Выбрать главу

– Zdajesz sobie sprawę, że to szukanie igły w stogu siana?

– Tak, długo to rozważałem i zamierzałem odmówić, ale przecież należymy do wielkich szczęściarzy. Tomek to dziecko w czepku urodzone…

– Już nie dziecko! To żonaty mężczyzna – poprawił Wilmowski.

– Tym bardziej! Szczęście wciąż go nie opuszcza! – zauważył Smuga. I dodał:

– A więc raz jeszcze przytoczę ci argumenty. Po pierwsze, jak mi się wydaje, nie może chodzić o jednego człowieka, ale o wielu ludzi, dobrze zorganizowaną szajkę, a to dla nas duża szansa. Trzeba poszukać przecieku. Po drugie, kradzione przedmioty pochodzą z Doliny Królów i pojawiły się na rynku europejskim stosunkowo niedawno. Po trzecie wreszcie, znam tu, w Egipcie, sporo ludzi, którzy będą mogli nam pomóc.

– Janie, Janie, gdzie ty nie masz przyjaciół – westchnął Wilmowski.

– No i jeszcze to niespodziewane spotkanie na statku. Okazuje się, że w poszukiwanie “naszej” szajki złodziei i przemytników angażuje się rząd brytyjski.

– Nie wiesz przynajmniej dlaczego?

– Nie! Ale spodziewam się dowiedzieć, kiedy odwiedzimy konsulat w Kairze.

Najbliższe dni nadal spędzali jednak w Aleksandrii na oglądaniu zabytków ku zachwytowi Patryka. Także Wilmowskiemu i Smudze nie zawsze udawało się zachować obojętność, zwłaszcza przy kolumnie Pompejusza z kamiennym sfinksem. Smuga, wskazując kolumnę, rzekł do Wilmowskiego:

– Cesarz Dioklecjan kazał ją wybudować po zdobyciu miasta w 294 roku.

– Mierzy ze 30 metrów – ocenił Wilmowski.

– Tak, ma sto stóp wysokości.

– Widzę, że intryguje cię ten zabytek.

– Owszem. Nie wiem, czy zauważyłeś sznurowe drabinki, prowadzące na szczyt.

Wilmowski przyglądał się uważnie.

– Aha! Są rzeczywiście, ale od przeciwnej strony.

– Co byś powiedział na małą wycieczkę na górę?

– Nie mówisz chyba poważnie?

– Dlaczego?

– Bo nie jestem, jak Nowicki, marynarzem.

– Jemu wystarczyłaby sama kolumna, bez drabinek – zażartował Smuga.

– Chyba jednak nie mówisz serio?! – nadal niedowierzająco pytał Wilmowski.

– Dlaczegóż by nie? – upierał się Smuga. – Trzeba odwiedzać stare kąty.

– Czyżbyś już kiedyś gościł na wierzchołku? – zdumiał się ojciec Tomka.

– Ba! – odrzekł Smuga – wprawdzie tylko raz, ale zawsze… Zwyczajem ekstrawaganckich podróżnych mogliśmy nawet zażyczyć sobie podania obiadu na szczycie.

– Kto go tam wniósł?

– Jeszcze kilka lat temu pobliska restauracja zatrudniała kelnera-akrobatę.

Wilmowski pokręcił niedowierzająco głową, ale ruszył za przyjacielem. Nagle dobiegł ich jakiś niewyraźny głos.

– Słyszałeś coś? – spytał Wilmowski.

Smuga rozglądał się.

– Jakby ktoś krzyczał – rzekł. Nadsłuchiwali. Wreszcie dobiegło ich wyraźne:

– Wujku! Tutaj! Tutaj!

– To Patryk! Gdzie on… – rzekł Smuga i przerwał.

– To ja. To ja! Na górze! Tuutaaj! – krzyczał chłopiec ze szczytu kolumny. Wreszcie go zobaczyli. Machał do nich ręką.

– Diabli nadali – zaklął pod nosem Smuga. – Co go tam poniosło? Złaź natychmiast!

Chłopak machał do nich radośnie, wreszcie przysiadł na skraju kolumny, spuszczając nogi w dół. Przyjaciele podbiegli do podstaw kolumny od strony drabinek. Pierwsze, co rzuciło się im w oczy, to napis: “Wchodzenie po drabinkach zabronione”.

Tymczasem Patryk rozpoczął wędrówkę w dół. Wilmowski pociągnął lekko, potem mocniej za drabinkę, chcąc sprawdzić jej solidność. Wkręty, do których były przytwierdzone sznury lekko się poruszyły.

– Patryku! Ostrożnie! – krzyknął, widząc to, Smuga.

Chłopiec z niezwykłą zręcznością schodził po szczeblach. Od ziemi dzieliła go już niewielka odległość, gdy jeden z wkrętów puścił i drabinka zachybotała gwałtownie.

– Jezus! Maria! – wyrwało się Wilmowskiemu. Chłopiec przylgnął do kolumny i na chwilę znieruchomiał.

– Wujku! Nie martw się! Już schodzę!

I niewiele sobie robiąc z niebezpieczeństwa, ześliznął się na ziemię.

Smuga otarł pot z czoła i zrobił groźną minę.

Tego dnia natychmiast wrócili do domu. Przeprowadzili z chłopcem męską rozmowę. Oczywiście, obiecał poprawę i… już następnego dnia buszował po zamieszkanych przez ubogą ludność wąskich, małych i brudnych uliczkach w pobliżu pochodzących z czasów rzymskich, wykutych w skale, podziemnych, kilkupiętrowych katakumb Komes-Szukefa. Nie trzeba dodawać, że znowu zdarzało mu się znikać opiekunom z oczu.

Wreszcie wczesnym popołudniem któregoś dnia Smuga oznajmił, że wraca jego przyjaciel i mogą mu złożyć wizytę w siedzibie towarzystwa, gdzie pracuje. Jak opowiadał Smuga w 1891 roku grupa zakochanych w swoim mieście i jego przeszłości mieszkańców Aleksandrii założyła, przy pomocy włoskich architektów, Muzeum Grecko-Rzymskie, gromadzące pamiątki z zamierzchłej przeszłości: posągi, statuetki, portrety, nagrobki, sarkofagi, inskrypcje, a zwłaszcza monety. Młodzi w większości ludzie, po zbombardowaniu miasta w 1882 roku i przejęciu władzy nad Egiptem przez Anglików, szukali sposobu wyrażenia swych patriotycznych uczuć. Ta sama grupa, kilkanaście miesięcy temu, założyła Aleksandryjskie Towarzystwo Archeologiczne [45]. Smuga dowiedział się o tym z listu, który czekał na niego w Londynie.

Towarzystwo mieściło się w budynku na tyłach muzeum. Obaj Polacy weszli do środka. Smuga zapytał:

– Czy jest pan Abeer Szekeil?

– Mudir [46] jest w kawiarni – wyjaśnił woźny – zaraz po niego pójdę.

– No widzisz – westchnął Smuga – tak jest w tym kraju. Urzędnik przychodzi, wiesza wierzchnią odzież na wieszaku i maszeruje do kafejki, gdzie czeka na interesantów.

Znaleźli się w dużej sali z oknami ozdobionymi drewnianymi okiennicami. Wokół stały gabloty ze starymi rzeźbami, monetami, papirusami. Na ścianach wisiały portrety badaczy starożytności. Smuga i Wilmowski z zainteresowaniem pochylili się nad jedną z gablot. Nagle usłyszeli gardłowym głosem zadane pytanie:

– O co chodzi?

Odwrócili się i ujrzeli starszego, szpakowatego, ubranego po europejsku Egipcjanina. Ten na widok Smugi przez chwilę jakby się zastanawiał, a potem zawołał:

– Allah kerim! Bóg jest mądry! Salaam! Witaj!

Obaj ze Smugą wyciągnęli w bok prawe ręce, po czym mocno uderzyli dłonią o dłoń, obejmując się jednocześnie za ramiona. Wymieniali przy tym, przerywając sobie nawzajem, wiele powitalnych słów.

– Na brodę Proroka! To naprawdę ty!

– Ja, Abeer, ja…

– Niech Allach pomnoży twoje zdrowie!

– I tobie niech przysporzy łask! Dostałem twój list i przybyłem!

– Sam prorok dał ci natchnienie! Po trzykroć bądź pozdrowiony!

– Witaj i Ty! Salaaml.

Po wylewnym powitaniu, które zdumiało milczącego Wilmowskiego, nastąpiła ceremonia prezentacji i wszyscy trzej udali się do pobliskiej kawiarni. Mimo że znajdowała się ona w europejskiej części miasta, a może właśnie dlatego, miała charakter na wskroś arabski. Przy stolikach oczywiście siedzieli jedynie mężczyźni. Wśród nich Europejczycy, ale również kilku tubylców, w białych galabijach i turbanach. Najbardziej egzotycznie wyglądali ci w europejskich ubraniach i czerwonawych fezach. Większość paliła nargile [47]. Abeer sięgnął pojedna z długich, stojących w szeregu fajek i gestem zachęcił swoich gości. Smuga odmówił i wyjął fajkę, ale Wilmowski się skusił. Na płomień główki sypnęli pachnący proszek. Wonny dym przez długi, giętki, niemal metrowy cybuch i naczynie z wodą docierał do ustnika, a potem do ust i płuc. Przy każdym zaciągnięciu się fajka śmiesznie bulgotała.

вернуться

[45] Warto wspomnieć o polskim wkładzie w odkrywanie zabytków Aleksandrii. W latach 1960-1967 Polska Misja Archeologiczna odkopała tu najstarszy w Egipcie, pochodzący z VI wieku, przepiękny teatr z białego marmuru. Ekipą kierował profesor Kazimierz Michałowski.

вернуться

[46] Mudir (ar.) – tu: dyrektor.

вернуться

[47] Nargile – fajka używana przeważnie na Bliskim Wschodzie (z perskiego – nargila – orzech kokosowy, z którego pierwotnie robiono lulki do nargilów), w której dym przechodzi przez naczynie z wodą i bardzo długi, giętki cybuch.