— Chi-cha! — zaśmiał się pan Wiechowski. — Tak to mię oskarżyły! A niechże im też Pan Jezus da zdrowie!… Samem nawet zapomniał dyrektorowi powiedzieć o tym śpiewaniu. Chy… — wrzasnął nagle, wywijając po stancji jakieś kozackie hołubce. Zziajany stanął przed żoną i rzekł:
— Marcysiu, wykpiłem się! Podwyższy mi pensję! Jeszcze lepiej stoję niż ten Pałyszewski. Wiesz ty co, żoneczko czarnobrewko, palnijmy sobie to piwko, co go dyrektor pić nie chciał. Okropnie my smakuje…
Pani Wiechowska zgodziła się bez trudu i nauczyciel zaczął żłopać szklankę po szklance. Sama pomagała mu w tym dosyć skutecznie. Nawet Józia, Marcinek i służąca dostali każde po ćwierć szklanki. Skończywszy z piwem, pan Wiechowski zaczął napierać się o gorzałeczkę. Wkrótce potem Marcinek słysząc w pokoju wrzask okropny uchylił drzwi i zobaczył z przerażeniem, że nauczyciel, odziany tylko w bieliznę, siedzi na stole, trzyma w jednej ręce flaszkę z jarzębinówką, w drugiej duży kieliszek, i wymyśla komuś zapamiętale.
— Chamy, łajdaki! — wrzeszczał pedagog wytrzeszczając oczy — musicie śpiewać, jak wam każę, i gadać, jak wam każę! Wszystkie bechy[70] będą szczekać po russki! Ponimajesz, chołop, mużyczjo? Sam dyrektor własnym słowem wyraził się, że mi pensję podwyższy, ponimajesz, chamskoje otrodje? Bunt chciałyście zrobić? Chi-cha!… Na, w zuby[71]! — wołał, mierząc w niewidzialnych przeciwników.
Pochyliwszy siД™ zanadto, zleciaЕ‚ ze stoЕ‚u na sofkД™ i stoczyЕ‚ siД™ na ziemiД™. Smaczna jarzД™binГіwka wylaЕ‚a siД™ z przechylonej butelki i dЕ‚ugД… strugД… popЕ‚ynД™Е‚a w szparД™ miД™dzy deskami. MaЕ‚y Borowicz ze zgrozД… widziaЕ‚ potem, jak MaЕ‚goЕ›ka i pani Marcjanna ciД…gnД™Е‚y profesora za czuprynД™ do Е‚ГіЕјka i jak tenЕјe profesor, wierzgajД…c nogami i broniД…c siД™ piД™Е›ciД…, zapamiД™tale wyЕ›piewywaЕ‚:
Kiedy tak nauczyciel oddawaЕ‚ siД™ radoЕ›ci, zwierzchnik jego przebywaЕ‚ tymczasem Е‚aЕ„cuch wzgГіrz niezbyt wysokich. GoЕ›ciniec ciД…Е‚ na ukos pochyЕ‚oЕ›Д‡ bardzo wydЕ‚uЕјonego pagГіrka, aЕј do przeЕ‚Д™czy. StamtД…d zjeЕјdЕјaЕ‚o siД™ na kilkumilowД… pЕ‚aszczyznД™, poЕ›rodku ktГіrej znajdowaЕ‚ siД™ grГіd gubernialny, siedziba oЕ›wiaty ludowej. Z tej strony wzgГіrz doliny i wyniosЕ‚oЕ›ci okryte byЕ‚y czarnymi lasami. WЕ›rГіd nich bieliЕ‚y siД™ szerokie polany z dЕ‚ugimi smugami wsi chЕ‚opskich. DzieЕ„ byЕ‚ ciepЕ‚y, przecudny. W godzinie poЕ‚udniowej sЕ‚oЕ„ce literalnie topiЕ‚o swym blaskiem powierzchniД™ tej caЕ‚ej rozlegЕ‚ej okolicy. CiepЕ‚e tchnienia wiaЕ‚y na kraj lecД…c od wiosny, ktГіra zza gГіr, zza lasГіw szЕ‚a juЕј w tamte strony. Konie ciД…gnД…ce karetД™ szЕ‚y pod gГіrД™ noga za nogД…, toteЕј Jaczmieniew nie czuЕ‚ wcale, Ејe jedzie. SpuЕ›ciЕ‚ szybД™ karety i wygodnie pГіЕ‚leЕјД…c na siedzeniu oddawaЕ‚ siД™ marzeniom. Bardzo dawne i niewymownie miЕ‚e mary zlatywaЕ‚y ku niemu na skrzydЕ‚ach powiewГіw wiosennych i otaczaЕ‚y go rozkosznД… ciЕјbД….
— Góry, góry… — szeptał, spoglądając ze swego okna na daleki widok. Przypomniały mu się młodzieńcze wędrówki w Bawarii, w Tyrolu, we Włoszech i Szwajcarii.
Po ukończeniu studiów na wydziale filologicznym w Moskwie Jaczmieniew, zapalony ludowiec, zdecydował się „iść między naród”, osiąść w szkole wiejskiej. Pragnąc wszakże zdobyć i przyswoić sobie metodę pracy, która by dawała plony jak najobfitsze, odbył wycieczki do Szwecji, Anglii, Niemiec i Szwajcarii i we wszystkich tych krajach pilnie studiował szkolnictwo ludowe. Najlepiej poznał Szwajcarię, z kijem w ręku i tornistrem na plecach wędrując od Jeziora Bodeńskiego[73] aż do Lugano[74] i Genewy. W każdej niemal szkole zapoznawał się z nauczycielem, słuchał wykładów, brał udział w wycieczkach i studiował szczególnie tak zwaną Primarschule[75], gdzie nauczanie rozpoczyna się od wesołych gawęd i zabaw na świeżym powietrzu.
Teraz, jadąc, wspomniał sobie pewne małe dziewczątko w ogromnych trzewikach podbitych gwoździami, z wielkim parasolem w ręku idące do szkoły w szarugę i wicher ze swej chaty sterczącej pośród chmur, gdzie tylko koza, karmicielka rodziny, żywność dla siebie wynaleźć zdoła i gdzie człowiek biedniejszy jest stokroć niż koza.
Cóż by dał za to, żeby jeszcze raz w życiu pójść z sześcioletnimi obywatelami wolnego Schwizerlandu[76] do lasu, szukać z nimi ukrytych między liśćmi „zwerglów[77]” w wielkich, spiczastych czapkach, a z ogromnymi brodami… Ach, cóż by dał, ażeby wrócić do tamtej młodości, toczyć długie rozprawy z uczciwymi belframi wiejskich szkółek szwajcarskich, długo w noc z nimi radzić o sposobach zniesienia ciemnoty w „strasznej Rosji” i mieć w piersi prawe, szlachetne serce!…
I nagle dyrektor Jaczmieniew zapłakał…
CiepЕ‚y wietrzyk wzmagaЕ‚ siД™, gdy kareta dosiД™gЕ‚a szczytu gГіry.
— Ach, jakże jestem już stary, jak bardzo stary… — szepnął do siebie Jaczmieniew. — Przeszło, minęło niepowrotnie, rozwiało się niby mgła nad jeziorem. Wczoraj, zda się, człowiek z kijem w ręku łaził po skałach, ażeby się nauczyć, jak najlepiej, najszybciej, najhumanitarniej rozniecać światło wpośród ciemnych mas chłopstwa, a dziś… Nie należy szerzyć oświaty w kosmopolitycznym znaczeniu tego wyrazu, lecz należy szerzyć „oświatę rosyjską”. Na to zdał się cały Pestalozzi[78]… Pragnąc za pomocą zruszczenia tych chłopów polskich istotnie przyczynić się do szybkiego rozwoju Północy na drodze cywilizacji, należałoby to zrobić tak skutecznie, ażeby chłop tutejszy ukochał Rosję, jej prawosławną wiarę, mowę, obyczaj, ażeby za nią gotów był ginąć w wojnie i pracować dla niej w pokoju. Trzeba by więc wydrzeć z korzeniem tutejszy, iście zwierzęcy, konserwatyzm tych chłopów. Trzeba by zburzyć tę odwieczną, swoistą kulturę niby stare domostwo, spalić na stosie wierzenia, przesądy, obyczaje i zbudować nowe, nasze, tak szybko, jak się buduje miasta w Ameryce Północnej. Na tym gruncie dopiero można by zacząć wypełnianie marzeń pedagogów szwajcarskich. To, co my robimy, te środki, jakie przedsiębierzemy…
I cóż by tu można zrobić, co tu właściwie zaprojektować celem wzmocnienia rusyfikacji, tej rusyfikacji nieodzownej i skutecznej?…
Pytanie to wytrysЕ‚o niespodziewanie z gЕ‚Д™bi dumaЕ„ Jaczmieniewa i stanД™Е‚o przed nim z caЕ‚Д… swojД… stanowczД… wyrazistoЕ›ciД… niby tajny agent policji ukazujД…cy siД™ zza wД™gЕ‚a, kiedy siД™ go najmniej spodziewajД….
Kareta znajdowała się na szczycie góry, po której grzbiecie szła droga. Z prawej i lewej strony otwarty był widok rozległy na dwie płaskie doliny. Tu i tam ciągnęły się smugami lasy, pagórki, wielkie białe płaty pól… Daleko, daleko za ostatnimi sinymi borami szarzały lekkie mgły przesłaniając widnokrąg. Było samo południe. Z kominów chat w ogromnych wsiach szły wszędzie dymy błękitnymi słupami. Był to jedyny ruch w tej niezmiernej przestrzeni. Cała ona leżała w niemym spokoju, jakby spała. Tylko długie pasma dymów zdawały się pisać na białych, martwych kartach polan nikomu nieznane, tajemnicze znaki.