— Pani nauczycielowa pokazała nom z Kaśką durkowane…
— Pani nauczycielowa? Wot kak[64]! — szepnął uśmiechając się jadowicie.
WysЕ‚uchawszy jeszcze kilku chЕ‚opcГіw i powziД…wszy wiadomoЕ›Д‡, Ејe im litery nierosyjskie wskazywaЕ‚ sam nauczyciel, dyrektor cofnД…Е‚ siД™ spomiД™dzy Е‚awek i rzekЕ‚ do Wiechowskiego:
— Czy ksiądz jaki przychodzi do szkoły?
— Nie. U nas we wsi nie ma kościoła; dopiero w miasteczku Parchatkowicach, o dziesięć wiorst stąd, jest kościół i dwu księży.
— Tak, tak… No, panie Wiechowski — rzekł znienacka Jaczmieniew — bardzo, bardzo jest źle. Na takie stado dzieci — dwu czyta, a pozostali nic nie umieją. Źle mówię zresztą, bo dosyć znaczna ilość czyta po polsku, a w stosunku do czytających ruskie to ilość wprost kolosalna. I mnie to nawet nie dziwi. Pan, jako Polak i katolik, prowadzisz polską propagandę.
— Propagandę… polską? — jęknął Wiechowski, wcale nie będąc w stanie zrozumieć, co by mogły oznaczać te dwa wyrazy, ale dobrze pojmując to jedno, że kryje się w nich słowo: dymisja.
— Tak… polską propagandę! — zawołał Jaczmieniew krzykliwie. — To może się panu i innym uśmiechać, ale nie takie jest, jak wielekroć pisałem w cyrkularzach[65], życzenie władzy. Pan jesteś tutaj urzędnikiem i źle pan spełniasz swój urząd. Mało dzieci czyta… Nie widzę rezultatów.
— Michcik — szepnął Wiechowski.
— Co Michcik? Byłeś pan kiedy w teatrze, widziałeś pan głównego tenora i statystów? Otóż cała szkoła są to statyści, a ci dwaj — to główni śpiewacy, okazy… Stara to sztuczka, na której ja się znam nieźle. Powtarza się to przecie w każdej niemal szkole i jest śmiertelnie nudne… Ja nie jestem z pana zadowolony, panie Wiechowski…
W nauczycielu zatrzД™sЕ‚o siД™ serce i wnД™trznoЕ›ci. Nie widziaЕ‚ juЕј wcale osoby dyrektora i jak dziecko zwracaЕ‚ siД™ ku szczelinie we drzwiach prowadzД…cych do jego mieszkania, przez ktГіrД… podpatrywaЕ‚a i podsЕ‚uchiwaЕ‚a bieg wizyty pani Marcjanna. W mГіzgu jego biegaЕ‚y jeszcze niektГіre myЕ›li jak strzykania bГіlu. JednД… z nich, ostatni Е›rodek ratunku, powiedziaЕ‚ do Jaczmieniewa:
— Może jaśnie wielmożny pan dyrektor raczy wejść do mnie…
— Nie, ja nie mam czasu — i żegnam… — rzekł naczelnik szorstko, wdziewając palto z pośpiechem.
— Książki, wykazy prowadzę starannie… — rzekł jeszcze Wiechowski.
— Książki! — zawołał dyrektor szyderczo. — Sądzisz pan tedy, że w zamian za pensję, mieszkanie i stanowisko nie trzeba nawet prowadzić ksiąg, a jeżeli się pisze w nich cokolwiek, to jest to już tytuł do nagrody? Cóż zresztą… książki? Ja mam przecie pańskie wykazy. Figurują tam cyfry czytających, których ja tu wcale nie znajduję.
Ostatnie sЕ‚owa wypowiedziaЕ‚ zarzucajД…c futro na ramiona.
— Żegnam was, dzieci, uczcie się pilnie, starajcie się!… — rzekł do zebranych uczniów. Potem, wychodząc, odezwał się do nauczyciela:
— Moje uszanowanie…
Wiechowski nie był w stanie ani wyprowadzić go, ani wyjść za nim. Stał oparty o stolik katedry i patrzył na drzwi wchodowe[66]. Mróz śmiertelny obejmował jego ciało i wstrzymywał krew w żyłach.
„Wszystko się skończyło… — myślał pan Ferdynand — masz teraz… Cóż tu robić, gdzież się tu wynieść, z czegóż tu żyć? Utrzymam się to z pisania próśb do sądu? Przecież tam już to samo czterech robi…”
Skinął na dzieci, że mogą już iść sobie, otworzył drzwi do swego mieszkania i obejrzał tę izbę jednym spojrzeniem. Nagle rozpacz i żal w potoku łez buchnęły z jego piersi. Przez długi czas szlochał głośno jak dziecko, leżąc piersiami na stole. Gdy podniósł oczy, spostrzegł w kącie szereg butelek z piwem. Skoczył zaraz, chwycił pierwszą z brzegu, wyrwał korek i prawie jednym tchem wypił całą butelkę. Rzucił w kąt pierwszą i wysączył drugą, potem trzecią i czwartą. Pił, nie przestając głośno płakać, i już piątą butelkę odkorkowywał, gdy wtem ktoś mocno zastukał do drzwi. Wiechowski z gniewem otwarł je szeroko i ujrzał przed sobą… znowu Jaczmieniewa w futrze i czapce, który uśmiechał się do niego i wyciągał obie ręce.
— Ot, pomyłka — mówił — ot, głupstwo! Jak łatwo skrzywdzić uczciwego człowieka, ach, jak łatwo! Wiechowski! ja będę o panu pamiętał i podwyższę pensję. Trzeba tylko, żeby więcej czytało… usilności, rozumiesz pan, więcej… A co do śpiewów, to bardzo rad jestem, bardzo, bardzo… I nie zapomnę. Pensję już w następnym miesiącu dostaniesz pan lepszą… No, mnie się śpieszy, więc do widzenia. Proszę nie gniewać się za nieuważne słowa… Usilności tylko, usilności…
ЕљcisnД…Е‚ przyjaЕєnie rД™kД™ Wiechowskiego i wyszedЕ‚ z izby. Nauczyciel postД™powaЕ‚ za nim krok w krok, najpewniejszy, Ејe to, co widzi, sЕ‚yszy i czego doЕ›wiadcza, jest snem raptownym po wypiciu tylu butelek Machlejda[67] . Przede drzwiami staЕ‚a gromada bab, wiД™c je rozsunД…Е‚ i zrobiЕ‚ miejsce dla dyrektora. UsadowiЕ‚ go w karecie, otuliЕ‚ mu nogi pledem, kЕ‚aniaЕ‚ siД™ kilkanaЕ›cie razy, nastД™pnie, gdy kareta znikЕ‚a na skrД™cie drogi, powrГіciЕ‚ do siebie i wciД…Еј trwaЕ‚ w zЕ‚udzeniu, Ејe Е›pi coraz mocniej. Z tego obЕ‚Д™du wyrwaЕ‚a go dopiero pani Marcjanna. WpadЕ‚a do izby jak kula armatnia i podrygujД…c rzuciЕ‚a siД™ mД™Ејowi na szyjД™.
— A to szelmowskie chłopstwo! A to nam usługę wyświadczyło! — krzyczała zanosząc się od śmiechu.
— Jaką usługę, co ty pleciesz?
— To ty nic nie wiesz? Ano, przecie baby skargę na ciebie zaniosły.
— Masz ci… jakie baby?
— Gulonka, Pulutowa, Piątkówka, stara Dulębina, Zalesiaczka, no, wszystkie baby…
— Gdzie, jak?
— Ano tak. Jak dyrektor przyjechał, zeszły się i czekały pode drzwiami całą wsią. Jak wyszedł z sieni, obstąpiły go, skłoniły się i Zalesiaczka wyleciała pierwsza z gębą…
— Czegóż ona chciała?
— No, stul gębę, to ci rozpowiem po kolei, jak i co było. Powiedziała tak… Ażem ścierpła, jak zaczęła mleć tym pyskiem! Powiedziała tak: „Dopraszam się łaski, wielmożny naczelniku, nie chcemy tego nauczyciela, co tu siedzi u nas we wsi”. On jej na to: „Nie chcecie tego nauczyciela, a to dlaczego?” Ona wtedy: „Nie chcemy tego pana Wiechowskiego, bo źle uczy”. „Jak to źle uczy? co wam się nie podoba?” „Nam się — ona powiada — nic nie podoba, co ta on uczy”. „Tj, co ta długo gadać — wtrąciła się zaraz stara Dulębina — wielmożny naczelniku, nie chcemy tego nauczyciela, bo nam uczy dzieci jakichsi śpiewaniów po ruśku, na książce tylko to samo po ruśku; cóż to za nauka taka? Dzieciska bez trzy zimy wałęsają się do tej ta szkoły i nie umie się żadne modlić na książce, a jak które umie, to się nie we szkole nauczyło, tylko jedno od drugiego, choć i na błoni za bydłem. Nie wstyd to? Katolickiego śpiewania to ich nie ponaucza, tylko jakiesi ta… a nawet gębą nie można wymówić… I jak dzieci — gadała — zaczną we szkole śpiewać nabożnie, to ten nic, tylko się drze sam, a znowu mądrala Michcik za nim i nie dadzą dzieciskom Pana Boga pochwalić. Do czegóż toto podobne? A tu płać, dawaj na niego osypkę[68]!”. Dyrektor się spytał: „Często też nauczyciel tak po rusku śpiewa z dziećmi?”. „Co dzień śpiewa! — wrzasnęły wszystkie razem. — To się przecie łatwo przekonać. Choćby i jego samego się spytać, przecie się nie może w żywe oczy zaprzeć! Nieraz to nawet ani jednemu na książce nie pokaże, tylko od samego rana wyśpiewują…” — trajkotała Piątkowa. „Tak wy niedowolne[69] panem Wiechowskim — spytał się ich dyrektor — dlatego, że on uczy po rusku?” „A i mamy być dowolne! Dopraszamy się, wielmożny naczelniku, żeby go zabrać, a innego dać, co by po polsku uczył, a nie, to… nam ta szkoła niepotrzebna. Dzieciska się ta same nauczą, jak które chętliwe, i przypowiastki se przeróżne wyczytują z książek, a ten ogłupia do reszty, i pokój. Albo mu zakazać tych śpiewów…” „Dobrze, dobrze” — rzekł dyrektor i poszedł tu do ciebie.