Выбрать главу

Przyglądający się temu Nowicki wreszcie wpadł na pomysł – wydawało mu się, że świetny. Oto okazja, by rozproszyć chociaż trochę smutek Sally. Tak, wiedział co zrobić.

– Moment! – zawołał i skinął na Berbera, który nie zdążył jeszcze odejść. Poprosił Abeera o tłumaczenie.

– Spróbujmy zrobić międzynarodowe zawody. Kto jeszcze? – zawołał. Gromada chłopców, mniej więcej w wieku Patryka, otoczyła go natychmiast. Nowicki przyjrzał się im krytycznie i wybrał jeszcze dwóch. Czarnego jak smoła Nubijczyka i niewielkiego chłopca o hinduskich rysach twarzy. Potem podszedł do pozostałych, obejrzał ich pływające dziwactwa i wybrał rodzaj płytkiej, maleńkiej, jednoosobowej łódki. Od innego pożyczył wiosełka z łopatkami po obu stronach.

– Co chcesz zrobić? – zaniepokoił się Wilmowski.

– Sam chciałeś, abym postarał się pomóc Sally – szepnął do niego po polsku marynarz i dodał głośno po angielsku:

– Kiedyś pływaliśmy po Wiśle prawie na deskach albo w korytach. Miałem w tym niezłą wprawę… Nie martwcie się o mnie!

I rozebrał się do pasa.

– Powiedz tym kajtkom, że pierwszy, który tu wróci, otrzyma podwójny bakszysz – poprosił Abeera. – I że ruszymy, jak dasz znać!

– Zwariował, na miły Bóg, zwariował – szepnął Wilmowski do Smugi. Patryk i Abeer, obaj jednakowo zdumieni, wyraźnie dawali się ponieść emocjom. Sally jakby się nieco ożywiła. Wilmowski sceptycznie pokręcił głową, a Smuga przyglądał się wszystkiemu z zapowiedzią uśmiechu w kącikach ust.

Trójka miejscowych pływaków wyglądała przy Goliacie z Warszawy jak krasnoludki.

– Gotowi? – spytał Abeer. Wszyscy poważnie skinęli głowami.

– Ruszajcie! – wydał komendę.

Już na starcie marynarz wyprzedził wszystkich. Inni dosiedli swych wodnych rumaków, starając się na nich utrzymać balansowaniem ciała. Ponieważ nurt był najpierw powolny, sporo tracili. Nowicki wybrał inną technikę. Najpierw płynął, trzymając przed sobą łódkę i wiosełka. Dopiero, gdy prąd stał się silniejszy, wsiadł w swoje cacko i utrzymując równowagę za pomocą wioseł, pierwszy dotarł na drugą stronę. Zwyciężył o dobre parę sekund przed młodym Nubijczykiem, za którym finiszowali pozostali.

– Niech cię kule biją, niedźwiedziu – gratulował Wilmowski. – Byłem przekonany, że przegrasz.

– Mówiłem, że mam wprawę – odparł Nowicki. – Przez całe lata ćwiczyłem różne marynarskie sztuczki.

– Ale nie na rzece? – wtrącił Abeer.

– Ech… Co się będę chwalił… Także na ostrej rzece kiedyś igrało się ze śmiercią. Tutaj to zabawka… – powiedział z nagłą powagą.

I tak prysł pogodniejszy nastrój.

Makbarah

Od minaretu do minaretu niósł się płaczliwy głos muezzina: La illaha, Ula Allah! W a Muhammad Rasul Allah [148], wzywający do wieczornej modlitwy, kiedy dotarli do hotelu. Już w progu Smuga i Abeer, zaskoczeni, spostrzegli znajomą sylwetkę. Za chwilę witał ich Jusuf Medhat el Hadż, ale jakże inny, jak bardzo odmieniony! Nisko pochylony, z postarzałą twarzą.

– Allah kerim! – zawołał. – Odnalazłem was! Gonię za wami od Luksoru.

– Czy coś się stało? – Smugę zaniepokoił i wytrącił z równowagi stan przyjaciela.

Jusuf najpierw jednak mocno uścisnął dłoń Wilmowskiemu i po ojcowsku przytulił Sally.

– Wiem wszystko – powiedział.

Przeszli do hotelowej restauracji, żeby spokojnie porozmawiać. Jusuf swoim zwyczajem zaczął od sentencji.

– Czasem ten, kto chce pomóc, sam jest w potrzebie.

– Czy coś się stało? – ponaglił Smuga.

– Stało się… Stare porzekadło powiada, że najlepszym z ludzi jest ten, który dostrzega swoje błędy. Mogłem mieć synów przy sobie, ale nie utrzymałem. Pozwoliłem im odejść na południe, tułać się po Afryce. A teraz płaczę. Moi synowie… Moi kochani. Nadżib i Madżid. Nie wrócili z podróży…

– Utknęli w Czarnej Afryce… – domyślił się Smuga.

– Powinni wrócić dwa, trzy miesiące temu. Mawiają starzy ludzie, że mądry szuka doskonałości, a głupi majątku. Powędrowali tam, gdzie najbardziej niebezpiecznie. Za Sudan, do Czarnej Afryki. Dobrze, że chociaż przysłali z Sudanu wiadomość. Przynajmniej wiem, że udali się nad Jezioro Alberta, żeby zrobić dobry interes.

Spojrzeli po sobie. Wracała nazwa: Jezioro Alberta.

– W tej części Afryki wszystko jest możliwe. Formalnie, w rejonie wschodnich jezior afrykańskich podzielono sfery wpływów, ale trwa rywalizacja Francuzów, Anglików, Belgów, Niemców – wyjaśniał Abeer. – A oprócz tego walki plemienne. Są jeszcze ludożercy, no i zdarzają się, niestety, handlarze niewolników.

– Przecież już dawno skończono z tym procederem – obruszył się Wilmowski.

– Oficjalnie, tak! Ale kto wie, co dzieje się w najodleglejszych częściach dżungli – Jusuf pokiwał głową.

– Słyszałem, że ruszacie na południe. Dla mnie to ostatnia szansa. Cały majątek oddam, tylko ratujcie moje dzieci! – rzekł błagalnie.

– Przyjacielu – ciepło odpowiedział Smuga. – Idziemy tam. Idziemy w nieznane, odnaleźć zbrodniarza. Sami nie wiemy czy wrócimy. Ale przyrzekam ci, jeśli tylko czegoś się dowiem, to kiedy załatwię naszą sprawę, pójdę tropem jak pies. Jeśli znajdziemy jakiś trop… Przyrzekam.

Wilmowski słuchał wyciszony i jakby z poczuciem ulgi, jakie go nagle ogarnęło. Sam był tym zaskoczony. Głęboko wszak współczuł Jusufowi i aż za dobrze rozumiał, co przeżywa. Uświadomił sobie jednak, jak bardzo źle znosił nienawiść, która nimi zawładnęła. Potrzebował, niczym powietrza, innego niż negatywny motywu tej wyprawy. Niespodziewanie dla samego siebie, powiedział:

– Jeśli odnajdziemy ślad… Jeśli w tej Czarnej Afryce odnajdziemy ślad, to gotowi jesteśmy nawet wstrzymać nasze plany, by odnaleźć twoich synów.

Jusufowi oczy zalśniły łzami.

– Niech Allach ci to wynagrodzi, bracie – powiedział, a Wilmowski przyjął to wyjątkowe, przeznaczone wyłącznie dla bliskich słowo, równie wzruszony.

Jusuf mówił dalej:

– Poszedłbym z wami, ale jestem już za stary…

– Powiedz nam lepiej coś bliższego o pracy swoich synów – przerwał mu Smuga.

– Wiem doprawdy niewiele. Nigdy, nawet najbliższym, nie opowiadali o swych przygodach. Przywozili jedynie towar…

Smuga zmienił temat:

– Skąd wiedziałeś, że nie można ufać Ahmadowi al-Saidowi? – spytał.

– Dobrze go znałem. Domyśliłem się, bo nieraz już maczał palce w nieczystych sprawach. “Nie powierza się kotu kluczy od gołębnika”. A on to taki kot, który się skrada, czai i porywa, co najlepsze…

– Zdradził nas. Od niego zaczęły się nasze kłopoty – powiedział Wilmowski, a Smuga dodał:

– Z nim wyrównamy jeszcze rachunki…

Nowicki i Sally siedzieli w milczeniu. Wyprawa, zaplanowana jako pościg za przestępcą, zmieniała swój charakter. Już nie tylko zemsta, nie tylko poczucie sprawiedliwości, miało powodować jej uczestnikami. Będą szukać zaginionych w Czarnej Afryce synów przyjaciela Smugi.

Nowicki starał się zrozumieć Wilmowskiego. Jemu nic już nie przywróci Tomka, a Jusuf zyskuje nadzieję. Przebaczenie nie leżało jednak w naturze marynarza. Nie, nie zrezygnuje z pościgu za “faraonem”, choćby miał przez to poróżnić się z przyjaciółmi. Nie mógł się skupić. Miał dość rozważań. Czuł, że się dusi. Zapragnął samotności. Przeprosił wszystkich i wyszedł na zewnątrz.

вернуться

[148] Nie ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest wysłannikiem Allacha.