— Skądże to kawaler? — rzekła nareszcie — wolno spytać?…
— Z daleka, moja pani — rzekł Radek niekontent wcale z indagacji[238].
Szynkarka przysunД™Е‚a sobie lepiej rynkД™ z duszonД… kieЕ‚basД…, odetchnД™Е‚a gniewnie i rzekЕ‚a:
— Z daleka? Uczyń i sam idzie piechtą? Cóż to znowu za moda!
JД™drek zaczerwieniЕ‚ siД™ i zmieszaЕ‚ niepomaЕ‚u[239].
— Idę — rzekł — do Klerykowa. Skończyłem cztery klasy w Pyrzogłowach, a teraz chcę się dostać jako do piątej…
— Widzicie… A i cóż to rodzice nie mogli odesłać kuniamy, nie żeby zaś piechotą rypać tyli świat? Przecie od nas do Pyrzogłowów — a bo ja wiem — będzie pewnie osiem mil z ogunem. Cóż ta za rodzic, i taki musi być bez honoru, żeby zaś…
— Ja nie mam rodziców — skłamał Radek na poczekaniu i ze złością krajał swoje sczerstwiałe bułki.
— No, to krewni przecie jacyś muszą być u Boga Ojca?
— Daleko stąd jeszcze do Klerykowa? — zapytał, pragnąc uciąć wszelkie pytania.
— Do Klerykowa? Ho ho!… Do Klerykowa, mój panie, to jest po naszemu siedem mil — i oha. W jeden dzień nie zajdzie, choćby zaś nie wiem jak szedł…
ZnuЕјenie niby ogromny ciД™Ејar przytЕ‚aczaЕ‚o barki uczniaka: z przyjemnoЕ›ciД… byЕ‚by siД™ rozciД…gnД…Е‚ na dЕ‚ugim i szerokim stole karczmy, w miЕ‚ej wilgoci, z lekka tylko cuchnД…cej siwuchД…[240] i starymi kieЕ‚basami, ale wprost lД™kaЕ‚ siД™ pytaЕ„ szynkarki. DopГіki nic a nic nie wiedziaЕ‚a o jego paranteli[241], traktowaЕ‚a go z jakim takim uszanowaniem. Gdyby siД™ dowiedziaЕ‚a o wszystkim, z pewnoЕ›ciД… mГіwiЕ‚aby mu ty i spoglД…daЕ‚a naЕ„ z gГіry.
Życiorys Jędrzeja Radka krótki był i pospolity. Urodził się we wsi Pajęczyn Dolny, w czworakach dworskich, na werku[242] biednego fornala. Wiek pacholęcy spędzał już to w izbie, gdzie mieściły się familie trzech ratajów[243], już pod odkrytym niebem i nad wiekuiście odkrytą gnojówką, której toń ciemnofioletowa stała tuż przed drzwiami czworaków. Od wybrzeży gnojówki do podpórek łoża wkopanych w ziemię pełzał na czworakach, nosząc w zębach nie zawsze czystą koszulinę, przez wysoki, na pół zgniły próg chałupy — następnie zwiedzał samopas nie tylko tę skromną przestrzeń, ale znacznie szersze obszary gnojów, błot, kałuż i gnojówek już z twarzą zwróconą ku niebu, co, jak wiadomo, wyróżnia człowieka od bydląt ziemi — aż do chwili, kiedy powołany został do pilnowania przede wszystkim gąsiąt, a w następstwie maciory z prosiętami na dworskim okólniku. Nie można powiedzieć, żeby te obowiązki spełniał wzorowo.
ZdarzyЕ‚o siД™ pewnego razu, Ејe mu karbowy[244]wytatarowaЕ‚ postronkiem skГіrД™ na plecach i w ich sД…siedztwie do tego stopnia, Ејe winowajca z wielkД… niechД™ciД… siadaЕ‚ na ziemi; kiedy indziej sam dworski lokaj za sekretne wylizywanie rynki kuchennej nadarЕ‚ mu sporo uwЕ‚osienia, ze zbytniД…, co prawda, rosnД…cego bujnoЕ›ciД…. Te (i wiele innych w tym guЕ›cie) wskazГіwki moralnego prowadzenia siД™ zarГіwno na okГіlniku jak i na szerszym przestworze Е›wiata ugruntowaЕ‚y pierwsze podwaliny pryncypiГіw[245] spoЕ‚ecznych w duszy maЕ‚ego pastuszka i byЕ‚yby zapewne starczyЕ‚y mu na dЕ‚ugo, aЕј do nastД™pnych rГіwnie ksztaЕ‚cД…cych, jak starczД… wszystkim JД™drkom folwarcznym, gdyby nie interwencja Antoniego Paluszkiewicza, zwanego KawkД….
Ten Kawka był nauczycielem dwu młodych paniczów. Chodził niegdyś na uniwersytet i często chełpił się z tego powodu, wygłaszał wolnomyślne mniemania wśród osób, które na żaden sposób wolnomyślnością przejąć się nie mogły, bo wśród księży i szlachty osiadłej na intratnych folwarkach, nosił długie, niezgrabne palto, przydeptane buty i obrzydliwie kaszlał. Mieszkanie guwernera znajdowało się w spiczastej baszcie, nowszymi czasy przystawionej do wiekowego dworu. O każdej dobie dnia i prawie każdej nocy słychać było stamtąd jednostajne pokaszliwanie i stąd urosło drugie nazwisko Paluszkiewicza. Dwaj wychowańcy urządzali mu bardzo często pod oknami pewnego rodzaju koncerty. Spędziwszy dzieci folwarczne kryli je w krzakach i rozkazywali im kaszleć na komendę w sposób odpowiedni, naśladujący głos guwernera. Dziedzic z familią, cała służba wyższego stopnia i wszyscy w ogóle mieszkańcy Pajęczyna mieli z tego tytułu niemałą uciechę. Jeden tylko Kawka nie zwracał na to wszystko najmniejszej uwagi. Kiedy z krzaków dawały się słyszeć zabawne głosy, a zewsząd śmiech mniej lub więcej głośny, jak zwykle wychodził na balkonik z książką w ręku, siadał okrakiem na krześle i ani trochę nie zmieniał sposobu kaszlania. Z czasem, kiedy przechodził w poprzek dziedzińca, obok czworaków, albo ulicą wiejską, z każdego zaułka rozlegał się śmieszny głos któregoś z ukrytych psotników:
— Ku — wyk… eee… ku — wyk… eee!…
Najwięcej talentu w dręczeniu Paluszkiewicza wykazywał właśnie Jędrek Radek. Przed rozpoczęciem solennego koncertu wydawał zawsze, pod batutą panicza, nienaśladowane, znakomite w swoim rodzaju beknięcie, pewien gatunek introdukcji[246], po której dopiero następowały chóralne wrzaski. Radek wybornie przedrzeźniał belfera nie tylko głosem, ale i ruchami. Ile razy Kawka szedł w stronę plebanii kłócić się wniebogłosy z wikarym o pozytywizmy i determinizmy[247], miał zawsze poza sobą Jędrka niby cień, który go w małpi sposób naśladował. W tym celu pastuszek brał na się długą płachtę, w rękę patyk, na nos zakładał jakiś drucik zwinięty w kształt binokli, kudłał sobie włosy jeszcze bardziej, garbił się, właził w błoto na sposób prefesora. Sama dziedziczka dawała mu nieraz za te sztuki kromkę chleba z miodem, kawałek cukru albo na pół zgniłe jabłko. Czując za plecami potężnych protektorów Jędrek, coraz bardziej kształcił się w swej umiejętności.
Doszło do tego, że skoro tylko Kawka ukazywał się na dziedzińcu, pauper[248] wołał go po imieniu i nazwisku, lżył i wydrwiwał. Przyszła jednak i na niego kreska. Pewnego razu, w dzień pochmurny i deszczowy, mały Radek siedział u płotu, nakryty workiem od dżdżu i wiatru, gdy wtem ujęły go za kark dwie ręce i podniosły w górę. Chłopak wydał krzyk przeraźliwy i zaczął szarpać się gwałtownie. Nic jednak nie pomogło. Paluszkiewicz chwycił go wpół, wlókł przez cały ogród i zziajany, ledwo żywy, wciągnął po schodach do swego mieszkania. Jędrek rozpierał się we drzwiach nogami, nie mogąc inaczej walił Kawkę w brzuch głową, szarpał na nim odzienie, ale koniec końców ulec musiał. Wepchnąwszy malca do pokoju Paluszkiewicz zamknął drzwi na klucz i upadł na łóżko ze zmęczenia.