zmienię temat rozmowy. Jestem przecież ustępliwy i miękki jak ciasto. Będziemy mówić o panu. Lubię pana, Iwanie Pietrowiczu; gdyby pan wiedział, jak przyjacielski, jak szczery jest mój stosunek do pana.

— Proszę księcia, czy nie lepiej mówić o sprawie — przerwałem mu.

— To jest o naszej sprawie, chce pan powiedzieć. Wystarczy jednego słowa, a już pana rozumiem, mon ami, ale pan nawet nie przypuszcza, jak blisko podejdziemy do sprawy, jeżeli będziemy mówić teraz o panu i jeżeli naturalnie pan mi nie przerwie. A więc chciałem panu powiedzieć, mój nieoceniony Iwanie Pietrowiczu, że żyć tak dłużej, jak pan żyje, to znaczy po prostu gubić siebie. Niech mi pan pozwoli dotknąć tej delikatnej materii; to z przyjaźni. Jest pan biedny, bierze pan zadatki od swego przedsiębiorcy, spłaca pan swoje dłużki, a za resztę żywi się pan przez pół roku samą herbatą i trzęsie się pan na swoim poddaszu czekając, aż napisze pan powieść do dziennika tego przedsiębiorcy, prawda?

— Chociażby nawet tak, jednak...

— ...to bardziej honorowo niż kraść, kłaniać się nisko, brać łapówki, robić intrygi, no itd... itd. Wiem, wiem, co pan chce powiedzieć, wszystko to dawno już było wydrukowane.

— A więc nie ma co mówić o moich sprawach. Czyżbym ja musiał uczyć księcia delikatności?

— No, naturalnie, że nie pan. Ale cóż robić, jeżeli właśnie zatrącamy o tę delikatną strunę. Przecież niepodobna jej ominąć. No tak, zresztą zostawmy w spokoju poddasza. Sam również w nich nie gustuję, chyba w wiadomych wypadkach (zaśmiał się wstrętnie). Ale oto co mnie zadziwia: że panu się chce grać drugorzędną rolę! Naturalnie, pewien wasz pisarz, pamiętam, powiedział gdzieś: najchwalebniejszy czyn człowieka może polegać na tym, że będzie umiał w życiu poprzestać na drugorzędnej roli...[22] Zdaje się, że coś w tym rodzaju f Słyszałem gdzieś rozmowę na ten temat, ale przecież Alosza odbił panu narzeczoną, wiem o tym, a pan, jak jaki Schiller, daje się za nich ukrzyżować, wyświadcza im przysługi, omal że jest u nich na posyłki... Niech mi pan wybaczy, mój drogi, ale przecież to jakaś marna zabawa we wzniosłe uczucia... Jak się to panu nie naprzykrzy, doprawdy! Aż wstyd! Ja bym, zdaje się, na pańskim miejscu umarł ze zgryzoty, a co najważniejsze: wstyd, wstyd!

— Książę! Książę zdaje się umyślnie przyprowadził mnie tutaj, żeby mi ubliżać! — zawołałem tracąc ze złości panowanie nad sobą.

— O nie, mój przyjacielu, nie, w danej chwili jestem po prostu człowiekiem interesu i pragnę pańskiego szczęścia. Słowem chcę załatwić całą sprawę. Ale odłóżmy na chwilę całą sprawę i niech mnie pan wysłucha do końca, niech pan się postara nie gorączkować chociaż ze dwie minuty. No, jak pan myśli, a gdyby tak pan się ożenił? Widzi pan, ja przecież mówię teraz o czymś zupełnie postronnym, czemu pan patrzy na mnie z takim zdziwieniem?

— Czekam, kiedy pan skończy — odpowiedziałem, rzeczywiście patrząc na niego ze zdziwieniem.

— Niewiele tu jest do omawiania. Chciałem mianowicie wiedzieć, co by pan powiedział, gdyby ktoś z pańskich przyjaciół, ktoś, życzący panu gruntownego, prawdziwego szczęścia, a nie jakiegoś efemerycznego, zaproponował małżeństwo z dziewczyną młodziutką, śliczną, lecz... która już coś niecoś doświadczyła w życiu, mówię alegorycznie, ale pan mnie rozumie, no, coś w rodzaju Natalii Nikołajewny, naturalnie za odpowiednim wynagrodzeniem... (Niech pan zwróci uwagę, że mówię o czymś zupełnie postronnym, a nie o naszej sprawie); no, cóż by pan powiedział?

вернуться

22

Mowa tu o Iwanie Turgieniewie, który w powieści W przededniu (1860) podobną wypowiedź wkłada w usta bohatera książki, Bierseniewa.