Выбрать главу

— Za mądre to dla mnie! — zaoponował bosman. — Noga mnie mocno swędzi, więc lepiej powiedz, Andrzeju, jaka kara grozi tutaj człowiekowi za kopnięcie krowiny w zadek?

— Czasem można za to stracić głowę lub też zostać skazanym na męczarnie straszniejsze niż śmierć. W każdym razie, jeśli prawowierny Hindus dopuści się zabicia krowy, to musi odbyć pielgrzymkę do jednego ze świętych miast i przez cały czas nieść tykę udekorowaną krowim ogonem na znak, że odprawia ciężką pokutę. Ostatnie dziesięć mil do celu pielgrzymki przemierza długością własnego ciała, to znaczy pada na ziemię z wyciągniętymi jak najdalej przed siebie ramionami, potem wstaje, odmawia modlitwę i znów pada, wstaje, modli się i czyni tak aż do końca wędrówki. Po przybyciu do świętego miasta musi “oczyścić się” pijąc i jedząc pięć ofiarnych “produktów krowy”, co nie należy chyba do specjalnych przyjemności.

— Ależ to obrzydliwe, ojcze! — niedowierzająco zawołał Tomek.

— Taki obowiązuje tutaj obyczaj — zapewnił Wilmowski.

— Daj spokój, Andrzeju, bo zaczyna mnie w dołku uciskać i będę musiał wychylić się za burtę dyliżansu, a przecież szkoda śniadania zjedzonego w pociągu — powiedział bosman wykrzywiając usta. — Wprawdzie nie jestem Hindusem, ale słusznie zrobiłeś, powstrzymując mnie od spostponowania tej krowy, pal ją sęk!

— Jak widzę, nauka w las nie poszła — rzekł rozweselony Wilmowski. — Wiele jeszcze poznamy niezrozumiałych obyczajów, jeżeli okoliczności zmuszą nas do pozostania dłużej w tym niezwykłym kraju. Dlatego też nie żałujmy straconego czasu, ponieważ spotkanie ze świętą krową było pouczającą przestrogą dla nas.

— Uwaga panowie! Chyba zaraz pojedziemy dalej — zauważył Tomek.

W tej właśnie chwili krowa, jakby nie chcąc dłużej nadużywać cierpliwości białych sahibów, wolno podniosła się z ziemi. Opędzając się ogonem przed rojem owadów, skryła się w przydrożnym zagajniku. Woźnica bez pośpiechu z powrotem wlazł na dyszel pomiędzy konie. Niebawem zawołał: “Honk, hai, hai!” Tika ghari ruszył w drogę.

Za chwilę wóz wtoczył się na most, przerzucony przez fosę wykopaną przed murem obronnym miasteczka, minął kamienną bramę. Alwarskie domki tonęły w powodzi drzew o jasnokoralowym kwieciu; posiadały mnóstwo ażurowych altan, podcieni, wykuszów, spowitych zielenią pnączy balkonów oraz kokieteryjnie wpółosłoniętych okien. Wspaniałe pałace oraz stare świątynie nadawały miasteczku wyraz swoistego, niezapomnianego piękna. W biedniejszej dzielnicy, gdzie wszędzie królował swąd oliwy, używanej do smażenia potraw, mężczyźni pracowali w podcieniach domów. Jedni rzeźbili z kości słoniowej filigranowe ozdoby, inni wycinali z marmuru lub alabastru posążki bóstw, a wytwórcy ulubionego przez strojnisie hinduskie delikatnego muślinu suszyli świeżo ufarbowane sztuki, nosząc je w rękach, ponad głowami, rozpięte na wietrze.

Woźnica kierował dyliżans ku północnej bramie miasta, aby wyjechać na drogę do łowieckiej rezydencji maharadży. W pewnej chwili znaleźli się na placu, na którym akurat odbywał się jarmark. Tutaj, według zwyczaju panującego w Indiach, kupcy sprzedający ten sam towar grupowali się w jednym miejscu i siedzieli wszyscy obok siebie. W ten sposób gromadzili się cechami rzemieślnicy. Na bambusowych stoiskach widać było czerwone strąki pieprzu, małe cebulki, imbir oraz inne korzenie, które służą do sporządzania przypraw do ryżu, codziennej potrawy Hindusów. Na barwnych chustach rozłożonych wprost na ziemi piętrzyły się stosy melonów, granatów, arbuzów, brzoskwiń, bananów, mango, kokosów, ananasów, pomarańcz, fig, daktyli, orzeszków ziemnych i słodkich patatów. Nie opodal piekarze sprzedawali, zawijane w liście bananowe, placki jajeczne z papryką i cebulą, ciastka oraz pączki nadziewane ostrymi korzeniami. Rzeźnicy zachwalali ćwiartki baranie i koźlęce, a jednocześnie czujnym wzrokiem śledzili krążące w powietrzu nad jatkami żarłoczne sępy i jastrzębie, gotowe, w chwili nieuwagi sprzedawcy, porwać kawał mięsa. Pomiędzy warzywnymi straganami wałęsała się jakaś “święta” krowa. Bez przeszkód zjadała z koszów smakowite kąski. Handlarze nie odpędzali jej, wierząc, iż poniesiona dla świętego zwierzęcia ofiara zjedna im łaskę bogów. Dalej znajdowały się stoiska sprzedawców skór koźlich, owczych, leopardzich i łasiczych. W pobliżu znów inni handlarze zachwalali skuteczność najrozmaitszych amuletów, bądź prezentowali kobietom błyskotliwe ozdoby.

Podróżnicy przejeżdżali skrajem targowiska. Bosman zerkał na stragany, skąd płynęły smakowite zapachy. Już brała go ochota, by przystanąć w celu poczynienia zakupów, gdy naraz wokół zapanowało niezwykłe ożywienie. Handlarze pospiesznie usuwali stoiska. Woźnica dyliżansu zatrzymał konie, po czym wskoczył na siedzenie, by lepiej widzieć.

— Co to ma znaczyć? — zawołał bosman wstając z ławki.

Wilmowski niespokojnie spoglądał w wylot ulicy na rynek. W pobliżu widać było kopuły hinduskiej świątyni. Stamtąd właśnie nadchodził potężniejący z każdą chwilą krzyk ludzi. Wilmowski wiedział, że w Indiach na tle różnic religijnych często wybuchają krwawe zatargi pomiędzy wyznawcami hinduizmu i mahometanami, albowiem obydwa fanatyczne ugrupowania wzajemnie się zwalczają. Na przykład hinduiści podczas procesji polecali swoim kapelom grać najgłośniej w pobliżu muzułmańskich meczetów, ponieważ prorok zakazywał muzułmanom muzyki, natomiast mahometanie mieli zwyczaj szlachtować krowy w pobliżu świątyń hinduskich, co znów było zbrodnią w myśl wierzeń Hindusów. Tym jednak razem obawy okazały się nieuzasadnione.

Na targowisko wkraczał dziwny korowód. Jeden za drugim szły olbrzymie słonie. Na każdym z nich siedział mahut [43], kierujący zwierzęciem uderzeniami bambusowej laseczki. Mahuci w języku hindi [44] ganili ludzi za powolność, a słonie poruszały uszami niczym wachlarzami i bez obawy zagłębiały się w tłum ustępujący przed nimi. Tratowały stragany, lecz mimo to nie było słychać jakichkolwiek protestów. Jak spod ziemi wyrastali chłopcy z wielkimi, okrągłymi koszami. Gdy tylko jakiś słoń przystanął w celu załatwienia naturalnej potrzeby, chłopcy natychmiast podstawiali mu swój kosz.

Bosman widząc to klepnął się w udo i zawołał:

— A niech mnie wieloryb połknie! Nigdy bym nie przypuszczał, że Hindusi są takimi higienistami, jeżeli chodzi o słonie. Patrzcie tylko, nic im nie przeszkadza, że muchy niczym latające rodzynki obsiadają ciastka na straganach, ale za każdym słoniem biegnie chłopaczysko z przenośną ubikacją.

Tomek i Wilmowski wybuchnęli śmiechem, słysząc tę zabawną uwagę.

— Mój bosmanie, ci chłopcy są zbieraczami nawozu, który w Indiach jest bardzo ceniony — wyjaśnił Wilmowski. — Dlatego przejście słoni przez miasto jest dla mieszkańców nie lada gratką. Widzisz, słoń za jednym zamachem napełnia kosz po brzegi.

Piętnaście olbrzymich słoni majestatycznie kroczyło przez targowisko. Gdy znajdowały się w pobliżu dyliżansu, Wilmowski zwrócił się do woźnicy:

— Do kogo należą te słonie, którym wolno bezkarnie tratować ludzki dobytek?

— To słonie naszego maharadży, sahibie. Tutaj wszystko należy do niego — odparł woźnica. — One idą na wielkie polowanie na tygrysy do łowieckiej rezydencji.

— Wobec tego korzystajmy z okazji i podążajmy za nimi, dopóki mamy wolną drogę — polecił Wilmowski. — Przecież i my jedziemy na spotkanie z waszym maharadżą.

— Honk, hai, hai! — krzyknął woźnica.

 Domek w dżungli

Dyliżans jechał szosą w niewielkiej odległości za orszakiem słoni. Na horyzoncie coraz wyraźniej rysowała się czarna linia dżungli. O kilka kilometrów za miastem słonie zboczyły na wysadzoną wysokimi drzewami drogę, wiodącą już wprost do rezydencji łowieckiej maharadży Alwaru.

вернуться

43

Mahut — (mahaut) ujeżdżacz słoni.

вернуться

44

W Indiach znanych jest 147 języków i wiele ich narzeczy. Największa liczba ludzi posługuje się językami aryjskimi. Najogólniej języki używane w Indiach można podzielić na:

1. indoeuropejskie, które z kolei dzielą się na trzy podgrupy: a — zachodnią (główne języki gudżarate i marathi); b — centralną (główne języki hindi i bihari, przy czym najważniejszym dialektem języka hindi jest hindustani, z którego rozwinęły się języki literackie — urdu i hindi właściwy); c — wschodnią — główny język bengali;

2. języki drawidyjskie (główny język telugu);

3. języki australoazjatyckie (główny język munda).

Od 1950 r. hindi jest urzędowym językiem Indii, jednak w 1967 r. w grudniu Izba Ludowa parlamentu uchwaliła ustawę, iż angielski pozostaje na czas nieokreślony pomocniczym językiem urzędowym.