Выбрать главу

– Raz mówisz tak, raz tak, kapitanie – Sally poczuła się całkiem rozbrojona. – Jesteśmy przecież tu dopiero od wczoraj i już zwiedziliśmy cały kompleks świątyń w Karnaku, który był północną dzielnicą Teb. W Luksorze, stanowiącym niegdyś południową część miasta, jest tylko jedna świątynia.

– Wszystko jak na dłoni widać z tego tarasu – z uporem powtórzył No wieki.

– Tak, możemy się czuć trochę jak żołnierze Napoleona, którzy przybyli tu w pogoni za Mamelukami pokonanymi w bitwie pod piramidami i zaprezentowali broń na znak zachwytu dla tej świątyni. – Sally znowu nie mogła się powstrzymać. – Zbudował ją Amenhotep III, ojciec faraona, który próbował zmienić wiarę w Egipcie.

– Pamiętam, pamiętam – odrzekł No wieki. – Miał na imię Echnaton… To ten, co w nazwie bóstwa zmienił jedną literę…

– Tak, właśnie on. Echnaton albo Amenhotep IV – uzupełniła Sally.

– Zięciem, którego z kolei był Tutanchamon – tym samym tonem wtrącił Tomasz.

– Niech wam będzie. Piękna świątynia, zbudowana wzdłuż Nilu, ma ze 260 metrów długości, jak porządny okręt dalekomorski – uspokajał się Nowicki. – Ale, skoro już jesteśmy przy tym, jak go zwał… Tu, tam… Tuman… Cham… – marynarz zaplątał się niczym Patryk. – Niech mnie wieloryb połknie, jeśli nie połamię sobie na nim języka – westchnął. – Skoro już przy tym trudnym faraonie jesteśmy, to weźmy się do rzeczy i zacznijmy węszyć. Po to tu przecież przybyliśmy…

– To dziwne, że pamiętasz tyle szczegółów z wykładów Sally, a zapominasz imię tego faraona.

– Zawsze miałem kłopoty z nazwiskami. Zresztą, ty, Tomku, też! Pamiętasz, opowiadałeś mi o tym – roześmiał się już ze zwykłą dla siebie pogodą Nowicki.

– Stare dzieje… – westchnął Tomek.

– Nic mi o tym nie mówiłeś – nalegała Sally, ciekawa szkolnych przygód męża.

– Po prostu nie było okazji… To było w rosyjskiej szkole w Polsce. Nauczyciel geografii uparł się nie przepuścić do następnej klasy mojego przyjaciela, Tymowskiego.

– A Tymowski i Wilmowski to bardzo podobne nazwiska – wtrącił Nowicki.

– Tak, no i na dodatek tego właśnie dnia Krasawcew, bo tak się ów nauczyciel nazywał, zapomniał okularów, bez których bardzo słabo widział [108]. Poszedłem więc do odpowiedzi za mojego przyjaciela…

– To dopiero była heca – roześmiała się Sally.

Ale już znowu Nowicki przypominał im, że powinni zająć się poważnymi sprawami.

– Cierpliwie czekajmy na naszą grupę ubezpieczeniową – powiedział Tomasz. – Napad na statku świadczy, że o nas wiedzą.

– Co nie przeszkadza, by się nieco rozejrzeć – zdecydowanie odparł Nowicki. – Smarujcie jutro rano z Patrykiem na suk [109], rozejrzyjcie się po sklepach. Pogadajcie z handlarzami… Ja pochodzę trochę własnymi ścieżkami… I obiecuję, że będę codziennie wyprowadzał Dinga na spacer, jak na porządnego lokaja przystało. Przyrzekam, że nie będę się wyręczał Patrykiem. A przy okazji… Warto byłoby też odwiedzić owego duchownego, którego polecał nam ten Kopt w Starym Kairze.

Nowicki wyraźnie postanowił położyć kres turystyce.

– Ów koptyjski mnich żyje gdzieś w pobliżu wioski Medinet Habu – odrzekł Tomek, który rozumiał starego druha, gdyż jego również znużyło już miasto i tęsknił za otwartymi przestrzeniami.

*

Dzień rozpoczęli od spaceru po targu i pobliskich sklepach. Tomek, ubrany w białe eleganckie ubranie z przewiewnego materiału i takiż kapelusz, prezentował się bez zarzutu. W jednej ręce trzymał białą parasolkę, w drugiej zaś modny “przyrząd” do opędzania much, podobny do lisiej kity.

– Stanowczo powinieneś kupić sobie monokl! – kpił, zlustrowawszy druha krytycznym okiem, Nowicki. – Stanowczo!

Łatwo dał się jednak namówić do współudziału w przedsięwzięciu, rezygnując na razie z własnych ścieżek. W znakomitych humorach, we czwórkę, wraz z Patrykiem, myszkowali na pobliskim suku. Wydawało im się, że suk w tak małym jak Luksor miasteczku będzie skromniejszy niż w Kairze. Nic biedniejszego. Taki sam gwar, smród i tłok, tyle że plac o wiele mniejszy. Najwięcej było oczywiście owoców: daktyli, pomidorów, oliwek, cytryn, pomarańczy, nie znanych korzeni i ziół. Ziarno przechowywano w skrzyniach, workach i węzełkach, owoce po prostu na piasku, zwłaszcza większe jak dynie czy melony. Sporo było także ohydnych stanowisk handlarzy mięsem, przeważnie baraniną, którą obsiadały dziesiątki much. Sprzedający od czasu do czasu odganiali je leniwie czymś w rodzaju chorągiewek.

Europejczykom kilkoro dzieci ofiarowało natychmiast swe usługi w charakterze przewodników i tragarzy. Patryk z namysłem wybrał dwóch chłopców i wyruszyli w obchód. Kupili sporo owoców, które tutaj były tańsze i wydawały się świeższe niż w hotelu. Przepychali się wśród straganów i kobiet o zakrytych twarzach. Ich wzrok skierowany był na towar, nigdy na kupca. Oto jakiś kupujący mężczyzna przycupnął na piętach i zawzięcie targował się z siedzącym na ziemi handlarzem daktyli. Tamten cmokał i sprzeciwiał się, ale obniżał cenę aż doszli do zgody. Sally również nie od razu mówiła “tak”, słysząc cenę, co nieraz obniżało tę cenę niemal dziesięciokrotnie! Wszystko trwało bardzo długo, aż wreszcie dotarli do straganów z kolorowymi materiałami i rozmaitymi pamiątkami, wśród których zdarzały się tu i ówdzie starożytności. Obejrzeli także sklepy, gdzie młody angielski arystokrata interesował się głównie przedmiotami związanymi z XVIII dynastią. Obaj mali przewodnicy okazali się przy tym bardzo pomocni, za co w końcu obdarowano ich obfitym bakszyszem.

Powtarzali te wycieczki co rano przez kilka dni. Kupili kilka drobiazgów, które Sally oceniła jako wartościowe. Wieczorami Tomasz i No wieki włóczyli się po najciemniejszych zakamarkach miasta, poznając je od najmniej znanej strony. Odbyli wiele rozmów i nawiązali wiele kontaktów, wciąż szukając czegoś z czasów bliskich Echnatonowi. Szybko też nauczyli handlarzy szacunku, gdyż dzięki wykształceniu Sally nie dawali się zbyć byle czym. Na ogół bowiem umawiali się w hotelu, dokąd przybywali “kupcy” i gdzie Sally oceniała wartość przedmiotu, Tomek zaś przeprowadzał transakcje. Starali się zakończyć je zawsze bakszyszem, by nie zniechęcać drobnych handlarzy. Któregoś wieczora jakiś mężczyzna nie do rozpoznania w swoim arabskim stroju, łamaną angielszczyzną stwierdził, że wie, gdzie można nabyć przedmioty z okresu dynastii Echnatona. Tomek natychmiast wręczył mu jednofuntowy banknot. Rozpoczął się targ. Nowicki rad byłby wprawdzie po swojemu przyspieszyć informacyjną transakcję, ale ufał nieomylnemu instynktowi przyjaciela. W końcu dowiedzieli się, że można się dowiedzieć więcej w położonej na przeciwnym brzegu Nilu wsi El-Kurna.

– U kogo w El-Kurna? – drążył Tomek.

Arab nie powiedział jednak nic więcej, nawet wobec obietnicy hojniejszego bakszyszu i wkrótce znikł w ciemnościach.

Pewnej nocy, przebrani za Arabów, usiedli w pełnym gości lokalu nad brzegiem Nilu. Grała muzyka, niemal wszyscy palili. Miejscowi nargile, Europejczycy najczęściej cygara lub fajki. Tomasz z Nowickim znaleźli miejsce w ciemnym kącie pomieszczenia. Obok popijał kawę samotny mężczyzna w białym stroju. Rozmawiali ściszonymi głosami po polsku.

– Niewiele nadal wiemy, niestety – mówił Tomasz.

– No, nie tak znowu mało – oponował Nowicki. – Ta ostatnia wiadomość może być bardzo cenna.

– Rzeczywiście, jeżeli jest prawdziwa.

– Sprawdzimy i to… Muszę jednak przyznać, brachu, że mam dość pustyni. Odkąd wieje ten przeklęty chamsin, czuję się jak podczas ciągłego sztormu – nieco głośniej powiedział Nowicki.

вернуться

[108] Historia opisana w powieści Tomek w krainie kangurów.

вернуться

[109] Suk (ar.) – targ.