Dopiero po upЕ‚ywie dwu godzin wbiegЕ‚a raptem ze dworu nauczycielka, a za niД… MaЕ‚gosia. Ta ostatnia w okropnej trwodze powtarzaЕ‚a raz za razem:
— Jedzie naczelnik! Jedzie naczelnik! W skórzanej budzie jedzie! Oj, będzie tu teraz dopiero, będzie, mój Jezus kochany, drogi, oj, będzie tu, będzie!
Ciekawość przemogła wszelkie obawy: Józia i Marcin wyszli ze swej kryjówki, zbliżyli się na palcach do drzwi prowadzących do sieni i zaczęli kolejno wyglądać przez szczeliny i dziurę od klucza. Ujrzeli tył budy karecianej na saniach, ogromne futro pana wchodzącego do szkoły i plecy Wiechowskiego, które się nieustannie schylały.
Po chwili drzwi do izby szkolnej zamkniД™to. Wtedy z uczuciem gorzkiego rozczarowania powrГіcili do swej kryjГіwki za szafarniД… i drЕјeli tam ze strachu.
Tymczasem do stancji szkolnej wkroczyЕ‚ kierownik dyrekcji naukowej, obejmujД…cej trzy gubernie, pan Piotr NikoЕ‚ajewicz Jaczmieniew, i przede wszystkim zrzuciЕ‚ z ramion olbrzymie futro. SpostrzegЕ‚szy, Ејe w tej izbie jest aЕј nadto ciepЕ‚o, zdjД…Е‚ takЕјe palto i zostaЕ‚ w mundurze granatowym ze srebrnymi guzikami.
ByЕ‚ to wysoki i przygarbiony nieco czЕ‚owiek, lat czterdziestu paru, o twarzy duЕјej, nieco rozlanej i obwisЕ‚ej, ktГіrД… otaczaЕ‚ rzadki zarost czarny. Z ust dyrektora Jaczmieniewa prawie nie schodziЕ‚ uЕ›miech Е‚agodny i dobrotliwy. Zamglone jego oczy spoglД…daЕ‚y przyjacielsko i Ејyczliwie.
— Wszystko jak najlepiej, jaśnie wielmożny panie… — odpowiedział Wiechowski, uczuwając w sercu pewien promyczek otuchy na widok łaskawości dyrektora.
— Ależ zima u was tęga! Dużo się człowiek nakołatał po świętej Rusi, a takiego zimna w marcu rzadko doświadczał. Ja w karecie, w futrze, w palcie, a i tak czuję ten, wiesz pan, dreszczyk…
— A może by… — szepnął Wiechowski, mając dreszczyk stokroć bardziej przejmujący aż w piętach.
Dyrektor udaЕ‚, Ејe wcale nie sЕ‚yszy tego, co powiedziaЕ‚ Wiechowski. OdwrГіciЕ‚ siД™ do dzieci, ktГіre siedziaЕ‚y nieruchomo, ze zdumienia wytrzeszczajД…c oczy i w przewaЕјnej[57] wiД™kszoЕ›ci szeroko rozwarЕ‚szy usta.
— Jak się macie, dziatki? — rzekł łaskawie — witam was.
StojД…c za plecami Jaczmieniewa, Wiechowski dawaЕ‚ znaki oczami, rД™kami i caЕ‚ym korpusem, ale na prГіЕјno. Nikt nie odpowiadaЕ‚ na powitanie zwierzchnika. Dopiero po chwili Michcik naglony rozpaczliwymi spojrzeniami i gestami swego mistrza zerwaЕ‚ siД™ i zawoЕ‚aЕ‚:
— Zdrawia żełajem Waszemu Wysokorodiju[58]!
Dyrektor mlasnД…Е‚ ustami i wzniГіsЕ‚ brwi tak zagadkowo, Ејe Wiechowskiemu mrГіz przedefilowaЕ‚ po grzbiecie.
— Panie nauczycielu, bądź pan łaskaw wywołać któregoś ze swych uczniów — rzekł wizytator po chwili — chciałbym usłyszeć, jak też czytają.
— Może jaśnie wielmożny pan sam raczy rozkazać któremu z nich — rzekł uprzejmie Wiechowski podając dziennik a jednocześnie całą duszą błagając Boga, ażeby jaśnie wielmożnemu panu nie strzelił czasami do głowy pomysł zgodzenia się na tę propozycję. Jaczmieniew z grzecznym uśmiechem odsunął dziennik mówiąc:
— Nie, nie… proszę bardzo.
Wiechowski udał przez chwilę niby wahanie się, kogo by wyrwać, aż wreszcie wskazał palcem Michcika, którego umyślnie posadził w czwartej ławie.
Dyrektor wstД…piЕ‚ tymczasem na katedrД™, usiadЕ‚ i podparЕ‚szy piД™Е›ciД… brodД™ patrzaЕ‚ uwaЕјnie spod przymkniД™tych powiek na ten tЕ‚um dzieci.
Michcik wstaЕ‚, z dystynkcjД… ujД…Е‚ Paulsona trzema palicami i daЕ‚ koncert czytania. Przestrach jak pЕ‚yta marmurowa usunД…Е‚ siД™ na chwilД™ z piersi Wiechowskiego. Michcik czytaЕ‚ Е›wietnie, pЕ‚ynnie, gЕ‚oЕ›no. Dyrektor przysposobiЕ‚ sobie dЕ‚oniД… ucho do Е‚atwiejszego chwytania dЕєwiД™kГіw, z zadowoleniem reparowaЕ‚[59] akcenty i kiwaЕ‚ gЕ‚owД… potakujД…co.
— Czy możesz mi opowiedzieć swoimi słowami to, co przeczytałeś? — zapytał po chwili.
Chłopiec złożył książkę, odsunął ją na znak, że będzie czerpał opowiadanie tylko z pamięci, i zaczął wyłuszczać po rosyjsku treść bajki odczytanej.
Jaczmieniew ciągle się uśmiechał. W najciekawszym punkcie opowieści podniósł w górę rękę z gestem charakterystycznym, jakiego używa nauczyciel, pewny, że mu jego miły uczeń trafnie odpowie — rzucił szybko zapytanie :
— Siedem razy dziewięć?
— Szest'diesiat tri[60] ! — z tryumfem zawołał Michcik.
— Wyśmienicie, wyśmienicie — rzekł głośno dyrektor, a schylając się do Wiechowskiego, szepnął półgłosem: — Szanowny panie nauczycielu, temu chłopcu w końcu roku… pojmuje pan?… najpierwszą…
Pedagog schylił głowę i rozdął nieco nozdrza na znak nie tylko zgody, ale porozumienia się co do joty i przypominał w owej chwili kelnera z wykwintnej restauracji, który zgaduje życzenia gościa szczodrobliwego. Był już prawie pewien sytuacji i, jak czyni zazwyczaj człowiek szczęśliwy, zaczął kusić fortunę.
— Może jaśnie wielmożny pan zechce jeszcze Michcika… coś z arytmetyki, z gramatyki?
— Czy tak? Bardzo, bardzo jestem… Ale trzeba już temu dać spokój. Proszę, wyrwij pan kogoś jeszcze…
— Piątek! — zawołał nauczyciel nieco zbity z tropu.
— Jeść! — wrzasnął Piątek, pewny, że to chodzi o tak zwaną pieriekliczkę[61].
— Czytaj! — zgrzytnął na niego Wiechowski.
Czytanie PiД…tka mniej juЕј zachwyciЕ‚o dyrektora. Nie poprawiaЕ‚ go wcale, tylko uЕ›miechaЕ‚ siД™ na poЕ‚y dobrotliwie, na poЕ‚y ironicznie. Zanim chЕ‚opiec przemordowaЕ‚ trzy wiersze, rzekЕ‚ do nauczyciela:
— Proszę jeszcze kogoś wywołać…
W czaszce nauczyciela słowa powyższe sprawiły szum gwałtowny, który rozwiał wszystkie jego myśli jak wicher plewy. Kilku jeszcze chłopców umiało sylabizować i to po parę liter zaledwie. Na chybił trafił jednak Wiechowski zawołał:
— Gulka Matwiej[62]!
Gulka powstał, wziął wskazówkę w rękę i cichutko wyszeptał kilka nazw liter moskiewskich. Gdy dyrektor przynaglać go zaczął do głośniejszego mówienia, chłopak zląkł się, usiadł na miejscu, a koniec końców wlazł pod ławę. Wówczas Jaczmieniew zstąpił z katedry i wszedłszy między ławki po kolei sam egzaminował dzieci. Trwało to bardzo długo. Nagle Wiechowski, miotający się w dreszczach przerażenia, usłyszał, że dyrektor mówi najczystszą polszczyzną.
— No, a kto z was, dzieci, umie czytać po polsku, no, kto umie?
Kilka gЕ‚osГіw odezwaЕ‚o siД™ w rozmaitych kД…tach izby szkolnej.
— Zobaczymy, zaraz zobaczymy… Czytaj! — rozkazał pierwszej osobie z brzega.
Dziewczyna owinięta w zapaski wydobyła Drugą książeczkę Promyka[63] i zaczęła dosyć płynnie czytać.
— A kto ciebie nauczył czytać po polsku? — zagadnął ją dyrektor.
— Stryjna mnie nauczyli… — szepnęła.
— Stryjna, co to jest stryjna, panie nauczycielu? — zwrócił się do Wiechowskiego.
— A ciebie kto nauczył czytać po polsku? — spytał małego chłopca, nie czekając na odpowiedź Wiechowskiego.