— Te, ryfa[91]! kto ci sprawił takie majtasy?
— Mama… — szepnął Marcinek, cofając się do muru.
— Ma-ma? Nie pradziadek Pantaleon Zapinalski z Cielęcej Wólki?
— Nie… ja nie mam pradziadka Zapinalskiego… — rzekł zdumiony Borowicz.
— Nie masz? To gdzieś go podział? Gadaj!
— A co to kawaler chce od mego syna? — zapytała pani Borowiczowa dotknięta trochę kpinami z jej syna.
Zamiast odpowiedzi gimnazista siadЕ‚ po damsku na porД™cz schodГіw, zjechaЕ‚ w mgnieniu oka aЕј na sam dГіЕ‚ i znikЕ‚ jak senne marzenie w mroku suteryn, gdzie mieЕ›ciЕ‚y siД™ drwalnie i skЕ‚ady szkolne.
JednoczeЕ›nie pan Pazur drzemiД…cy na stoЕ‚eczku dЕєwignД…Е‚ cokolwieczek jednД… ze swych ogromnych powiek i chrapliwym gЕ‚osem wrzasnД…Е‚:
— Wospreszcza[92] się gadać po polski!
Dwaj uczniowie, ktГіrzy przed chwilД… wyrywali sobie garЕ›ciami wЕ‚osy, posЕ‚yszawszy admonicjД™[93] pana Pazura, jak na komendД™ zgodnymi gЕ‚osami zaintonowali pieЕ›Е„:
Pedel zatrzasnД…Е‚ uchylonД… nieco powiekД™ i naЕ›ladujД…c od niechcenia wargami Е›wist rГіzgi wykonaЕ‚ rД™kД… kilka ruchГіw dokЕ‚adnie przypominajД…cych rzniД™cie na pokЕ‚adankД™. Pani Borowiczowa zbliЕјyЕ‚a siД™ do niego i dotknД…wszy rД™kД… jego ramienia zapytaЕ‚a:
— Panie, czy nie mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będzie egzamin?
Pedelisko spojrzało na nią leniwie i nic nie rzekło. Wówczas wsunęła mu w garść srebrną czterdziestówkę i powtórzyła swe pytanie. Stary ożywił się zaraz i począł skrobać swoją błyszczącą łysinę.
— Widzi pani, mnie nic nie izwiestno[94]. Ale trzeba by tak zrobić: jak uczytieli[95] wyjdą z kancelarii i pójdą na etaż[96], to można iść do sekretara. Jeśli kto wie, to on…
— A prędko też mogą wyjść z tej kancelarii?
— Ha… tego to już znać nie mogę.
Wiadomość tę matka Marcina powtórzyła kilku osobom na korytarzu. Wieść o możliwości powzięcia jakiejś wskazówki szybko się rozeszła wśród tłumu. Istotnie dyrektor, a za nim nauczyciele kolejno wychodzili z kancelarii i udawali się na piętro, gdzie mieściła się większość klas wyższych i dokąd nikomu z obcych wchodzić nie pozwalano. W kancelarii jednak zostało jeszcze kilku profesorów. Jeden z nich wszedł do klasy, której nie odnawiano, i wprowadził tam ze sobą uczniów zdających poprawki.
Drzwi do tej izby zostaЕ‚y niezamkniД™te i Marcinek z trwoЕјnД… ciekawoЕ›ciД… przypatrywaЕ‚ siД™ i przysЕ‚uchiwaЕ‚ procesowi egzaminowania. Stary nauczyciel w granatowym fraku chodziЕ‚ od drzwi do okna, coЕ› pod nosem mruczД…c, a uczeЕ„ rozwiД…zywaЕ‚ na tablicy zadanie algebraiczne. Ujrzawszy jakieЕ› znaki i cyfry, ktГіrych znaczenia wcale nie rozumiaЕ‚, Marcinek Е›cierpЕ‚ ze strachu i szepnД…Е‚ do matki ze Е‚zami:
— Mama myśli, że ja zdam, kiedy ja tego wcale nie umiem!
— Ależ ciebie o to pytać nie będą… Widzisz przecie, że to uczeń z wyższej klasy odpowiada.
SwojД… drogД… Marcinek ze strachu nie ochЕ‚onД…Е‚, a widok iksГіw i igrekГіw bardziej jeszcze powiД™kszyЕ‚ ciД™Ејar, ktГіry malca jak stos gruzu przyciskaЕ‚.
Nareszcie wyszli z kancelarii ostatni nauczyciele i wГіwczas pewna grupa osГіb, do ktГіrej przyЕ‚Д…czyЕ‚a siД™ i pani Borowiczowa, wsunД™Е‚a siД™ do tego pokoju. ByЕ‚ on dЕ‚ugi, ciemny, z jednym oknem, ktГіrego dolna rama znajdowaЕ‚a siД™ na rГіwni z brukiem podwГіrza. SiedziaЕ‚ tam tyЕ‚em do drzwi zwrГіcony sekretarz szkoЕ‚y.
Przybyli dosyć długo stali u drzwi, nie śmiejąc zaczepić sekretarza pogrążonego w pracy. Nareszcie ktoś chrząknął. Urzędnik obejrzał się i spytał zebranych, czego sobie życzą. Obywatel ziemski, który przywiózł do szkół dwu chłopców aż z drugiego końca sąsiedniej guberni, wyłożył językiem z kiepska-rosyjskim prośbę o podanie jakiejś wskazówki co do dnia egzaminów.
— Nic panu nie mogę powiedzieć — odrzekł sekretarz — gdyż nic nie wiem. Wszystko zależy cd nauczyciela wykładającego w klasie wstępnej, pana Majewskiego, jeżeli o egzamina do wstępnej panu idzie. Przypuszczam, że w tym jeszcze tygodniu.
— W tym tygodniu… — zamruczał szlachcic, który już osiem dni był poza swym folwarkiem.
— Tak sądzę… — rzekł sekretarz i zaczął natychmiast wycierać gumą, w drzewo oprawioną, jakiś błąd w swych papierach.
Szlachcic zwrГіciЕ‚ siД™ do osoby najbliЕјej przy nim stojД…cej, niby to jej wyjaЕ›niajД…c odpowiedЕє, a wЕ‚aЕ›ciwie w oczekiwaniu, Ејe urzД™dnik jeszcze coЕ› powie. Ten wszakЕјe nie tylko nic nie powiedziaЕ‚, ale siД™ nadto spojrzaЕ‚ z wyrazem niecierpliwoЕ›ci.
Wówczas cała gromada opuściła kancelarię. Smutek jeszcze większy ogarnął Marcina i jego matkę, gdy się znaleźli na ulicy. Niepokój oczekiwania nie ustał, a wzmogło się znużenie. Chłopiec od chwili przyjazdu do tego miasta był smutny. Męczyła go i dławiła spiekota miejska, bruk palił i wykręcał mu nogi, widok murów, a brak horyzontu sprawiał mu przykrość bez nazwy, co mimo nieustannych westchnień nie mogła wyrwać się z piersi. Wszystko w tym mieście było inne niż na wsi, było dla niego zimne i szorstkie, traktowało go nie jak dziecko. Drzewa stojące gdzieniegdzie obok chodników, małe drzewa, ujęte w żelazne okratowania jak kajdaniarze, napawały go boleścią, czuł taki brak miękkiej murawy, że ze łzami poglądał na jej ździebełka wegetujące między kamieniami bruku, a jedyną ulgę i pociechę znajdował w spoglądaniu na niebo, które jedno było takie samo jak w Gawronkach i które jedno jak wierny przyjaciel szło za nim wszędzie, dokądkolwiek się skierował.
Wprost z gimnazjum powrócili do hotelu i zamknęli się w swoim numerze. Zajazd mieścił się w jednej z brudniejszych ulic miasta. Z bramy w piętrowym froncie domostwa wchodziło się tam na mało co szersze od niej podwórze, wybrukowane takimi bulwami kamiennymi, jakby ta robota wykonana została przez cyklopów, budowniczych Akryzjusza, dziada Perseuszowego[97]. Stajnia nakryta wielkim i dość dziurawym dachem była przedłużeniem dziedzińca. Z obydwu stron odkrytego placyku znajdowały się dwa długie parterowe domy, w których mieściły się pokoje hotelowe. Wchodziło się do nich wprost z bruku, na którym znać było, że konie szlachciców goszczących w murach Hotelu Warszawskiego nieraz bardzo długo czekać musiały na wyjazd swych władców. W rogu dziedzińczyka czerniały na odrapanym murze ogromne litery napisu: Numerowy — a niżej widać było okno do połowy schowane w ziemię. Tam właśnie mieszkał chudy i ponury Wincenty, istota żyjąca z napiwków składanych w jej dłoni tytułem wynagrodzenia za usługi wszelkiego rodzaju, do jakich jej używał świat goszczący w Hotelu Warszawskim.