Pierwsze miesiące upłynęły przybyszowi całkiem samotnie. Raz tylko w interesie zaszedł do dwu kolegów z klasy piątej, którzy mieszkali w pobliżu u krewnych. Byli to synowie rejenta z prowincji, człowieka bogatego. Mieli swoją własną stancyjkę z osobnym wejściem. Radek trafił u nich na… bal. Do haka pośrodku sufitu rejentowicze przyczepili na powrózku blaszaną miednicę, dnem wywróconą do góry. Zawinięty brzeg jej oblepiony był płonącymi łojówkami, a całość reprezentowała żyrandol. Tu i owdzie wetknięte gałązki wierzbowe stanowiły majową dekorację sali. Ktoś w kącie ukryty grał na grzebieniu, Wilczkowicki, drugoroczny piątoklasista, na drumli. Kilku kolegów namiętnie i entuzjastycznie walcowało, z gracją w absolutnym braku panien obejmując krzesełka. Pewien dryblas wywijał siarczyście, tuląc na łonie poręcz od kanapy specjalnie do tego walca ułamaną. Radek, wszedłszy, nie był pewny, czy to istotne pańskie „granie”, czy tylko błazeństwo uczniowskie. Stanął w kącie i z nabożną miną przyglądał się hulającym. Toteż wzięto go zaraz na fundusz[268].
W klasie żaden z kolegów nie zbliżył się do niego, lecz owszem wszyscy go szykanowali. Zauważono natychmiast jego podkówki u juchtowych butów, drelichowe majtki, zgrzebną koszulę, tasiemkę i chłopskie prowincjonalizmy w mowie. Był nawet dowcipniś w klasie, niejaki Tymkiewicz, który go stale przedrzeźniał. W czasie dużej pauzy umyślnie zachowywano ciszę i z ostatnich ławek dawał się słyszeć głos naśladujący gwarę chłopską:
— Wojciechu, lubują woma zimioki z maślánką?
Z drugiego koЕ„ca odpowiadano ЕјaЕ‚oЕ›nie:
— Oj, mój kumosicku, lubują, lubują…
— A miso woma lubuje?
— Kez by to miso nie lubowało człowiekowi! Ino co nie umiem onego misa jeść po ślachcicku…
— Po ślachcicku?
— Ajści. Jak mię tatuś oddali do szkoły na stancyją, tom ci dopiéro zobocéł, jak se to ślachta jedzą. Bierze takie świecące widełki, źgnie ono miso, dopieros je do gęby niesie nikiej chłop snopek w zápole…
Emocja, jakiej doЕ›wiadczaЕ‚ Radek, sЕ‚uchajД…c tych dialogГіw, byЕ‚a z pewnoЕ›ciД… palД…cym wstydem, ale obok niego czaiЕ‚a siД™ zemsta ukryta w masce obojД™tnoЕ›ci i wzgardy tak gЕ‚Д™boko jak iskra w krzemieniu. Nauczyciele bezwiednie zaostrzali stosunek nowicjusza do kolegГіw, wyrywajД…c go czД™sto na Е›rodek dla zbadania i oceny zasobГіw jego umysЕ‚u. Przybyszowi z PyrzogЕ‚Гіw zdawaЕ‚o siД™, Ејe go przedrwiwajД… wszyscy. W progimnazjum najwaЕјniejsze wykЕ‚ady snuЕ‚y niedoЕ‚Д™gi wszelkiego rodzaju, dziwaki i mastodonty okrД™gu naukowego, toteЕј Radek w Е‚acinie, greczyЕєnie, matematyce itd. recytowaЕ‚ istne curiosa[269] jako perЕ‚y wiedzy podane mu przez mД™drcГіw pyrzogЕ‚owskich. Wszystkie te okolicznoЕ›ci sprawiЕ‚y, Ејe JД™drek, chociaЕј uczeЕ„ bardzo dobry i pilny, byЕ‚, jeЕјeli nie poЕ›miewiskiem, to tarczД… szyderstw swego otoczenia.
Pewnej lekcji, blisko we dwa miesiące po rozpoczęciu kursu szkolnego, wezwał go do tablicy pan Nogacki i zlecił wyprowadzić formułę geometryczną zadaną na ów dzień do nauki. Radek stanął przy katedrze, chwycił kredę i począł rysować figurę uciętego graniastosłupa. Silne wzruszenie przyćmiło na pewną chwilę czasu jego pamięć i bystrość umysłu. W rysunku popełnił błąd przeprowadziwszy jedną z linii bryły zanadto na prawo. Nogacki orientował go kilkakroć, mówiąc swym zimnym głosem:
— Radek, linię FG trzeba prowadzić na lewo…
UczeЕ„ starЕ‚ danД… liniД™, ale nowД… przeprowadziЕ‚ jeszcze gorzej.
— Linię FG — na lewo… — znowu wydeklamował nauczyciel.
Koledzy Е›miali siД™ juЕј z cicha, a JД™drek traciЕ‚ coraz bardziej pewnoЕ›Д‡ siebie. Znowu starЕ‚ nieszczД™snД… liniД™ i wyrysowaЕ‚ caЕ‚kiem niedorzecznД…, gdzieЕ› poza figurД….
— Ależ, Radek, linię FG trzeba poprowadzić na lewo…
Wzburzony i drЕјД…cy uczeЕ„ starЕ‚ jД… i bezwЕ‚adnie opuЕ›ciЕ‚ rД™ce. Czarne pЕ‚atki lataЕ‚y mu przed oczyma, gruczoЕ‚y wydzielajД…ce Е›linД™ nie funkcjonowaЕ‚y prawidЕ‚owo, a usta schЕ‚y, kurczyЕ‚y siД™ i drgaЕ‚y. Wtedy z przedostatniej Е‚awy wysunД…Е‚ gЕ‚owД™ Tymkiewicz i donoЕ›nie po polsku szepnД…Е‚:
— Wojtek, ady k'sobie!
Radek właśnie w owej chwili zebrał się w kupę, machnął linię prawidłowo i zaczął wybornie dowodzić. Śmiech ogólny zabrzmiał w klasie. Nawet zimny Nogacki, karcąc Tymkiewicza za odezwanie się podczas lekcji „w innym języku”, miał na wargach uśmieszek wesoły. Radek prędko skończył teoremę[270], rozwiązał zadanie geometryczne i obdarzony stopniem bardzo dobrym wrócił na miejsce.
Po skończonej lekcji wstał zaraz z ławy, nim jeszcze profesor wyszedł z klasy, szybko z zagryzioną wargą przybiegł do Tymkiewicza i od lewicy ściśniętą pięścią uderzył go w zęby raz, drugi… Napadnięty porwał się do bójki, ale Radek chwycił go za szyję mocną swoją garścią, trzasnął nim kilkakroć, przywlókł do muru i zaczął bić po chamsku, raz koło razu, w zęby, w gardło, w nos, w szczękę. Nim zdołano rozerwać walczących, już z nosa i ust Tymkiewicza krew się puściła strumieniem. Całej awanturze nauczyciel przyglądał się z katedry. Gdy skrwawionego i bladego jak trup Tymkiewicza złożono na ławce, Nogacki wyszedł zamykając drzwi i rozkazując wszystkim zostać na swych miejscach. Po upływie kilkunastu minut wszedł do sali Kriestoobriadnikow, inspektor, gospodarz klasy, jego pomocnik i kilku nauczycieli. Radek stał w ławce z głową zwieszoną. Łzy kapały z rzadka z jego rzęs i rozpryskiwały się zlatując na wierzch ławy. Dyżurny w krótkich słowach przedstawił całe zajście. Nogacki to potwierdził. Tymkiewicz miał twarz zmasakrowaną, jedno oko podbite i wciąż jeszcze krwi pełne usta. Dyrektor wysłuchał całej sprawy z uwagą i rzekł do nauczycieli obecnych:
— Zdaje mi się, panowie, że nie będę w niezgodzie z Radą Pedagogiczną, jeżeli Radka wydalę z gimnazjum. Jest to rozbójnik, nie uczeń. Jest to cham, istotny cham…
Po chwili zwrГіciЕ‚ siД™ do winowajcy:
— Radek, ja pana wydalam z gimnazjum raz na zawsze.
To rzekłszy, zalecił gospodarzowi klasy, ażeby Tymkiewicza nazajutrz po wyzdrowieniu wpakować na cztery godziny do kozy, a Radka z listy wykreślić — i odszedł ze świtą. Gospodarz wejrzał ze współczuciem na Jędrka i z żalem w głosie wymówił:
— Cóż robić… musisz pan zaraz opuścić gimnazjum.
Radek zgarnął swe książki i kajety do tornistra, zarzucił go na plecy i wyszedł, złożywszy ukłon gospodarzowi klasy, jakby się oddalał na pauzę. Było już po dzwonku. Korytarz i schody opustoszały. Z którejś klasy dawał się słyszeć równy głos nauczyciela fizyki:
— W tym celu bierzemy dwa pręty metalowe…
Radek szedł po schodach noga za nogą, bezwładnie myśląc: „w tym celu bierzemy dwa pręty metalowe… w tym celu bierzemy…” Był spokojny, choć serce jego z bolesną siłą tłukło się o żebra, a zimne dreszcze przeszywały ciało i kości. Minął przedsionek, wyszedł na dziedziniec i tam zakręcił się na miejscu. W owej chwili przypomniał sobie ułamany badyl głogu, a raczej zrośnięte z nim westchnienie szczęśliwe.