Выбрать главу

Mały radca zerwał się, wyprostował, oparł mocno ręce na stole i wpatrując się bystro w panią Borowiczową, zaczął głośno gwizdać owego marsza.

Somonowicz, defilujД…c, wtГіrowaЕ‚ mu gwizdaniem, a raczej dmuchaniem do taktu.

Marcinek, ktГіrego ta produkcja daleko bardziej interesowaЕ‚a niЕј poprzednie wywody, zauwaЕјyЕ‚ po chwili z gЕ‚Д™bokim zdumieniem, Ејe z oczu radcy gwiЕјdЕјД…cego pierwszym gЕ‚osem kapiД… duЕјe krople Е‚ez i z haЕ‚asem spadajД… na ceratД™ stoЕ‚u.

— Co to marsz?! — zawołał Somonowicz. — Pamiętam… zresztą mówię wam to już od dawien dawna, co do mnie rzekł książę pan…

— Lubecki… — szepnął pani Borowiczowej w kształcie objaśnienia radca Grzebicki, wycierając swe zapłakane oczy.

— Co do mnie rzekł książę pan… rozumie się, Lubecki, Drucki-Lubecki[126], kiedy to błaźnisko, Morusek Mochnacki[127], znalazło się w przedpokoju, błagając o ukrycie go przed tłuszczą, którą nieustannie od samego początku awantury podbechtywał, a która w końcu ścigała go po ulicach, żeby go jak psa podłego na szubienicy obwiesić. Książę pan zapłakał i kładąc mi rękę na ramieniu powiedział te słowa: „Somonowicz, młodzieńcem jesteś i wchodzisz w życie. Nie mówię do waćpana jak do kancelisty, lecz jak do męża, do obywatela. Oto przyjąłem do domu i ukryłem przed motłochem wroga narodu, Mochnackiego. Czy wiesz, mówił mi książę, że ten nędznik szedł na czele żołnierzy, aby mię rozstrzelać. I patrzże, jak Pan Bóg zmiażdżył jego zamiary: przed chwilą ten sam Mochnacki klęczał przede mną, przypędzony do mojego progu przez palec boży. Weź waćpan do serca tę naukę i wszystkimi siłami zwalczaj szatana, którego sługami są tacy Mochnaccy…”

— Kiedy bo radca wpadasz, u diabła, w przesadę! — wypaliła naraz „stara Przepiórzyca”. — Pewno, że tacy ludzie… kto ich tam zresztą wie… no juści pewno, że wy to lepiej rozumiecie ode mnie. Ale przecież są inni wrogowie, u kaduka! Kiedy mój Ignacy…

— Taki Murawiew[128]! — syknęła panna Konstancja.

— Zostaw no waćpanna tę sprawę, zostaw… — rzekł pontyfikalnie[129] Somonowicz. — Nie do ludzi ta sprawa należy i nie do ludzkiego sądu. Człowieka, którego nazwisko waćpanna wymówiłaś, Pan Bóg wziął w swoją rękę. Jeżeli dusza ludzka jest nieśmiertelna, a nie masz waćpanna najmniejszego powodu wątpić o tej prawdzie, bo wszystko za nią przemawia, to dusza tego człowieka cierpi już męki takiego potępienia, jakich nie obejmie rozum śmiertelny, za te łzy rozlane po ziemi, za tę krew niewinną, za krzywdy wyrządzone nie dla mocy prawa, nie dla władzy miecza, ale dla samych krzywd i dla samego płaczu. Zresztą, ja nie chcę o tym mówić, ja nie chcę o tym myśleć za żadne skarby. Dajcie mi święty pokój! Nie chcę o tym słyszeć. Oto, co wam mówię i powtarzam od początku świata…

— Chryste ukrzyżowany! — zawołał Grzebicki — radca Somonowicz chce w nas utwierdzić mniemanie, że on naprawia społeczność od początku świata!

Kiedy tak radcowie roztrząsali sprawy wielkiej polityki, pani Borowiczowa, słuchając na pozór uważnie ich twierdzeń, daleko odbiegła myślami. Jakieś kształty i zjawienia, jakieś cienie i widma bezcielesne ukazywały się przed nią, tworząc ze siebie jakby sceny i wypadki z przyszłego życia Marcinka. Kiedy je chciała złapać wzrokiem i myślami — znikały… Mochnacki, którego tłuszcza ściga dla powieszenia jak psa na szubienicy… „Któż to jest Mochnacki, co to za jeden? Ach, to ten, to to znaczy… — myślała rzucając się duszą w jakiś widok pełen ludzi i wrzasku. — Murawiew? kto to Murawiew?” I nagle serce jej przestawało uderzać i umierało jak żywa istota, którą przebiło zabójcze żelazo.

V

Niski mur, tu i Гіwdzie rozwalony, zaroЕ›niД™ty trawД… i mchem, stanowiЕ‚ granicД™ podwГіrza. Za murem pЕ‚ynД…Е‚ kanaЕ‚ w obmurowanym niegdyЕ› Е‚oЕјysku. Z czasem wiele kamieni wysunД™Е‚o siД™, wpadЕ‚o do wody i ugrzД™zЕ‚o w cuchnД…cym ile dna tej strugi, a bujne krzaki i bЕ‚otne zielska obsiadЕ‚y jej brzegi.

Dalej, za rowem, ciągnął się czyjś park rosnący na błotnistym gruncie, zaniedbany tak dalece, że mógł przedstawiać małą puszczę, której nigdy stopa ludzka nie przebyła i gdzie tylko ptaki mieszkają.

Z tej strony muru stała szopa i drwalnie wybudowane w sposób nadzwyczaj lekkomyślny. Tuż przy szopie, pod samym murem, leżało kilka starych, opalonych i na pół zgniłych belek, o których istnieniu ani właściciel, ani żaden złodziej zapewne nie pamiętał. Pokrzywy i osty usiłowały do cna je zakryć.

Na tych balach, po otwarciu roku szkolnego, Marcinek przesiadywaЕ‚ caЕ‚e odwieczerza, wykuwajД…c swoje uroki[130]. Wielkie drzewa zaroЕ›li, stare wierzby o niezliczonej iloЕ›ci gaЕ‚Д…zek, wiszД…cych nad ziemiД…, przypominaЕ‚y mu wieЕ›, dom i matkД™.

UczyЕ‚ siД™ pilnie, ze wzniosЕ‚Д… bezwzglД™dnoЕ›ciД…, do ktГіrej nie znalazЕ‚o jeszcze dostД™pu ani zwД…tpienie, ani nieufnoЕ›Д‡, ani Ејadne wyrachowanie, ani szacherka.

Z historii świętej, czyli „Zakonu Bożego”, tłoczył sobie w pamięć wszystko — poczynając od nazwy danego rozdziału aż do ostatniego w nim słowa. Siadał na belce, ujmował głowę w dłonie i powtarzał głośno zadane — aż do skutku, aż do takiego stopnia doskonałości, że mu zasychało w gardle i mąciło się w głowie. Inna rzecz była z arytmetyką i rosyjskim. W obudwu[131] tych gałęziach nauk trzeba było odbywać urok z korepetytorem, który mówił i objaśniał po rosyjsku, równie jak pan Majewski w klasie.

Z tych wykładów Marcinek nie osiągał nie tylko żadnego zrozumienia rzeczy, ale owszem głupiał coraz okropniej i męczył się coraz bardziej. Prawiono mu ciągle w domu i w szkole o liczbach z nieskończoną ilością zer, polecano wykonywać z tymi wielkimi liczbami jakieś manipulacje, a wykładano, jak to mówią, niby łopatą rzeczy tak łatwe i objaśniano to wszystko najlepiej, najpoprawniej, czysto i wzorowo stawiając akcenty, a tymczasem Marcinek truchlał przychodząc do niejasnej refleksji, że nie rozumie, co do niego mówią.

Wszelkie czytanie lekcji zadanych z rosyjskiego musiało się również odbywać w obecności korepetytora, z uwagi na doskonałość akcentów.

Właściwie tedy na belkach wyuczał się Marcinek „Zakonu Bożego”, gdyż czwarty przedmiot, język polski, nie nastręczał żadnych utrapień wskutek tego, że nic z tej dziedziny nie zadawano do uczenia się w domu.

Korepetytor na stancji „Przepiórzycy”, pan Wiktor Alfons Pigwański, był uczniem klasy siódmej, a zarazem gimnazjalnym i poniekąd, dzięki nieobecności innego, miejskim, ogólnoklerykowskim poetą. Był to młodzieniec szczupły, mizerny, krostowaty, zawsze niedbale odziany i usiłujący zapuścić długie włosy, bez względu na surowe kary szkolne. Wypalał niezmierną ilość papierosów i wskutek tego zapewne przezywano go „Pytią”[132] (dlaczego jednak zwano go także „żydówką” — trudno dociec). „Pytia” uczył się dobrze, nie tak wszakże, jakby się tego można było spodziewać po jego rzeczywistych zdolnościach.

— Pigwański… — mawiała do przyjaciółek „stara Przepiórzyca” — to głowa otwarta jak wielka stodoła, ale cóż pani poczniesz, kiedy mu akurat poezyjka w łeb wjechała jak fura siana. Nic, tylko, pani, siedzi i smaruje wirsze!

вернуться

książę Ksawery Drucki-Lubecki (1779–1846) — minister skarbu w rządzie Królestwa Polskiego, polityk konserwatywny i zwolennik współpracy z Rosją.

вернуться

Morusek Mochnacki — Maurycy Mochnacki (1804–1834), wybitny krytyk literacki i publicysta, uczestnik powstania listopadowego.

вернуться

Michał Murawiew (1794–1866) — rosyjski generał-gubernator wileński, krwawo stłumił powstanie styczniowe na ziemiach północno-wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, zyskując sobie przezwisko „Wieszatiela”.

вернуться

pontyfikalnie (z łac.) — tu: uroczyście.

вернуться

uroki (ros.) — lekcje.

вернуться

obudwu — dziś popr.: obydwu.

вернуться

Pytia — kapłanka świątyni Apollina w Delfach w starożytnej Grecji, słynąca z przepowiedni, które wygłaszała wśród dymów i oparów wydobywających się ze skalnej pieczary; stąd przezwisko kopcącego bez ustanku papierosy bohatera.