Uzda, której końce trzymała matka szalejąca za „Figą”, doprowadzała go do skrytej, głuchej, dzikiej pasji. Poddawał się jednak, gdyż do serca jego czynny bunt przeciw rodzicielce nie miał przystępu. „Figa” wierzył w to tylko, co wespół z nią uznał za godziwe. Stosownie do jej poleceń prześcigał wszystkich „literatów” w wiadomościach, aczkolwiek na zebrania nie uczęszczał; czytał wszystko, co było niezbędne do pisania ćwiczeń rosyjskich, ale żadnej księgi bezbożnej nie miał jeszcze w ręku. Borowicz nie opuszczał ani jednej sposobności drażnienia „Figi” swymi uwagami, toteż istniała między tymi dwoma ciągła walka.
Kostriulew, wykładający historię, wszedł do klasy i zasiadł na katedrze. Był to rusyfikator w najbardziej wulgarnym znaczeniu tego wyrazu. Podczas każdej prawie lekcji wywlekał sprawy bolesne dla młodzieży polskiej (gdyby ta czuć była w stanie), rozwijał je i poza kursem gimnazjalnym narzucał do uczenia się mnóstwo faktów zbytecznych. W podręczniku historii Iłowajskiego[314] była krótka i charakterystycznie moskiewska wzmianka o upadku Polski. Kostriulew nie poprzestał na niej, lecz przynosił ze sobą jakieś rękopiśmienne foliały, co zwał „dopełnieniem”, i stamtąd wyczytywał przeróżne skandale. Tego dnia przesłuchawszy zaledwie jednego uczniaka rozłożył swój manuskrypt i rzucając na przemiany jadowite uśmiechy i spojrzenia, zaczął czytać. Długo i szeroko malował historię „dobrowolnego” prawosławia na Litwie, wyliczał przykłady zdzierstw księży katolickich, scen gorszących z ich życia itd. Godzina miała się już ku końcowi, gdy widocznie dla zilustrowania stanu rzeczy dobitnym faktem wyłuszczać zaczął sprawę konfiskaty wielkiego klasztoru żeńskiego w okolicach Wilna.
— Gdy wywieziono mniszki — mówił — delegowani zabrali się do zbadania gmachu. W trakcie rewizji cel przypadkiem odkryto schody tajne prowadzące do lochów podziemnych, gdzie oczom przybyłych ukazał się widok nieznośny. Stało tam mnóstwo maleńkich trumienek drewnianych, prawie jednakiego wymiaru, a mieściły się w nich trupy dzieci ledwo narodzonych. Jedne z tych trumienek były już zupełnie zbutwiałe, widocznie przed wiekiem, inne rozsypywały się w proch, a były i zupełnie nowe, lśniące białością drzewa sosnowego…
Pedagog przerwaЕ‚ na chwilД™ czytanie i obrzuciЕ‚ spojrzeniem sЕ‚uchaczГіw. Wtedy Walecki powstaЕ‚ ze swego miejsca i rzekЕ‚ ostro:
— Panie nauczycielu!
— A co tam? — zapytał Kostriulew, poprawiając swe niebieskie binokle.
— Panie nauczycielu! — mówił „Figa” głosem wzburzonym, drżącym, ale do najwyższego stopnia zuchwałym — ja… to jest… ja w imieniu moich kolegów… uczniów klasy siódmej, ja proszę, ażebyś pan nie czytał tutaj podobnych rzeczy.
— Co takiego? — zawołał historyk, zrywając się z krzesła.
Walecki wspiД…Е‚ siД™ na palcach i oparty rД™kami o wierzchniД… deskД™ Е‚awki, pochylony naprzГіd, mГіwiЕ‚ coraz gЕ‚oЕ›niej tonem, ktГіry ciД…Е‚ niby damasceЕ„ska szabla[315]:
— Ja jestem katolikiem i nie mam prawa słuchać tego, co pan czytasz. Dlatego w imieniu całej klasy, w imieniu… całej klasy…
— Milczeć, smarkaczu! — wrzasnął nauczyciel, zstępując z katedry.
Był to najboleśniejszy epitet, jaki mógł usłyszeć ten mały „katolik”. Słowo „smarkacz” przeszyło go jak bagnet. Toteż nozdrza klasycznego nosa zaczęły mu drgać, brwi skoczyły do pół czoła, twarz zbladła jak papier.
— Ja nie chcę słyszeć tego, co pan czytasz! — krzyknął na cały głos. — Tego nie ma w kursie, a zresztą jest to potwarz i nędzny fałsz! Nędzny fałsz! Ja w imieniu całej klasy…
Kostriulew mruknął coś pod nosem, zebrał na kupę co tchu swój rękopis, dzienniki, książkę Iłowajskiego i gwałtownym krokiem wyszedł z klasy. Walecki usiadł na swym miejscu, podparł głowę pięściami i został tak bez ruchu. W sali zaległa cisza. Nie słychać było żadnego szmeru, żadnego oddechu. Wtem Borowicz rzekł półgłosem, który wśród tej ciszy i wytężonego milczenia sprawił wrażenie krzyku:
— To ci ognisty katolik!
Walecki natychmiast podniГіsЕ‚ gЕ‚owД™, odwrГіciЕ‚ siД™, zmruЕјyЕ‚ oczy i szepnД…Е‚ przez Е›ciЕ›niД™te zД™by:
— Tak, ty… libertynie!
— „Pomidorowiec”… — odpowiedział mu Borowicz. — On „w imieniu całej klasy”…
Zaledwie zdążył wymówić te słowa, gdy drzwi się z trzaskiem otwarły i wkroczył do klasy cały prawie sztab gimnazjalny. Dyrektor szybko zbliżył się do pierwszych ławek i zaczął krzyczeć, bijąc w nie pięściami:
— A to co? Bunt? Bunt? Bunt?! Ja was nauczę! W tej chwili won cała klasa! Won! Myślicie, że ja się zawaham! Walecki! — krzyknął w istnej furii — tutaj!
„Figa” stanowczym krokiem wyszedł na środek i stanął przed dyrektorem.
— Od ziemi nie odrósł, żak, ssipalec! — pienił się Kostriulew. — I to takie… przeciwko mnie… Protest… Ja dla dobra nauki, a ty, chłystku!…
— Tak… — rzekł „Figa” chrapliwym basem, który co moment przelewał się w dyszkant[316] – w imieniu całej klasy… My chodzimy do spowiedzi, wyznajemy naszą religię… A zresztą ja nic nie chcę… Niech on przeczyta panu dyrektorowi i wszystkim to, co my tu słyszeliśmy przed chwilą! Niech on to przeczyta. Ja nic… tylko niech on to przeczyta! Jeżeli panowie…
GЕ‚os mu siД™ zarywaЕ‚ i jakoЕ› dziwnie szczД™kaЕ‚ w nadmiernym wzburzeniu.
— Któż to — on? — spytał raptem inspektor.
— No on… ten nauczyciel, Kostriulew… — rzekł „Figa” wzgardliwie, nie odwracając nawet głowy w stronę historyka.
— Panowie słyszycie? — spytał tamten z pośpiechem.
Inspektor tymczasem wdraЕјaЕ‚ juЕј formalne Е›ledztwo. ZwrГіcony do klasy pytaЕ‚ stanowczym gЕ‚osem:
— Czy upoważniliście Waleckiego do zakładania protestu?
Uczniowie milczeli.
— Kto delegował Waleckiego? Winni, którzy się przyznają natychmiast, zmniejszą sobie karę o połowę. Później Rada Pedagogiczna będzie nieubłaganą.
Znowu odpowiedziano milczeniem. Е»aden z kolegГіw nie naradzaЕ‚ siД™ z Waleckim, a prawo koleЕјeЕ„stwa domagaЕ‚o siД™ obrony wspГіЕ‚towarzysza. Nikt nie wiedziaЕ‚, co poczД…Д‡. Wszyscy siedzieli w absolutnym ogЕ‚upieniu, ratowali siД™ milczeniem i zupeЕ‚nД… nieruchomoЕ›ciД… ciaЕ‚ niby kupa chЕ‚opГіw zaskoczona przez wypadki niepojД™te. Inspektor byЕ‚ na to przygotowany i jako praktyk w rzeczach badaЕ„ wnet zmieniЕ‚ metodД™:
— A więc nie przyznajecie się? Dobrze. Goldbaum, czy upoważniłeś pan Waleckiego?
Prymus wolniutko dЕєwignД…Е‚ siД™ z miejsca i zgiД™ty stanД…Е‚ w Е‚awce, patrzД…c w ziemiД™.
— No i cóż, należałeś do buntu?
— Ja dziś nie rozmawiałem w klasie… Mnie dziś bardzo głowa boli.
— Tu trzeba dać odpowiedź kategoryczną! — przerwał mu dyrektor.
— Ja jestem starozakonny… — rzekł cicho Goldbaum.
Inspektor wodziЕ‚ oczyma po klasie i zatrzymaЕ‚ je na swym ulubieЕ„cu.
— Borowicz! czy byłeś pan w zmowie z Waleckim, czy dawałeś mu jakie zlecenia?