Выбрать главу

– Jednak potrafiłeś zmusić do ucieczki Belzebubian!

– To była gra. A poza tym może nawet oni byli źli, ale mimo wszystko znacznie subtelniejsi od tych przygłupów. Kiedy mam przed sobą jaskiniowców, jestem po prostu bezradny.

Wsparliśmy się jeden o drugiego.

– Ty i ja przeciwko imbecylom, mówiłeś przecież.

– Przykro mi, że cię rozczarowałem. Jednak żebym mógł z nimi rozpocząć wojnę, ci imbecyle musieliby posiadać chociaż minimalną inteligencję.

Byłem trochę wystraszony.

– W takim razie goście pokroju Martineza będą nam ciągle obijać mordę.

– Możliwe – odrzekł spokojnie. – Z pewnością jednak zmęczą się szybciej niż ja.

– A jeśli cię zabiją?

Wzruszył ramionami.

– No cóż! Życie jest tylko stanem przejściowym.

Owładnęły mną makabryczne przeczucia. Przecież ci kretyni mogli odnieść zwycięstwo. Raoul nie zawsze jest najsilniejszy. Na dodatek teraz wykazał się wręcz skrajną słabością.

Ciężko westchnąłem.

– Cokolwiek by się stało, zawsze możesz na mnie liczyć, na moją pomoc, gdy będzie ciężko.

Tej nocy znowu śniło mi się, że lecę spotkać w chmurach kobietę w białych atłasowych szatach z maską trupiej czaszki.

22 – FILOZOFIA PASCALA

„Nieśmiertelność duszy to rzecz dla nas tak ważna, dotycząca nas tak głęboko, że trzeba chyba zatracić wszelkie uczucie, aby być obojętnym w tym względzie.

Toteż pierwszą sprawą i obowiązkiem jest oświecać się w tym przedmiocie, od którego zależy całe nasze postępowanie.

Dlatego to wśród ludzi nie posiadających wiary czynię ogromną różnicę między tymi, którzy pracują ze wszystkich sił, aby się oświecić, a tymi, którzy żyją, nie zadając sobie trudu i nie myśląc o tym.

Niedbałość ta w sprawie, w której chodzi o nich samych, o ich wieczność, o ich wszystko, więcej mnie drażni, niż rozczula; zdumiewa mnie i przeraża; jest to dla mnie coś potwornego. Nie mówię tego przez nabożną żarliwość; rozumiem, przeciwnie, iż powinno się mieć to uczucie z ludzkiego interesu".

Blaise Pascal [4]

Fragment rozprawy Śmierć, to nieznajoma Francisa Razorbaka

23 – UŚCIŚLENIE

Miałem czternaście lat, kiedy Raoul przyszedł po mnie do domu, prosząc, żebym się pośpieszył. Moi rodzice strasznie zrzędzili. Nie dość, że nadeszła pora kolacji, nadal uważali, że Raoul Razorbak wywiera na mnie bardzo zły wpływ. Ponieważ jednak ostatnimi czasy otrzymywałem doskonałe oceny z matematyki, odpisując rzecz jasna zadania od mojego przyjaciela, nie byli pewni, czy powinni mi zabronić wyjść.

Nakazali mi jednak, abym był ostrożny i czujny. Zawiązując mi szalik pod szyją, ojciec szepnął mi do ucha, że najgorsze kłopoty pochodzą od najlepszych przyjaciół.

Moja matka perfidnie dorzuciła:

– Oto jak rozumiem słowo „przyjaciel": to ten, którego zdrada wywołuje największe zaskoczenie.

Raoul prowadził mnie w stronę szpitala Świętego Ludwika, wyjaśniając po drodze, że właśnie otwarto tam oddział, na którym mieli przebywać umierający i pacjenci w stanie śpiączki. „Oddział wspomagania umierających", jak z hipokryzją nazwano to miejsce. Oddział mieścił się w lewym skrzydle budynku przylegającego do szpitala. Zapytałem, co ma zamiar tam robić. Odpowiedział natychmiast, że taka wizyta jest znakomitą okazją, żeby dowiedzieć się czegoś więcej.

– Czegoś więcej? Ale o czym?

– O śmierci, rzecz jasna!

Pomysł pojawienia się w szpitalu nie wzbudzał we mnie przesadnego entuzjazmu. Miejsce pełne było dorosłych i zdziwiłbym się, gdyby pozwolili nam się tam bawić.

Raoulowi Razorbakowi jednak nigdy nie brakowało argumentów. Wyjaśnił, że czytał w gazetach, że gdy ludzie się wybudzają po długiej śpiączce, opowiadają niesamowite historie. Ci niejako „ocaleni" przed śmiercią twierdzili, że uczestniczyli w przedziwnych spektaklach. Nie widzieli żadnych statków ani plujących ogniem węży, za to widzieli przyciągające ich światła.

– Mówisz o doświadczeniach z pogranicza życia i śmierci? O tym, co Amerykanie nazywają NDE, Near Death Experiences?

– No właśnie. NDE.

Każdy wiedział doskonale, czym jest NDE. Było to bardzo modne w swoim czasie. Wydano też kilka bestsellerów na ten temat, o czym pisano w wielu czasopismach i reklamowano na okładkach. A potem, jak to się dzieje z każdą modą, także ta przeminęła. Ostatecznie nie było żadnych dowodów, żadnych racjonalnych podstaw, ot, kilka ładnych historii zebranych tu i tam.

Czyżby Raoul wierzył w podobne bajki?

Rozłożył przede mną kilka wycinków z gazet i uklękliśmy, by się im lepiej przyjrzeć. Te fragmenty nie zostały wycięte z pism uznawanych za poważne albo za takie, które starannie dobierają informacje. Tytuły napisane wielkimi grubymi literami od razu jasno stawiały sprawę: „Podróż poza granice śmierci", „Świadectwo po śpiączce", „Życie po życiu", „Wróciłem stamtąd i polubiłem to", „Śmierć i co dalej"…

Według Raoula słowa te otaczała szczególna aureola. Poza tym był tam przecież jego ojciec…

Zamiast ilustracji w czasopismach widniały tylko niewyraźne zdjęcia z jakąś mglistą otoczką albo reprodukcje obrazów Hieronima Boscha.

W tekstach Raoul podkreślił żółtym fluorescencyjnym markerem kilka ustępów, które uznał za najistotniejsze: „Według sondażu przeprowadzonego przez amerykański Instytut Gallupa, osiem milionów Amerykanów twierdzi, że miało do czynienia z NDE". „Badanie przeprowadzone w środowisku szpitalnym wskazuje, że 37 procent osób będących w stanie śpiączki zapewnia, iż czuło, jak unosi się poza własnym ciałem, 23 procent spośród nich twierdzi, że widziało tunel, a 16 procent, że zostało wchłonięte przez błogie światło".

Wzruszyłem ramionami.

– Nie chciałbym pozbawiać cię złudzeń, ale…

– Ale co?

– Miałem wypadek samochodowy. Wyrzuciło mnie wysoko w powietrze i spadając, uderzyłem o ziemię. Na trzy godziny straciłem świadomość. Prawdziwa śpiączka. A nie widziałem choćby cienia tunelu ani najmniejszego błogiego światła.

Wydawał się zaskoczony.

– No to co widziałeś?

– Nic. Zupełnie nic.

Przyjaciel przyjrzał mi się, jakbym cierpiał na jakąś rzadką chorobę wywołaną wirusem, którego do tej pory jeszcze nie zidentyfikowano.

– Twierdzisz więc, że byłeś w śpiączce i nie zachowałeś z tego żadnego wspomnienia?

– Właśnie tak.

Raoul zamyślony podrapał się najpierw po brodzie, potem po policzku, a po chwili cały rozpromieniony powiedział:

– Wiem dlaczego!

Milczał przez chwilę, zanim wypowiedział zdanie, nad którym długo jeszcze będę się zastanawiał:

– Niczego nie widziałeś, bo nie byłeś… nie byłeś dostatecznie martwy.

24 – W KRAINIE BIAŁYCH MNICHÓW

W godzinę potem staliśmy przed szpitalem Świętego Ludwika. Wejście było jasno oświetlone. Strażnik w mundurze pilnował wchodzących i wychodzących z budynku. Raoul, wykorzystując swój wysoki wzrost, włożył jakiś stary płaszcz, żeby wyglądać na znacznie starszego. Wziął mnie za rękę. Miał nadzieję, że razem uda nam się przejść jako ojciec i syn, którzy idą odwiedzić chorą babcię.

Strażnik jednak pomimo znudzenia nie był aż tak naiwny.

– Słuchajcie no, smarkacze, w okolicy są lepsze miejsca do zabawy.

– Przyszliśmy odwiedzić babcię – żałosnym głosem powiedział Raoul.

вернуться

[4] Przeł. T. Żeleński-Boy.