Выбрать главу

Gdy sanki zatrzymały się na drodze, z sieni uczyliszcza wybiegł bez czapki nauczyciel, pan Ferdynand Wiechowski, i żona jego, pani Marcjanna z Piliszów. Nim zdążyli zbliżyć się do sanek, Marcin potrafił zadać matce szereg kategorycznych pytań:

— Mamusiu, to nauczyciel?

— Tak, kochanku.

— A to nauczycielka?

— Tak.

— A czy mama widzi, jak temu nauczycielowi strasznie się grdyka rusza?

— Cicho bądź!…

Nauczyciel miaЕ‚ na sobie rude i mocno zniszczone palto z wystrzД™pionymi dziurkami od guzikГіw i guzikami rozmaitego pochodzenia, na nogach grube buty, a na dЕ‚ugiej szyi weЕ‚niany szalik w prД…Ејki czerwone i zielone. Szerokie, ЕјГіЕ‚tawe wД…sy, od czasГіw we mgle przeszЕ‚oЕ›ci leЕјД…cych niepodkrД™cane do gГіry, zakrywaЕ‚y usta pana Wiechowskiego jak dwa strzД™py sukna. Palcami prawej rД™ki, powalanymi atramentem, z gracjД… i kokieteriД… odgarniaЕ‚ z czoЕ‚a spadajД…ce promienie wЕ‚osГіw i rozkopywaЕ‚ Е›nieg szastajД…c po nim nogД… w nieprzerwanych ukЕ‚onach. ZwiД™dЕ‚a i zastygЕ‚a twarz jego marszczyЕ‚a siД™ w uЕ›miechu czoЕ‚obitnoЕ›ci, ktГіry czyniЕ‚ jД… podobnД… do maski.

O wiele śmielej zbliżała się do sanek pani nauczycielowa. Była to kobietka przystojna, choć nieco za wielka i za otyła. Miała oczy przykryte szafirowymi okularami. Te wielkie okulary natychmiast i bardzo źle usposobiły dla niej Marcina Borowicza. Nie wiedział, czy ta pani w danym momencie patrzy na niego i, co najważniejsza, czy ona w ogóle go widzi. Drogą dziwnego skojarzenia wrażeń prędko wykombinował, że nauczycielka podobna jest do ogromnej muchy.

— Powitać, powitać! — wołała, szepleniąc[9] pani Wiechowska i poczęła wysadzać z sanek matkę Marcinka.

— Jakże zdrowie? — zapytał nauczyciel gwałtownym sposobem i nie wiedzieć kogo, ani na chwilę nie przestając uśmiechać się jednostajnie.

— Powitać kawalera! — mówiła coraz śmielej i głośniej nauczycielowa, teraz już specjalnie do Marcina. — Cóż, były dudy[10]? Pewno były, ejże!…

— Cóż to za dudy, mamo? — szepnął kawaler przez zęby.

— Jakże zdrowie? — wypalił znowu nauczyciel, mocno zacierając ręce.

— Ano, otóż i jesteśmy! — rzekł ze swobodą pan Borowicz. — Dudy? Było tam tego trochę, ale, chwalić Boga, niewiele, niewiele.

— Spodziewam się, proszę pana dobrodzieja — rzekła nauczycielka tonem wysoce dydaktycznym — spodziewam się… Marcinek powinien to rozumieć — mówiła z rosnącym uczuciem i rozdymając nozdrza — że rodzice i cała familia oczekują po nim wiele, bardzo a bardzo wiele! Powinien to rozumieć, że musi stać się nie tylko pociechą rodziców w sędziwej starości, podporą ich lat zgrzybiałych, ale i chlubą…

Ten wyraz „chlubą” wymówiła ze szczególnym namaszczeniem.

— A, naturalna rzecz! — zakończył nauczyciel, zwracając się do pana Borowicza z takim wyrazem twarzy, jakby pytał:„ No, a może by tak kieliszeczek szpagaterii[11]?”

— Czymkolwiek Marcinek zostanie — mówiła nauczycielka coraz płynniej, brnąc po śniegu do sieni, a stamtąd wprowadzając gości do mieszkania — czy to obywatelem ziemskim, czyli też kapłanem, czy sekretarzem gminnym albo oficerem — zawsze powinien to mieć przede wszystkim na uwadze, że ma być chlubą swej familii. Nie wiem, jaki o tej sprawie sąd mają państwo dobrodziejostwo, co się zaś mnie tyczy, to jest to moje święte przeświadczenie…

„Znowu tą chlubą…” — ze znużeniem myślał kandydat na stanowisko tak podwyższone wśród całej familii. Ponieważ zaś przed chwilą wyraźnie słyszał, że może być oficerem, a jednocześnie patrzał w oczy matki, zamglone niewymowną miłością i łzami, opuściła go tedy naprężona uwaga, z jaką wsłuchiwał się w mowę nauczycielki, i począł z całą swobodą myśleć o błyszczących szlifach i dzwoniących ostrogach. Byłby nawet przysiągł w owej chwili, że ostrogi i szlify są ową nieznaną chlubą.

Pokoik, do którego wprowadzono przybyłych, miał niesłychanie małe wymiary i zastawiony był mnóstwem gratów. Jeden kąt zajmowało wielkie łóżko, drugi kąt piec kolosalnych rozmiarów, trzeci znowu łóżko; na środku stała kanapa i okrągły stolik z jesionowego drzewa, pokrajany najwidoczniej kozikami[12] i porysowany jakimś narzędziem tępym a zębatym. Na ścianach wisiały tu i ówdzie litografie[13] wyobrażające świętych i święte. Przy drzwiach prowadzących do izby szkolnej zawieszony był na sznurku duży kalendarz w zielonej okładce, a na nim rzemienna pięciopalczasta dyscyplina[14] z trzonkiem do złudzenia naśladującym sarnią nóżkę. Właśnie w owej chwili, kiedy Marcinowi troiła się po głowie chluba w kształcie szlif[15] ułańskich, wzrok jego padł na okropny instrument…

— No, i jakże tam, hę? — zapytał nauczyciel, wyciągając chudą i kościstą rękę w kierunku czupryny Marcina z takim gestem, jakiego używał zwykle felczer Lejbuś, kiedy się do strzyżenia „pod włos” zabierał. Jednocześnie przejęły malca dwa dreszcze: na widok dyscypliny i tej okrutnej, chudej łapy. Westchnął z głębi piersi w taki sposób, że tego aktu nikt nie widział, nawet matka, i poddał spokojnie głowę jakiejś dziwnej pieszczocie nauczyciela, która przypominała rozcieranie świeżo nabitego guza. Straszna rezygnacja, do której zmuszał się całym wysiłkiem woli, skupiła się w cichych myślach:

„Mama mię tu zostawi samego… on mię z początku będzie brał za głowę… o, tak… a potem…”

PГіЕєniej z odwagД…, ktГіra byЕ‚a trudnym do zniesienia cierpieniem, spojrzaЕ‚ na dyscyplinД™ i nawet podniГіsЕ‚ wzrok na pana Wiechowskiego.

Tymczasem do pokoju weszła dziewczynka, mniej więcej dziesięcioletnia, na cienkich nogach obutych w duże trzewiki — i dygnęła. Miała na sobie dosyć gruby kubrak i włosy zaplecione w tyle głowy w cienki warkoczyk, noszący w tamtych okolicach nazwę „mysiego ogonka”.

— To Józia… — rzekła pani Wiechowska. — Uczy się i wychowuje u nas. Jest to właśnie siostrzenica księdza Piernackiego.

To słowo „siostrzenica” nauczycielka podkreśliła tonem zagradzającym do umysłów osób obecnych drogę jakiejkolwiek, chociażby nawet minimalnej, wątpliwości.

— A… —mruknęła dosyć niechętnie pani Borowiczowa.

— Przywitajcie się, moje dzieci! — rzekła nauczycielka z emocją. — Będziecie się razem uczyli, powinniście więc żyć w zgodzie i pracować z zapałem!

JГіzia spojrzaЕ‚a na Marcinka iskrzД…cymi siД™ oczami, a potem ulegЕ‚a caЕ‚kowitemu zgЕ‚upieniu.

— Marcinek! — szepnął chłopcu do ucha pan Borowicz — przywitajże się… To tak zaczynasz postępować w szkole! Wstydź się!… No!

ChЕ‚opiec zaczerwieniЕ‚ siД™, spuЕ›ciЕ‚ oczy, a potem raptownie wyszedЕ‚ na Е›rodek izby, rozstawiЕ‚ nogi szeroko, zsunД…Е‚ je z haЕ‚asem i zabawnie kiwnД…Е‚ przed koleЕјankД… caЕ‚y swГіj korpus. JГіzia straciЕ‚a do reszty przytomnoЕ›Д‡ umysЕ‚u. SpoglД…daЕ‚a na mistrzyniД™ swД… wytrzeszczonymi oczyma i bokiem cofaЕ‚a siД™ z pokoju. ByЕ‚a juЕј blisko drzwi, gdy je wЕ‚aЕ›nie otworzono. UkazaЕ‚ siД™ w nich kipiД…cy samowarek[16] na rachitycznie krzywych nГіЕјkach, powyginany w sposГіb nadzwyczajny.

NiosЕ‚o go przed sobД… wielkie i brzydkie dziewczysko, odziane w czarnД… od brudu, zgrzebnД… koszulД™, potargany i wytЕ‚uszczony lejbik[17], weЕ‚nianД… zapaskД™[18] i szmatkД™ na wЕ‚osach nieczesanych od kilku miesiД™cy.

вернуться

szepleniąc (daw.) — dziś: sepleniąc.

вернуться

dudy — tu: płacze.

вернуться

szpagateria (żart.) — wódka.

вернуться

kozik — składany nożyk.

вернуться

litografia (z gr.) — obrazek odbity za pomocą płyty kamiennej, na którą uprzednio naniesiono rysunek.

вернуться

dyscyplina — tu: bicz o kilku rzemieniach.

вернуться

szlif — dziś popr. forma D.lm: szlifów; szlify oficerskie — epolety, naramienniki munduru z oznaczeniami stopnia wojskowego; także: stopień oficerski.

вернуться

samowar — daw. urządzenie do przygotowywania herbaty.

вернуться

lejbik (z niem.) — krótki wierzchni kaftanik.

вернуться

zapaska — fartuch.