– Co on znów trajkocze? – spytał zdenerwowany Nowicki.
– Klnie na psa, że to parszywe stworzenie – odpowiedział Abeer.
– Czemu Arabowie tak nie lubią psów?
– To proste – cierpliwie wyjaśniał Abeer. – My muzułmanie nie lubimy psów, bo jeden z nich, jak mówi Święta Księga, ugryzł Mahometa w nogę.
Widok za oknem stawał się coraz bardziej ponury, brzeg Nilu jałowy, a osiedla coraz nędzniejsze. Na stokach skalistych gór, które chyliły się coraz bardziej ku rzece, stały kamienne wioseczki, skrajnie ubogie. Nędzne, gliniane chaty, gołębniki, kurniki, poletka kukurydzy, nieco drzew owocowych. Nil i wszechogarniająca pustynia dominowały w krajobrazie. Nic więc dziwnego, że nastrój podróżnych nie ulegał poprawie. Za Kom Ombo Abeer raz jeszcze spróbował:
– Egipcjanie nazywają Asuan [140] wrotami południa, zaś sudańscy kupcy bramą północy. Nie dzieje się tak bez przyczyny. Miasto stanowi bowiem naturalną granicę między północą a Czarną Afryką. Tutaj kończyły się najczęściej wycieczki Europejczyków. Tu w poszukiwaniu źródeł Nilu zatrzymał się Herodot; tu w swym marszu na południe dotarł Aleksander Wielki, tu także stacjonowały rzymskie legiony w najdalej na południe wysuniętej placówce. Dotąd jedynie doszli w pogoni za Mamelukami żołnierze Napoleona.
– W Asuanie kończyli również swe rejsy Polacy odwiedzający Egipt, jak choćby Maurycy Mann [141], orientalista Józef Sękowski [142] czy Władysław Wężyk [143] – wtrącił Wilmowski, ale zaraz umilkł. Przywołał bowiem obraz Tomka, który tak skrzętnie zbierał wszelkie informacje o Polakach na obcych lądach.
– No, nie wiedziałem, że aż tylu waszych rodaków gościło w moim kraju – żartobliwie wtrącił Abeer, a Wilmowski tłumiąc nagły smutek podjął urwany wątek:
– Największym chyba wśród nich oryginałem był ów Wężyk. Po powrocie z Egiptu wydrukował wizytówki, na których przypisał sobie tytuł beja, co złośliwi skomentowali wierszykiem: “Wężyku – beju, więcej oleju”.
Anegdota była dowcipna, ale ani Smudze, ani Nowickiemu nie przyszło do głowy, żeby się roześmiać. Wilmowski przetłumaczył jeszcze wierszyk Sally i Abeerowi. Sally jakby nie usłyszała, a Abeer ledwie się uśmiechnął i wrócił do swej opowieści o Asuanie:
– Asuan graniczy z Nubią. Od starożytności kwitł tu handel wymienny. Do budowy piramid sprowadzano stąd słynny, asuański, różowy granit. Do niedawna jeszcze był w mieście jeden z najbardziej znanych targów niewolników.
– Była także wielka stacja karawan – dodał Smuga.
– Czy jest szansa, by się czegoś dowiedzieć w Asuanie? – zapytał Wilmowski.
– Tak czy inaczej musimy płynąć dalej, aż do Jeziora Alberta – odparł Smuga, a Nowicki zacisnął dłonie.
Sally nadal milczała. Drzemiący na jej kolanach Patryk obudził się i przetarł oczy.
– Wujku, czy dojeżdżamy? – spytał Nowickiego, a ten postarał się odezwać jak zawsze jowialnie, choć bez zwykłego animuszu.
– Masz nosa, chłopcze, jak ten “cheopsiak” w Gizie. Dobrze wyniuchałeś, że czas wstawać. Pociąg zawija do portu… To jest, chciałem powiedzieć, na dworzec.
Miasto ciągnęło się jednak przez wiele kilometrów po wschodniej, górzystej stronie Nilu. Minęli ulice, domy, jakiś lasek palmowy i kilka starannie utrzymanych ogrodów. Gdy wreszcie wysiedli, z miejsca otoczył ich gwarny tłum. Kogóż tam nie było? Berberowie, włóczędzy, żebracy, dzieci o różnym kolorze skóry. Rzucały się w oczy śliczne dziewczęta w nubijskich strojach. Niemal nagie, przepasane wokół bioder oryginalną, długą do kolan opaską, zdobną w gałeczki z kości słoniowej lub orzechy, zakończoną gęstymi frędzlami. Każdy miał coś do sprzedania: pałkę z czarnego, “żelaznego” drzewa, dzidę na krokodyle, skóry lamparta, koszyki, strusie jaja, długie berberyjskie noże, noszone przy lewym boku, zawieszone na sznurku dodatkowo obwiązanym wokół szyi. Ktoś proponował małpkę na powrozie, inny paciorki lub stroje z piór.
Ledwie się przedarli przez ten tłum nastąpił nowy atak. Tym razem poganiaczy zwierząt i dorożkarzy, którzy donośnie i rozkazująco oferowali swe usługi:
– Weź mnie! Wynajmij!
Najbardziej oryginalny okazał się pewien młody Nubijczyk, który kazał tańczyć swemu koniowi, a ten rzeczywiście zaczął przebierać nogami w wyuczonych drygach. Wszyscy wyciągali przy tym ręce po bakszysz. Konie, wielbłądy i osły parskały, ryczały i rżały…
Z trudem dotarli do dwóch małych dorożek karo, zaprzężonych w osły. Szeroką promenadą wzdłuż Nilu dojechali do hotelu “Cataracte”. Wynajęli pokoje na piętrze z oknami wychodzącymi na porośniętą palmami wyspę, dzielącą Nil na dwie, prawie równe, odnogi.
– To Dżeziret el-Zahar, czyli Wyspa Słonia – powiedział Abeer do Patryka.
– Mówiąc z francuska, Elefantyna. Taka nazwa przyjęła się w geografii – uzupełnił Wilmowski.
– To… ona “słoniowa” dlatego, że taka duża? – spytał Patryk.
– Nie – uśmiechnął się Abeer. – Dlatego, że kiedyś docierał tu słoń afrykański.
– Bardzo tam wiele ogrodów…
– Owszem, ale Elefantyna znana jest przede wszystkim z nilometru, który odrestaurował w 1870 roku kedyw Izmail, i z wielu świątyń…
– Tylko nic już nie mówcie o świątyniach – westchnął Nowicki. – Przygnębiają mnie. Świątynia powinna być pełna ludzi, wtedy żyje… A te tutaj przypominają o śmierci.
Umilkli. Stali na balkonie, obserwując zachodzące słońce. Przed nimi, na skalnych szczytach, trwała przedziwna gra barw. Róż przechodził w fiolet, by w końcu przegrać z granatem. Żółty początkowo horyzont przybrał kolor popielaty, potem szary, aż wreszcie pojawił się księżyc i rozświetlił zapadającą ciemność.
*
Nowicki nie mógł zasnąć na niewygodnym łóżku w pokoju, który dzielił z Wilmowskim. Gdzieś koło północy usłyszał stłumiony głos przyjaciela:
– Tadku, śpisz?
– Nie – odparł.
– Sally przeżywa tę tragedię o wiele mocniej niż my.
– Owszem. Zamknęła się w sobie. Jest smutna. Nie wzruszają jej nawet ukochane pylony, reliefy i hypostyle… Milczy!
– Spróbuj ją trochę rozruszać…
– Ba, ale jak? – nie po raz pierwszy zatroskał się Nowicki.
– Zajmij się tym, Tadku, pomyśl. Porozmawiaj ze Smugą i Abeerem. Zabierz ją gdzieś razem z Patrykiem. Coś pokaż… Ty najlepiej to zrobisz.
– Ja? Przecież ja czuję się tak jak i ona – odrzekł zdławionym głosem. – Może lepiej Smuga?
– Smuga i Abeer niech organizują dalszą wyprawę. Oni najlepiej się tutaj orientują.
– Niech mnie wieloryb połknie, Andrzeju, jeśli zdołam dobrze wypełnić to zadanie.
– Podołasz, bo musisz… Sally marnieje w oczach. Nie można na to pozwolić. Wystarczy, że straciłem…, że straciliśmy jedno dziecko – Wilmowskiemu głos się załamał.
Kiedy świt zabarwił szare skały Elefantyny, a przeciwległą, wysoką skarpę objęły promienie słoneczne, nadając zieleni i willom odcień piasku, Nowickiego wyratował z trudnej sytuacji Patryk.
– Ciociu! – powiedział do Sally, z wyczekiwaniem patrząc jej w oczy. – Chodźmy na spacer.
– Dokąd, synku? – spytała łagodnie, ale bez cienia zainteresowania.
– Pochodzić troszkę…
– Idź może z kimś innym.
– To… Ja… Ja chcę z tobą. Chodźmy – nalegał zdecydowanie. Pomógł mu Wilmowski.
– Idźcie i weźcie Nowickiego. Jemu też się to przyda. A my pójdziemy do mamura [144].
– Załatwcie tylko wszystko jak najszybciej – już bez protestów zgodziła się Sally.
[140] Asuan, także As-suuan lub Assuan, antyczne Sy-e’ne (Suan), miasto na prawym brzegu Nilu, położone poniżej pierwszej katarakty. Popularne uzdrowisko, zwłaszcza w zimie, z nowoczesnymi hotelami.
[141] Mann Maurycy (1814-1876), dziennikarz. Był w Egipcie w 1853 r.
[142] Sękowski Józef (1800-1858), polski orientalista, profesor Uniwersytetu w Petersburgu. Podróżował po Syrii (spędził tam kilka miesięcy w klasztorze maronickim) i Egipcie (1820 r.) oraz Etiopii i Nubii (1821 r.). Wpłynął na zainteresowania Adama Mickiewicza Wschodem.
[143] Wężyk Władysław (1816-1848) – przyjaciel Cypriana K. Norwida, poeta, działacz kulturalny. Podróżował w latach 1839-1841 po Bliskim Wschodzie. Autor literackiej relacji z tej podróży, wykorzystanej zresztą w jednym z rozdziałów niniejszej powieści. Wężyk zmarł, niosąc pomoc ludności, w czasie